*OGŁOSZENIE*

Witam wszystkich odwiedzających :) Zarówno stałych czytelników, jak i "przelotnych" gości.
Wszyscy są mile widziani, ale proszę pamiętać o tym, że jest to moje miejsce, a więc piszę o czym chcę, w sposób w jaki chcę i jestem jaka chcę być :) Jeśli się komuś to nie podoba, nie musi mnie uświadamiać, jaka jestem niefajna. Przymusu czytania ani lubienia nie ma.
Jeśli jesteś tu nową osobą, zachęcam do pozostawienia śladu swojej obecności w postaci komentarza (zakładka Kredki w dłoń), a jeśli prowadzisz bloga - zostaw adres. Chętnie zajrzę!
Pozdrawiam i życzę miłej lektury :)

poniedziałek, 29 września 2014

Przecież jutra nie ma...

Tak sobie pomyślałam w ubiegłym tygodniu siedząc ostatni dzień przy moim biurku w pracy... Przedostatni tydzień był bardzo intensywny, wyprzedawaliśmy towar, trzeba było pozamykać wszystkie sprawy - przez cały tydzień siedziałam miałam co robić, siedziałam nawet chwilę po godzinach. Na początku ubiegłego tygodnia jeszcze było parę kwestii, ale właśnie we wtorek miałam do zrobienia jedną niepilną rzecz i pomyślałam sobie, że zostawię ją do jutra. I wtedy właśnie przyszła ta refleksja, ze jutra nie ma... Bo jutro już nie będzie mojego biurka... I rzeczywiście wyjechało jeszcze tego samego dnia późnym popołudniem...

W środę siedziałam przy jakimś prowizorycznym biurku skleconym z resztek mebli. Kolega usadowił się na kartonach. W czwartek resztek mebli też już prawie nie było a ja miałam do zamknięcia kilka ostatnich spraw. W piątek nie miałam już po co jechać do pracy - nie było mebli, nie było monitora, drukarki, modemu... Siedziałam więc w domu pod mailem i telefonem - ale niewiele się działo. W zasadzie tylko jedną sprawę musieliśmy załatwić.
Dzisiaj już praktycznie miałam namiastkę tego, co mnie czeka w ciągu najbliższych kilku miesięcy... Wstałam rano i w zasadzie nie wiedziałam do końca co ze sobą zrobić. Owszem, pod maila się podłączyłam, ale nie działo się już kompletnie nic. W końcu koło południa wyszłam z domu i spacerkiem przeszłam się do miejsca pracy. Pusto. Zostało parę kartonów, artykułów biurowych, środków czystości... Zabrałam swojego laptopa (którego zresztą jutro już oddaję, fajnie, że telefon mogłam sobie za złotówkę odkupić), kilka rzeczy, które kupiłam okazyjnie, kiedy firma wyprzedawała sprzęt (np. mikrofalówkę za 26 zł albo niszczarkę za 16). Zrobiłam obchód. Zamknęłam i wyszłam.
Jutro jadę tam po raz ostatni. Rano jestem umówiona z firmą sprzątającą. A koło południa mamy spotkanie z szefową. Zdajemy lokal właścicielowi. Odbieramy świadectwa pracy. I tyle :(

Przykro patrzeć jak kończy się coś, co stworzyliśmy od samego początku. Przecież pamiętam te puste półki, biurka i ściany... - tak jak teraz. Tyle, ze wtedy to był dopiero początek. Wszystko się zaczęło i szło do przodu. Ale już pisałam, że nie jesteśmy w stanie pojąć niektórych decyzji biznesowych. 

Ostatnio niewiele miałam czasu na myślenie o tym wszystkim. Przyznam też, że trochę oswoiłam się z tą sytuacją, ale prawda jest taka, że chyba jeszcze to wszystko do końca do mnie nie dotarło. Pewnie dopiero za moment zobaczę jak to jest...
Póki co staram się myśleć o tym, że przecież to w gruncie rzeczy nie jest takie najgorsze siedzieć w domu, odpoczywać i jeszcze dostawać za to taką kasę (z czystym sumieniem mogę napisać to nasze państwo nie jest wcale takie najgorsze, na pewno nie zawsze), na którą na przykład Franek musi pracować przez dwa miesiące. Mogło być gorzej, to fakt i staram się tego trzymać. Ale i tak się boję.