Październik - miesiąc, który wielu osobom kojarzy się z rozpoczęciem roku akademickiego... Z tej okazji snułam sobie różne przemyślenia na temat nauki i studiów.
Lubię uczyć się czegoś nowego i jest jeszcze całe mnóstwo rzeczy, których chciałabym się nauczyć. Lubiłam moje studia pierwszego i
drugiego stopnia, chociaż bywało, że doprowadzały mnie do łez.Byłam bardzo
zadowolona z moich studiów podyplomowych i chodziłam na wykłady z
przyjemnością. Ale odczułam ogromną ulgę, że je skończyłam.Od jakiegoś juz czasu wiem, że na razie to koniec
z nauką – niestety, albo stety, tego jeszcze pewna nie jestem :)
Ale pewna jestem, że nie mam już chwilowo na
to siły. Mimo tego, że naprawdę sprawia mi przyjemność dowiadywanie się czegoś
nowego, czy pogłębianie już zdobytej wiedzy, to zwyczajnie teraz mam już inne
priorytety i nie wyrabiam ze wszystkim.
Jeszcze jakiś czas temu myślałam, że nie przeszkadzałoby mi może poświęcanie swoich
weekendów na to, żeby spędzić po osiem godzin dziennie na uczelni. Ale niestety,
przeszkadzałoby już to, że ten wolny czas – mój czas, którego mam i tak
niewiele, muszę poświęcać w domu jeszcze na naukę... Gdyby nie konieczność
zdawania egzaminów, czy w ogóle uczenie się we własnym zakresie do egzaminów
być może zdecydowałabym się na coś jeszcze –za jakiś czas. Ale myślę, że i tak dużo już w siebie zainwestowałam pod tym względem i
na razie wystarczy... Zwłaszcza, że teraz weekendy mamy zdecydowanie przeznaczone na coś innego. Gdybym w nasze plany musiała jeszcze wplatać zajęcia, nie wyrobiłabym.
Pamiętam, że maj 2011 - czyli ostatni miesiąc nauki przed obroną pracy na studiach podyplomowych mnie wykończył – doszły mi dodatkowe
obowiązki w postaci korepetycji, w pracy zaczął się ruch i nagle okazywało się,
że musiałam wybierać – albo gotuję zupę na jutro, albo się uczę :) Jeść trzeba.
Tak samo jak posprzątać, wyprać i wyprasować :) Zwłaszcza, że nie prowadziłam już
życia studenckiego. I tak Franek robił (i robi) połowę tego wszystkiego, co w domu jest
do zrobienia, o ile nie więcej... W każdym razie kiedy się tak męczyłam tym, że
nie mam ani chwili wytchnienia i z trudem znajdowałam czas, żeby chociaż dwa
razy w tygodniu wyskoczyć na aerobik, pomyślałam sobie – jak to dobrze, że mi
nie odbiło i nie postanowiłam robić doktoratu :) Bo swego czasu miałam takie
myśli. Jak pomyślę sobie, że prawdopodobnie cały czas jeszcze byłabym na studiach, to aż mi ciarki przechodzą po plecach :)
Okazuje się, że po
prostu na wszystko jest czas. Dla mnie czas na studia już minął – nie oznacza
to, że nie mam zamiaru do końca życia się już niczego uczyć :) Nie zarzekam się
też, ze nigdy... Ale na chwilę obecną stwierdzam, że zakończyłam swoją
edukację... Inne rzeczy się dla mnie liczą. Teraz chcę się rozwijać w pracy,
chcę utrwalać to, czego już się nauczyłam. Zwłaszcza, że tak wiele się w moim życiu ostatnio nauczyłam.
Być może jeszcze kiedyś powrócę do nauki. Moja mama robiła dodatkowe studia, gdy ja i moja siostra chodziłyśmy już do szkoły. Tata indeks studiów podyplomowych odebrał w tym samym miesiącu, w którym ja odebrałam swój na studia pierwszego stopnia, a teraz robi jakiś kurs ufundowany przez UE. Dlatego nie wykluczam, że i ja za kilka, kilkanaście lat znowu znajdę czas i chęci, żeby się zapisać na jakieś studia, czy kurs. Teraz zdecydowanie coś innego jest dla mnie w życiu, a z moich dotychczasowych osiągnięć jestem naprawdę zadowolona.
Wracając jeszcze do pomysłu robienia doktoratu - trochę nie podoba mi się tendencja naszych czasów. Teraz wiele osób po studiach, nie wiedząc co ze sobą zrobić, wybiera doktorat. A ja nie wyobrażam sobie być wieczną studentką - skoro nawet nie wiązałam swojej zawodowej przyszłości ze studiami pierwszego i drugiego stopnia! Jak najbardziej rozumiem studia doktoranckie w przypadku, gdy ktoś jest naukowcem lub pozostaje na uczelni. W takim wypadku jak najbardziej pochwalam dalszy rozwój, prowadzenie badań itd. Daleko szukać nie muszę - Dorota za chwilę obroni tytuł doktora. Kosztowało ją to wiele wysiłku, wytrwałości i czasu. Jest specjalistką w swojej dziedzinie i jestem dumna z tego, że mam taką mądrą koleżankę :) Pracowała na uczelni na zastępstwo przez kilka lat. W kwietniu pracę straciła, ale od tego roku akademickiego dostała etat wykładowcy na Uniwersytecie Szczecińskim :) Bardzo się z tego cieszę, bo kibicowałam jej już od jakiegoś czasu, ale trochę odbiegłam od tematu - chodzi mi o to, że ona jednak cały czas w tej swojej dziedzinie siedzi! Cały czas się dokształca, czyta, pisze, prowadzi badania. Jak najbardziej rozumiem w takim wypadku ideę robienia doktoratu. Ale jeśli ktoś idzie na takie studia dla samego tytułu? Trochę to bez sensu i powoduje, że sam tytuł się dewaluuje.
Ja pracowałam w biurze jako księgowa - po jakie licho byłby mi tytuł doktora filologii angielskiej? :D
Zdecydowałam się więc na podyplomówkę. Wiem, że niektórzy uważają, że studia podyplomowe
powinno się
robić, kiedy już się pracuje kilka lat i że głównym ich celem ma być
dokształcenie się bądź zdobycie wiedzy teoretycznej do codziennie
wykonywanej praktyki. Tymczasem ja zrobiłam inaczej - wybrałam takie
studia podyplomowe, bo akurat miałam na nie czas, interesowało mnie to i
chciałam nauczyć się czegoś
nowego. I to był najlepszy z możliwych wyborów - mogę tak powiedzieć z
perspektywy czasu, ponieważ gdyby nie te studia, nie zostałabym
zatrudniona w firmie, w której pracuję! Ówczesny pracodawca zwrócił
uwagę na to, że mam studia logistyczne... A i obecna szefowa awansując być może kojarzy, że studiowałam filologię, ale przede wszystkim skupia się na tym, że mam
dyplom logistyka. Jak widać naprawdę było warto - piszę to ja: kierownik logistyki, która bardzo lubi swoją pracę :) I obym tylko miała możliwość lubić ją jak najdłużej.