*OGŁOSZENIE*

Witam wszystkich odwiedzających :) Zarówno stałych czytelników, jak i "przelotnych" gości.
Wszyscy są mile widziani, ale proszę pamiętać o tym, że jest to moje miejsce, a więc piszę o czym chcę, w sposób w jaki chcę i jestem jaka chcę być :) Jeśli się komuś to nie podoba, nie musi mnie uświadamiać, jaka jestem niefajna. Przymusu czytania ani lubienia nie ma.
Jeśli jesteś tu nową osobą, zachęcam do pozostawienia śladu swojej obecności w postaci komentarza (zakładka Kredki w dłoń), a jeśli prowadzisz bloga - zostaw adres. Chętnie zajrzę!
Pozdrawiam i życzę miłej lektury :)

środa, 1 września 2010

(Oby) na zakończenie tematu.

Wasze komentarze zainspirowały mnie do napisania jeszcze kilku zdań w związku z wczorajszym postem. Poruszałyście pod poprzednią notką różne kwestie związane z tym tematem, ja Wam odpowiadałam, ale postanowiłam zebrać to wszystko w jednej notce i napisać coś w rodzaju długiego komentarza :)

Przede wszystkim chciałam powiedzieć, że oczywiście temat jest smutny i niełatwy, ale chociaż ton ostatniego postu nie był szczególnie wesoły, to tak naprawdę odczułam ogromną ulgę, kiedy okazało się, że to wszystko nie wygląda tak źle, jak się obawiałam. Jestem w dużo lepszym nastroju niż jeszcze tydzień temu i w zasadzie nie jestem nastawiona pesymistycznie. Oczywiście wieści nie są bardzo wesołe, ale jeszcze jestem w stanie myśleć, że „jakoś to będzie”.

Nadal uważam, i widzę, że wiele z Was ten pogląd podziela, że jeśli chodzi o wszelkie decyzje dotyczące zakładania rodziny, to nie można robić niczego na siłę. Owszem, sytuacja się zmieniła, ale nie sądzę, żeby to był wystarczający powód ku temu, żeby przewracać całe życie do góry nogami i decydować się na coś zbyt pochopnie. Uważam, że najważniejszy jest zdrowy rozsądek, realne spojrzenie na sytuację i przede wszystkim odpowiedzialność. Co zrobi moja siostra – jej sprawa (choć może nie do końca, bo u nas w rodzinie takie rzeczy są raczej sprawami rodzinnymi, w które wszyscy się angażujemy), ale myślę, że też nie można popadać w paranoję. Tak, jak kilka z Was napisało, to nie jest wyrok. A i ja znam przypadki, że osoby z takimi problemami urodziły nawet nie jedno dziecko.

Poza tym chciałam Was zapewnić, że nie dołujemy się nawzajem :) W zasadzie od samego początku między sobą w rodzinie nie mówiliśmy o swoich obawach. Pewnie, że się denerwowaliśmy, ale nie zakładaliśmy najgorszego i teraz też tak nie jest. Nie dołuję mojej siostry marudzeniem, bo zwyczajnie z nią na ten temat nie rozmawiam. Uważam, że nie ma takiej potrzeby, a wygadać się wolę tutaj, albo ewentualnie Frankowi. My jesteśmy rodziną specyficzną :)) Zawsze jesteśmy razem i jak dzieje się coś niedobrego to się mobilizujemy, ale raczej bez słów. O złym rozmawiamy krótko, a generalnie chyba wierzymy w zasadę, że jak się czegoś głośno nie wypowie, to się nie wydarzy (może naiwnie, ale czasami przynosi ulgę). Mnie osobiście zwykle wystarczy wygadanie się na blogu :)

I na koniec chciałam  jeszcze powiedzieć, że nie żyję w ciągłym strachu o to, że dopadnie mnie w końcu choroba. Owszem, napisałam, że mam żal do świata, że tak jest urządzony, że „złe geny” załatwiają nas na całe życie. Ale to bardziej dotyczy mojego strachu o bliskich. Jakoś wcale się nie obawiam o własne zdrowie. Prawdę mówiąc wolałabym sama zachorować niż przeżywać chorobę bliskiej osoby (odpukać oczywiście, najlepiej niech nie choruje nikt). Chyba nie grozi mi żadna fobia i maniakalne zachowania w kwestii zdrowotnej :) Wystarczy mi, że w miarę regularnie chodzę do kontroli :)

Nadal będę dziękować Wam za wsparcie, bo naprawdę bardzo mi pomogłyście swoim ciepłym słowem i wirtualną obecnością. Zapewniam Was, że na chwilę obecną z moim nastrojem nie jest źle i (wyjątkowo :)) martwić się na zapas nie mam zamiaru :)