*OGŁOSZENIE*

Witam wszystkich odwiedzających :) Zarówno stałych czytelników, jak i "przelotnych" gości.
Wszyscy są mile widziani, ale proszę pamiętać o tym, że jest to moje miejsce, a więc piszę o czym chcę, w sposób w jaki chcę i jestem jaka chcę być :) Jeśli się komuś to nie podoba, nie musi mnie uświadamiać, jaka jestem niefajna. Przymusu czytania ani lubienia nie ma.
Jeśli jesteś tu nową osobą, zachęcam do pozostawienia śladu swojej obecności w postaci komentarza (zakładka Kredki w dłoń), a jeśli prowadzisz bloga - zostaw adres. Chętnie zajrzę!
Pozdrawiam i życzę miłej lektury :)

niedziela, 13 kwietnia 2014

Powód do dumy

W czwartek pochowaliśmy babcię. Pogoda w ten dzień była prawdziwie pogrzebowa. Było okropnie zimno i ponuro, i tylko nie padało na szczęście. Ale nie było najgorzej. Naprawdę, myślałam, że wszystko będzie bardziej przygnębiające i może nawet wstrząsające. Ale wszyscy się nawet trzymali - na tyle, na ile mogli oczywiście, bo przecież trudno oczekiwać, że ktoś nie uroni łez po stracie mamy lub babci. 
Rytuał pogrzebowy jednak jest potrzebny jako pożegnanie. Bez tego byłoby wielu osobom trudniej.  Oczywiście to wszystko nie dotknęło mnie tym razem tak bezpośrednio, więc jestem trochę zdystansowana i może więcej widzę.  Ale jednak mam za sobą kilka pogrzebów bliskich mi osób (i obym teraz przez długi długi czas nie musiała mieć takich doświadczeń).

Muszę też powiedzieć, że pomimo tego, że czasami uważam, ze Franek jest wręcz aż zbyt opiekuńczy lub przesadza w swoim zaangażowaniu w życie dalszej rodziny (może to nie brzmi dobrze, ale wiecie, że sama jestem bardzo rodzinna, więc zapewniam, że chodzi raczej o drobne incydenty niż faktycznie istotne sprawy codzienne), to jestem z niego dumna. Babcią opiekowała się już od wielu lat siostra teścia, która z nią mieszkała. Tato Franka bywał u nich przynajmniej kilka razy w tygodniu, o ile nie codziennie, ale to jednak ciocia - starsza (prawie 70 lat), nie do końca zdrowa osoba była z babcią non stop. Praktycznie nie wychodziła z domu. Nawet zakupy robiła w sklepiku obok tylko wtedy, gdy ktoś ją na chwilę zmienił.
Ciocia opiekowała się swoją mamą najlepiej jak mogła i na pewno wkładała w to całe swoje serce, nie można jej niczego zarzucić. Ale na zajmowanie się domem nie miała już czasu, ani siły a poza tym przecież nie każdy ma do tego rękę, a mieszkanie, które zajmowały nie jest własnościowe, znajduje się w starej kamiennicy i jest dość w kiepskim stanie, co dodatkowo utrudnia dbanie o nie. Większość pomieszczeń, w zasadzie poza pokojem, w którym na co dzień przebywały babcia z ciocią, była mocno zapuszczona.
Franek pojechał do Poznania we wtorek i całą środę spędził na czyszczeniu, szorowaniu, trzepaniu, wycieraniu, myciu mieszkania cioci. Później pomagał mu jeszcze kuzyn, który przyleciał z Anglii na pogrzeb. Nikt o to Franka nie prosił, nikt nawet nie wspomniał, że wypadałoby jakoś przygotować to miejsce przed przybyciem rodziny, Franek sam o tym pomyślał, sam wyszedł z inicjatywą i po prostu wziął wiadro, szmaty, środki czyszczące i poszedł. (Podobnie kuzyn) Brat Franka mieszka w Poznaniu. Nie pracuje i razem z żoną, która teraz jest na macierzyńskim zajmuje się dwójką dzieci. Jest na miejscu cały czas, ale jednak nie pomyślał o tym, żeby pomóc i nawet nie zapytał, czy ta pomoc może się przydać. Ja wiem, że dzieci zawsze mogą być wymówką, ale przecież oni nie są jedyną parą, która ma dzieci na świecie - inni jakoś sobie radzą z wychowywaniem dzieci i innymi życiowymi sprawami. Szwagier nie wypina się na rodzinę. Utrzymuje ze wszystkimi dobre relacje, a gdyby ktoś  go poprosił o pomoc nie odmówiłby (przynajmniej tak przypuszczam :)) i na pewno by się zjawił. Ale rzecz w tym, że Franka nie trzeba było o nic prosić, nie trzeba było się pytać, on po prostu zakasał rękawy i wziął się do roboty. I zapewniam, że to nie dlatego, że nie mamy dzieci... Dlatego właśnie jestem z niego dumna.