*OGŁOSZENIE*

Witam wszystkich odwiedzających :) Zarówno stałych czytelników, jak i "przelotnych" gości.
Wszyscy są mile widziani, ale proszę pamiętać o tym, że jest to moje miejsce, a więc piszę o czym chcę, w sposób w jaki chcę i jestem jaka chcę być :) Jeśli się komuś to nie podoba, nie musi mnie uświadamiać, jaka jestem niefajna. Przymusu czytania ani lubienia nie ma.
Jeśli jesteś tu nową osobą, zachęcam do pozostawienia śladu swojej obecności w postaci komentarza (zakładka Kredki w dłoń), a jeśli prowadzisz bloga - zostaw adres. Chętnie zajrzę!
Pozdrawiam i życzę miłej lektury :)

środa, 15 stycznia 2014

Energetyczny kop

W sobotę dostałam wreszcie energetycznego kopa! Nie wiem kto mi go dał i z jakiego powodu, ale jedno jest pewne: był mi bardzo potrzebny.
Wstałam rano i od razu się czymś konstruktywnym zajęłam. Zrobiliśmy z Frankiem plan obiadowy na cały tydzień - to się u nas bardzo dobrze sprawdza. Kiedy nie mamy takiego planu, to nagle się okazuje, że danego dnia nie mamy żadnego pomysłu i jemy byle co albo pomysł mamy, za to nie mamy składników do jego realizacji. Chociaż tym razem plan obiadowy rozszerzył nam się na ogólnożywieniowy, jako że przeszliśmy na tryb odobżerania poświątecznego i dbamy o to, żeby w ciągu całego dnia jeść sensownie i zdrowo :)
Kiedy plan już był gotowy, zrobiliśmy listę zakupów, a potem ją zrealizowaliśmy w pobliskim markecie. Po powrocie do domu Franek zajął się robieniem przy komputerze jakiejś niesłychanie ważnej rzeczy, która zapewniła mu zajęcie na całą resztę dnia. Ja w tym czasie poodkurzałam (choć to przecież nie moja działka:)), zrobiłam pranie, prasowanie, ugotowałam krupnik i zrobiłam placki ziemniaczane  na obiad. Zabrałam się też wreszcie za porządki w szafach z ubraniami, bo od czasu przeprowadzki poupychane wszystko było bez ładu i składu a teraz wreszcie dokonałam jakiejś segregacji.
Potem miałam czas dla siebie. Franek był ciągle zajęty, więc sama ze sobą zagrałam w Zakazaną Wyspę :) A następnie zrobiłam sobie domowe zajęcia fitnessu. Na zakończenie tego owocnego dnia zakolegowałam się z Bridget Jones i butelką hiszpańskiego piwa :)

Na szczęście ten kop jeszcze mnie w miarę trzyma i opuściły mnie te pełne marazmu dni, które dopadają mnie często w okresie ciemno-ponurym jesienno-zimowym i w tym roku też mi nie odpuściły. Rano jest jeszcze ciemno, więc nie chce mi się za nic zabierać. Kiedy wracam już jest ciemno, więc jeszcze bardziej mi się nie chce i zazwyczaj gapię się tylko w ekran monitora - czy to komputerowego, czy to telewizyjnego, myśląc o tym, co chciałabym zrobić.Cały czas zbieram się w sobie, żeby wstać i przejść z zamiarów do czynów, ale okazuje się nagle, że jest już po 20. Idę się więc umyć, potem jeszcze lektura wieczorna i spać. 
Teraz jestem już bardziej ogarnięta i robię całkiem sporo - czy to jeśli chodzi o obowiązki domowe, czy coś dla wlasnej przyjemności. 
W poniedziałek w ogóle było przepięknie. Niebo było bez jednej chmurki, słoneczko pokazało się już niedługo po siódmej i od razu się lepiej funkcjonowało! I człowiek jakoś inaczej nastawiony do życia!
Dzisiaj już było gorzej, bo sypnęło białym dziadostwem i od rana było całkiem ciemno. Nawet ćwiczenia męczyły mnie bardziej niż zwykle przez taką aurę.
Ale nie skapcaniałam na powrót i energia dalej się mnie jeszcze trzyma. Oby tak dalej, bo zdecydowanie niedobrze się czuję, gdy nic nie robię - z czegokolwiek by to nie wynikało!
I wykupiliśmy sobie z Frankiem wreszcie karnet na basen! :) Było suuuper :) Ale na ten temat jeszcze pewnie napiszę innym razem, a teraz muszę się do korków przygotować :)