*OGŁOSZENIE*

Witam wszystkich odwiedzających :) Zarówno stałych czytelników, jak i "przelotnych" gości.
Wszyscy są mile widziani, ale proszę pamiętać o tym, że jest to moje miejsce, a więc piszę o czym chcę, w sposób w jaki chcę i jestem jaka chcę być :) Jeśli się komuś to nie podoba, nie musi mnie uświadamiać, jaka jestem niefajna. Przymusu czytania ani lubienia nie ma.
Jeśli jesteś tu nową osobą, zachęcam do pozostawienia śladu swojej obecności w postaci komentarza (zakładka Kredki w dłoń), a jeśli prowadzisz bloga - zostaw adres. Chętnie zajrzę!
Pozdrawiam i życzę miłej lektury :)

poniedziałek, 10 listopada 2008

Rodzice vs. rodzice i blondynka na składzie...

Ratunku! Przyjeżdżają moi rodzice! Ale znacie mnie już chyba na tyle, żeby się zorientować, że ich przyjazd absolutnie mnie nie stresuje, a wręcz przeciwnie – cieszy. A dlaczego ratunku? Bo zostali zaproszeni przez rodziców Franka na dzisiejszą kolację!!!!! No to jakaś katastrofa będzie! :) Nie wyobrażam sobie tego spotkania. O czym my będziemy rozmawiać? Jakbyśmy byli zaręczeni to o ślubie by się gadało a tak? Ciekawa jestem co z tego wyjdzie i jak to będzie wyglądało. Czy nie będzie za bardzo drętwo? Czy nie będziemy wszyscy za bardzo skrępowani? Czy znajdą się tematy do rozmowy? Czy, czy, czy…??? Uff… muszę trochę ochłonąć. Mam stresa od samego rana. Aż się na pracy nie umiem skupić. Wiecie co zrobiłam dzisiaj rano? No normalnie jak typowa blondynka z kawałów…

Dzisiaj pracuję w oddziale w Centrum Handlowym. Przyjeżdżam zawsze pierwsza. No to otwieram te wielkie, ciężkie, metalowe drzwi i po omacku staram się dotrzeć do biura. Otwieram biuro, chcę zapalić światło a tu zonk. Nie ma światła. No to zapaliłam w korytarzu i siedziałam w takim półmroku. Już mnie oczy zaczęły boleć, ale myślę sobie – wytrzymam, zaraz przyjedzie jakiś facet to się tym zajmie. No i przyjechał kierownik. Skarżę mu się, że ciemno mam, on sprawdził bezpieczniki – stwierdził, ze jest ok i że to pewnie żarówka. Przyszedł drugi kolega, popstrykał włącznikiem i nic. No to dzwonię do szefa R. Mówię co i jak, a on na to, że niemożliwe, że żarówka, bo tam są trzy jarzeniówki i wszystkie trzy na raz musiałyby się spalić. Ale przyjedzie za 15 minut. Ucieszona wróciłam do biura, ale sobie myślę, że lepiej sprawdzę czy na pewno nie działa, bo jak R. przyjedzie na darmo, to będzie głupio. Pstrykam raz, drugi i nic. W końcu wpada R. i robi coś, co każdy człowiek robi po kilka razy dziennie. Robi pstryk włącznikiem i co? I nastała światłość! Popatrzył na mnie z politowaniem i bąknął coś o pędzeniu na łeb na szyję, ja na niego popatrzyłam oczami okrągłymi jak spodki i wydukałam tylko, że przyrzekam, że nie działało. Szefa mam naprawdę fajnego, więc pośmiał się i pomknął dalej. No i tak to Margolka zrobiła alarm, bo ciemno w biurze miała. Ehhh. :) Ale spoko, może być gorzej. Bo oto parę godzin później, podchodzę do kierownika i pytam „R. nie ma?” A R. stoi obok i znowu się ze mnie śmieje. Powiedział tylko „spoko, pod słońce stałem, to mogłaś nie widzieć” :) No co jest ze mną dzisiaj? Chyba naprawdę się stresuję…