*OGŁOSZENIE*

Witam wszystkich odwiedzających :) Zarówno stałych czytelników, jak i "przelotnych" gości.
Wszyscy są mile widziani, ale proszę pamiętać o tym, że jest to moje miejsce, a więc piszę o czym chcę, w sposób w jaki chcę i jestem jaka chcę być :) Jeśli się komuś to nie podoba, nie musi mnie uświadamiać, jaka jestem niefajna. Przymusu czytania ani lubienia nie ma.
Jeśli jesteś tu nową osobą, zachęcam do pozostawienia śladu swojej obecności w postaci komentarza (zakładka Kredki w dłoń), a jeśli prowadzisz bloga - zostaw adres. Chętnie zajrzę!
Pozdrawiam i życzę miłej lektury :)

piątek, 21 listopada 2014

Spóźnienie

Randka nam się jak najbardziej udała, chociaż na początku było nieco inaczej, niż sobie wyobrażałam, bo się po prostu trochę spóźniłam :/ Nie na sam film, bo byłam nawet dziesięć minut wcześniej, ale plan był trochę inny, bo miałam przyjechać z prawie godzinnym wyprzedzeniem. A wszystko przez to, że osiem godzin wcześniej nie przyjechał mi autobus...
Miałam wszystko ładnie zaplanowane i obliczone - Franek jechał na szkolenie, więc zabrałam się z nim i stamtąd tuż przed siódmą miałam autobus, którym chciałam dojechać do szpitala na badanie krwi i konsultację. Zakładałam, że się szybko ze wszystkim uwinę i około dziesiątej będę już w domu. Ale na przystanku zamiast siedmiu minut musiałam czekać ponad dwadzieścia i cały mój plan się posypał - na miejsce dojechałam z półgodzinnym opóźnieniem. To spowodowało, że i na oddział weszłam później i nie zdążyłam przed obchodem. Musiałam czekać na lekarza i tym sposobem wszystko przedłużyło się o kolejne pół godziny. Kiedy wyszłam, okazało się, że kolejka, którą planowałam wracać odjechała mi już 15 minut wcześniej a następna jest za kolejne 15. Niestety miałam do przystanku kawałek drogi i nie zdążyłam. Postanowiłam więc jeden przystanek przejść na pieszo, żeby nie czekać znowu na stacji tyle czasu. Zdążyłam. Tyle, że okazało się, że ze względu na remonty akurat ten następny pociąg nie dojeżdża do stacji końcowej, więc i ja do swojej nie dojadę. Znowu musiałam czekać 30 minut. I tym sposobem ostatecznie zamiast o 10:00 dotarłam do domu przed 12:00. Z porannych dwudziestu paru minut zrobiło mi się opóźnienie dwugodzinne. Nie wyrobiłam się więc ze wszystkim, co sobie zaplanowałam i wyszłam pięć minut później z domu niż zakładałam. Ale pomyślałam sobie, że zamiast dojść na przystanek, podjadę sobie jeszcze jednym autobusem. Niestety na wiadukcie zepsuł się jakiś samochód i zrobił się mega korek. Na autobus, którym miałam dojechać do Franka spóźniłam się jakieś dwie minuty... Musiałam jechać okrężną drogą i znowu wpakowałam się w korek.
Ostatecznie dotarłam na miejsce, ale naprawdę nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że to wszystko skutki tego porannego opóźnienia autobusu! Zastanawia mnie, jak często się zdarza, że jakieś niewielkie opóźnienie - nawet nie z naszej winy - ma później wpływ na całą resztę dnia i dezorganizuje nam plany, chociaż możemy sobie z tego nie zdawać sprawy. Ile cennych minut marnuje się codziennie na czynnościach zupełnie bezsensownych.. Ja przyznaję, że zdarza mi się czasami zająć czymś zupełnie bez sensu, tylko dlatego, że na przykład nie chce mi się wziąć za coś produktywnego :) Na szczęście nie za często - za to prawie zawsze, gdy sobie wcześniej nie ustalę jakiegoś planu dnia. Gdy go mam, to zwykle udaje mi się go trzymać, zwłaszcza, że zostawiam sobie margines błędu.
Ale oczywiście można też w drugą stronę - nadrobić parę straconych minut i dzięki temu na koniec dnia zyskać całkiem sporo czasu. Chociaż z doświadczenia wiem, że tego się aż tak nie zauważa, bo wtedy tym chętniej te nadrobione minuty trwonimy na jakieś bezproduktywne czynności :)
W ostatecznym rozrachunku jednak najważniejsze, że mimo wszystko zdążyłam, popołudnie nam się udało a dzisiaj tamto poranne spóźnienie autobusu nie ma już żadnego znaczenia :)

Jeszcze słówko odnośnie filmu, bo pod poprzednią notką pojawiły się komentarze na ten temat - nie oczekiwaliśmy niczego szczególnego, więc się nie rozczarowaliśmy. Prawdę mówiąc bardziej chodziło o to, żeby iść do kina niż na film, a w takim wypadku lepiej wybrać coś, co ja nazywam "oglądadełkiem". Chcieliśmy coś lekkiego, relaksującego i pozytywnego. Nie mieliśmy ochoty na kino ambitne, z morałem, czy szczególnie emocjonujące, więc "Dzień dobry, kocham cię" spełniło nasze oczekiwania. Z zasady nie polecam innym filmów, czy książek, bo wiem, że każdy ma inny gust a także inne oczekiwania co do potrzeb, jakie ma dany seans czy lektura zaspokoić. Więc i tego filmu bym nie poleciła pewnie. Był przewidywalny, prosty, raczej nierealny - ale właściwie czego można się spodziewać po komedii romantycznej? :) Widziałam kilka dużo gorszych filmów, a generalnie i tak mi się podobało, bo chodziło o samo wspólne wyjście i kinową atmosferę. Nawet Franek, który jest bardzo krytyczny jeśli chodzi o filmy a polskich to już właściwie nie ogląda z zasady, nie narzekał, bo ten seans i tak spełnił swoją rolę. 
A tak już abstrahując od tego konkretnego przypadku  - nie wiem jak Wy, ale muszę przyznać, że ja w ogóle rzadko mam jakieś szczególne oczekiwania co do filmów. Zwykle traktuję je jako prostą rozrywkę. Owszem, czasami lubię wybrać się na coś ambitniejszego, na coś z morałem, o czym się później myśli jeszcze przez jakiś czas. Ale nie mam też nic przeciwko typowo komercyjnym produkcjom albo lekkim opowiastkom. To samo zresztą dotyczy na przykład książek. W końcu wszystko jest dla ludzi :)

A i tak najważniejsze, że randka nam się udała :)