*OGŁOSZENIE*

Witam wszystkich odwiedzających :) Zarówno stałych czytelników, jak i "przelotnych" gości.
Wszyscy są mile widziani, ale proszę pamiętać o tym, że jest to moje miejsce, a więc piszę o czym chcę, w sposób w jaki chcę i jestem jaka chcę być :) Jeśli się komuś to nie podoba, nie musi mnie uświadamiać, jaka jestem niefajna. Przymusu czytania ani lubienia nie ma.
Jeśli jesteś tu nową osobą, zachęcam do pozostawienia śladu swojej obecności w postaci komentarza (zakładka Kredki w dłoń), a jeśli prowadzisz bloga - zostaw adres. Chętnie zajrzę!
Pozdrawiam i życzę miłej lektury :)

niedziela, 28 grudnia 2014

Poświąteczne oczekiwanie

Każdego roku tuż po świętach piszę o tym, jak bardzo mi szkoda, że tak szybko minęły i że ten czas już się skończył. Zawsze myślę o tym, jak to jest, że tak długo się czeka na Boże Narodzenie (można powiedzieć, że cały rok :)), że przez cały grudzień z mniejszym lub większym natężeniem odczuwa się świąteczną atmosferę, a potem jeden, dwa, trzy dni i po wszystkim. I już po tym uroczystym czekaniu, po świątecznej magii i trzeba czekać od nowa.
Nie inaczej jest w tym roku - już po Wigilii myślałam o tym, jaka szkoda, że jest po wszystkim. Pierwszy dzień świąt minął mi nawet nie wiem kiedy. Drugiego dnia byliśmy już w innym miejscu w Polsce - rano w podróży, a całe popołudnie spędziliśmy na rozmowach z rodziną Franka, która odwiedziła teściów. W piątkowy wieczór usiadłam i zadumałam się na tym, że oto znowu kolejne święta się skończyły - choć okres bożonarodzeniowy przecież jeszcze trwa - i że żal mi tego czekania, które się już skończyło.
A więc nie inaczej niż zwykle, ale... jednak inaczej. Odczuwam to trochę w inny sposób, bo ta atmosfera oczekiwania wyjątkowo w tym roku mnie nie opuściła. Udało mi się chyba zachować częściowo tę magię oczekiwania, tyle, że teraz po świętach oczekujemy na narodziny nie Bożego, a swojego syna. Może trudno to trochę porównywać, ale mnie chodzi o sam fakt - ta atmosfera lekkiego podekscytowania, przygotowywania się, świadomości, że COŚ się wydarzy. W końcu to już niedługo.
Podobno jest tak, że końcówka ciąży bardzo się dłuży, że kobieta jest już zniecierpliwiona i nie może doczekać się aż zobaczy dziecko. Podobno. Bo jak zwykle ze mną jest inaczej (i znowu te wszystkie "zobaczysz" się nie potwierdzają) - owszem, jestem ciekawa tego dziecka, zresztą pisałam o tym całkiem niedawno. Myślę o nim i zastanawiam się, jakie będzie. Już trzy razy Tasiemiec mi się przyśnił w ciągu ostatniego miesiąca (wcześniej nie zdarzyło się to ani razu) i cieszę się, że mamy na co czekać. Jakaś część mnie cieszy się również, że to nastąpi już niedługo. Ale ta druga część nadal jest pełna rezerwy i powoduje, że absolutnie nie czuję się zniecierpliwiona ani że nie mogę się doczekać rozwiązania. Wręcz przeciwnie, nadal mi się do tego szczególnie nie spieszy. Jest jeszcze tyyyle rzeczy, które chciałabym zdążyć zrobić PRZED. Nie dlatego, że z czymś istotnym nie zdążyłam, ale dlatego, że lubię takie symboliczne zamknięcia pewnych etapów. A wraz z narodzinami Tasiemca rozpocznie się zupełnie nowy rozdział i chciałabym wejść w niego "na czysto" choć oczywiście zdaję sobie sprawę z tego, że nie da się tak do końca :) Wiem też, że od tego czasu wszystko bardzo się zmieni i dlatego właśnie - zapewne inaczej niż większość kobiet w mojej sytuacji - bardziej zależy mi na tym, żeby długo delektować tym co jest tu i teraz, sobą albo tym, że jesteśmy tylko we dwoje z Frankiem. Zdecydowanie nadal mi się nie spieszy, mimo, że teoretycznie zostało już tylko dwadzieścia parę dni. Ale wszak to nieuniknione - tak czy inaczej Tasiemiec przyjdzie na świat, więc chyba głównie dlatego nie widzę powodu do zniecierpliwienia ;)