*OGŁOSZENIE*

Witam wszystkich odwiedzających :) Zarówno stałych czytelników, jak i "przelotnych" gości.
Wszyscy są mile widziani, ale proszę pamiętać o tym, że jest to moje miejsce, a więc piszę o czym chcę, w sposób w jaki chcę i jestem jaka chcę być :) Jeśli się komuś to nie podoba, nie musi mnie uświadamiać, jaka jestem niefajna. Przymusu czytania ani lubienia nie ma.
Jeśli jesteś tu nową osobą, zachęcam do pozostawienia śladu swojej obecności w postaci komentarza (zakładka Kredki w dłoń), a jeśli prowadzisz bloga - zostaw adres. Chętnie zajrzę!
Pozdrawiam i życzę miłej lektury :)

poniedziałek, 13 października 2008

Syndrom przedszkolaka

No i wróciłam. Po weekendzie:( A tak fajnie było. Prawdziwie rodzinnie. W piątek wyjechałam już o 14:30 i gnałam jak szalona, żeby szybciej dojechać :) Na 18 byłam na miejscu. Zjadłam nareszcie zupę, bo sama dla siebie bardzo rzadko w domu robię -  a Franek to w ogóle nie uznaje zupy jako coś co można zjeść i jeszcze się tym najeść hehe. A potem siedziałam sobie wieczorem razem z rodzicami i z pieskiem przed telewizorem i oglądaliśmy jakieś głupoty. W sobotę tata z wujkiem pojechali na grzyby a ja wybrałam się z mamą na miasto. Tak chciałyśmy połazić tylko, w zasadzie nawet nie planowałyśmy nic kupować. Weszłyśmy do jednego sklepu i mama wypatrzyła śliczne kozaczki. Ale nie było jej rozmiaru (nic nowego zresztą bo mało gdzie można dostać rozmiar 34 :( ), no to kazała mi przymierzyć. Pasowały. Nie miałam w planie kupować butów, tym bardziej, że ostatnio krucho z kasą u mnie, ale mama mnie namówiła i pożyczyła mi pieniądze. Potem weszłyśmy do drugiego sklepu. Mama kupiła sobie płaszcz. Stwierdziłyśmy, że dalej nie idziemy, bo nie wiadomo z czym jeszcze wrócimy ;) Odwiedziłyśmy jeszcze dziadka i zjadłyśmy u niego pyszny żurek. A potem wróciłyśmy do domu i zajęłyśmy się robieniem knedli ze śliwkami na obiad.  Pycha :) A późnym popołudniem zasiadłam razem z tatą i obieraliśmy grzyby. A potem objadaliśmy się orzechami włoskimi :) Niedziela minęła bardzo szybko. Ze trzy razy wyszłam z moim kochanym pieskiem na spacer – pogoda była prześliczna, taka prawdziwa złota polska jesień. No ale niestety o 16 nadeszła pora wyjazdu. Niby nic specjalnego nie robiłam, ale było tak przyjemnie. Tak sielankowo niemalże :) Przynajmniej ja się tak czułam. Tylko siostry brakowało, ale zdecydowała, że zostaje w Krakowie na ten weekend. A poza tym ona taka trochę mało rodzinna jest i zawsze siedzi sama w pokoju przed kompem. A mnie fajnie było tak sobie posiedzieć w jednym pokoju z rodzinką, pogadać o głupotach, trochę się pośmiać i oglądać jakieś bzdury w telewizji. Następnym razem pojadę na Wszystkich Świętych, ale to już nie będzie to samo, bo wiadomo, że się wtedy raczej w domu za wiele nie siedzi. Tak mi szkoda, że tak rzadko mogę jeździć do domu :( Samochodem drogo, jedna taka podróż w obie strony to jedno tankowanie. Pociągiem uciążliwie – pociąg do domu mam o 15:15 a to oznacza, że z pracy musiałabym wychodzić o 13, żeby zdążyć. Kiedyś tak czasem robiłam, ale za często też nie można. A podróż powrotna to masakra, bo nie dość, że z przesiadkami, to jeszcze tyle ludzi jeździ, że nawet w korytarzu ciężko o miejsce… A poza tym czas… Nie ma czasu na to, żeby nawet co weekend pojechać :( Boję się, że kiedyś bardzo będę żałować, że nie jeździłam częściej…
No i tak ogólnie od wczoraj mam syndrom przedszkolaka. Wreszcie nadszedł czas, żeby pokrótce wyjaśnić to zjawisko :) W zasadzie to proste – to takie uczucie tęsknoty, bezradności, beznadziejności, znudzenia, zniechęcenia w jednym. A krócej to jest po prostu takie „ja chcę do mamy” :) Wymyśliłyśmy to z Dorotą na pierwszym roku studiów. Leżałyśmy w pierwszym tygodniu po przeprowadzce do Poznania w łóżkach i zaczęłyśmy gadać o tym jak się czujemy. Stwierdziłyśmy, że mamy wrażenie, jakbyśmy tu przyjechały tylko na chwilę i w ogóle nie docierało do nas, że przynajmniej najbliższe pięć lat spędzimy w tym miejscu… Czułyśmy się jakbyśmy na kolonię przyjechały, tylko zamiast wakacji mamy szkołę. A wreszcie doszłyśmy do wniosku, że się czujemy jak w przedszkolu. Bo może większość osób ma miłe wspomnienia z przedszkola, ale ja na przykład tylko pierwszy dzień zniosłam dzielnie. Potem przez jakieś półtora roku codziennie płakałam. Chyba w zerówce się dopiero trochę uspokoiłam :) Dorota podobnie. Dla mnie to była tragedia. Nie podobało mi się, że muszę leżakować, że większość zabawek jest zepsuta, że jest nudno, jeden chłopak się we mnie zakochał i ciągle za mną latał – a jak w końcu się wkurzyłam i walnęłam go za to, ze mi dokuczał to oczywiście mi się oberwało od pani przedszkolanki. I w ogóle nie było mamy i to była tragedia. I tak właśnie się czułam w te pierwsze dni studiów :) I stąd właśnie syndrom przedszkolaka. Doświadczacie? Ja właśnie chwilowo przez to przechodzę. Smutno mi, że już nie siedzę w domku z mamusią, tatusiem i psem Rokusiem. Ciekawe kiedy mi przejdzie :)