*OGŁOSZENIE*

Witam wszystkich odwiedzających :) Zarówno stałych czytelników, jak i "przelotnych" gości.
Wszyscy są mile widziani, ale proszę pamiętać o tym, że jest to moje miejsce, a więc piszę o czym chcę, w sposób w jaki chcę i jestem jaka chcę być :) Jeśli się komuś to nie podoba, nie musi mnie uświadamiać, jaka jestem niefajna. Przymusu czytania ani lubienia nie ma.
Jeśli jesteś tu nową osobą, zachęcam do pozostawienia śladu swojej obecności w postaci komentarza (zakładka Kredki w dłoń), a jeśli prowadzisz bloga - zostaw adres. Chętnie zajrzę!
Pozdrawiam i życzę miłej lektury :)

piątek, 22 stycznia 2010

Oszukać przeznaczenie

Dobra, na razie wystarczy o plecach. Dzisiaj o czymś „przyjemniejszym” ;) Opowiem Wam jak to o mało życia nie straciłam.

Przyszłam w środę do pracy i nie mogłam włączyć monitora. Wydawało się, że jest niepodłączony, ale oczywiście z moimi plecami niewiele mogłam zdziałać, bo nawet pod biurko  wleźć nie mogłam. Próbowałam podociskać różne kabelki, ale nic to nie dało, bo do tego kabelka głównego nie mogłam dosięgnąć. Nie pozostało mi nic innego, jak wyciągnąć z torebki książkę, zagłębić się w lekturze i czekać aż przyjdzie Kier. Przyszedł o 9tej i od razu zapędziłam go pod biurko. Trochę to trwało, ale udało się wreszcie podłączyć monitor.
W tym momencie przyszedł Kucharz i poprosiłam go, żeby podpisał mi kilka zaległych papierów. Normalnie chłopaki robią to w biegu opierając się na ścianie albo na plecach kolegi. Tym razem Kucharz usiadł z boku przy biurku, co nawet mnie trochę zdziwiło, bo tam za wiele miejsca nie ma. I tak podpisywał te wnioski, ja sobie przeglądałam faktury a Kier stał w drzwiach i coś do nas mówił. Nagle usłyszałam straszny huk. To trwało ułamek sekundy, choć kiedy o tym myślę, mam wrażenie jakby się wszystko działo w zwolnionym tempie…
 
I nagle siedzę przysypana toną papierów, segregatorów i śrubek, a centymetr od mojej lewej dłoni leży wielki młotek, a ja nie mogę się ruszyć… Dopiero po chwili dotarło do nas, co się stało – spadła szafka ze ściany. A właściwie wielki regał ze wszystkim co na  nim było – dokumentami, segregatorami, rolkami fiskalnymi i skrzynką z narzędziami (stąd śrubki i młotek… dobrze, ze piły tam nie mamy:)). Kucharz oberwał po głowie… Musiał być w naprawdę niezłym szoku, bo pierwsze co powiedział to: „zdążyłem wszystko podpisać?” Kier zawołał do niego: „idź do szatni, krew Ci leci…, ja odkopię Margolkę” Podniósł regał, który mnie przyblokował, a dla mnie nagle najważniejszą sprawą stały się te głupie wnioski i mimo, że dookoła leżało pełno papierów, zaczęłam gorączkowo ich poszukiwać…Też musiałam być w dużym szoku.
Po chwili doszliśmy do siebie, Kucharz pojechał do szpitala, bo rana wyglądała na głęboką, ja zaczęłam sprzątać, Kier wziął się za naprawianie szafki. I nagle zaczęliśmy się histerycznie śmiać. Nie pytajcie dlaczego. Nie wiem, ale nie mogliśmy przestać…
Po kilku godzinach chłopaki uzdatnili moje stanowisko pracy, upewniwszy się wcześniej (uwieszając się na nim), że regał nie spadnie.Już myślałam, że będę mogła zacząć normalnie pracować, kiedy okazało się, że nie ma internetu. A ten jest niezbędny, bo łączę się za jego pomocą do innych naszych lokali. No i znowu chłopaki weszli pod biurko…


W tym czasie przyszedł pracownik drugiej zmiany i wyrecytował na jednym wydechu: „Czesc wszystk…a czemu te wszystkie segregatory leżą w korytarzu na zamrażarce? I czemu tu taki bałagan w ogóle…, co to za śruby? Dlaczego siedzicie pod biurkiem? Kucharz co ci się stało w głowę???” Kier spojrzał na Zmianowego niczym Bazyliszek i odpowiedział: „Zadawał za dużo pytań i oberwał po łbie…” Zmianowy zaraz zniknął, po czym usłyszeliśmy: „Kurrr…a!”… – rozcharatał sobie nogę o śruby wystające z jednej ze skrzynek… ;)
A to i tak nie był koniec wrażeń na ten dzień, bo kiedy wychodziłam, widziałam, że chłopaki mają jakiś poważny problem z czterema klientami (typ ABS – Absolutny Brak Szyi, jeśli wiecie co mam na myśli)… Wolałam się nie dowiadywać o co chodzi i czym prędzej się ewakuowałam… Kiedy przyszłam na drugi dzień do pracy i spojrzałam na kalendarz, zobaczyłam, że 21 stycznia został wzięty w czerwone kółeczko i ktoś dopisał:  „pamiętny dzień” :)
 W chwili kiedy regał spadał, miałam spuszczoną głowę, nie widziałam co się dzieje, najlepiej widział to Kier… Chłopaki twierdzą, że Kucharz mnie uratował – gdyby nie jego łepetyna, regał, i wszystko co na nim było, spadłby prosto na mnie, jak to Kier określił „raczej byśmy cię całej spod niego nie wyciągnęli” Regał zahaczył o Kucharza i przez to stracił impet i zmienił kierunek – wszystko ześlizgnęło się na ukos a nie prościutko na mnie.
Hmm, zrobiło mi się gorąco jak pomyślałam, że ten młotek mógł mi spaść prosto na ręce, a mebel zatrzymać się na mojej głowie. Jeszcze goręcej mi się zrobiło, jak rozmawiałam z R. który zbladł (tak przynajmniej poznałam po głosie, bo gadaliśmy przez telefon;)) i usłyszałam: „Kurde, przecież to mogło kogoś zabić…” No wygląda na to, że oszukałam przeznaczenie.
Czy ktoś jeszcze twierdzi, że praca księgowej jest bezpieczna? :D