*OGŁOSZENIE*

Witam wszystkich odwiedzających :) Zarówno stałych czytelników, jak i "przelotnych" gości.
Wszyscy są mile widziani, ale proszę pamiętać o tym, że jest to moje miejsce, a więc piszę o czym chcę, w sposób w jaki chcę i jestem jaka chcę być :) Jeśli się komuś to nie podoba, nie musi mnie uświadamiać, jaka jestem niefajna. Przymusu czytania ani lubienia nie ma.
Jeśli jesteś tu nową osobą, zachęcam do pozostawienia śladu swojej obecności w postaci komentarza (zakładka Kredki w dłoń), a jeśli prowadzisz bloga - zostaw adres. Chętnie zajrzę!
Pozdrawiam i życzę miłej lektury :)

sobota, 24 września 2011

No to jesteśmy.

Wygląda na to, że wróciliśmy już na dobre. Wczoraj przyjechaliśmy do Poznania, Franek jutro idzie do pracy, ja w poniedziałek. Nasz urlop niestety się skończył. Cóż, to było raczej do przewidzenia :P
Ale nie jest tak źle. Widocznie porządnie odpoczęliśmy skoro nie lamentujemy z powodu konieczności powrotu do pracy a zwyczajnie przyjmujemy to jako naturalną kolej rzeczy. Nie wracaliśmy wczoraj ze skwaszonymi minami, raczej cieszyliśmy się, że urlop nam się udał. Nawet się już rozpakowaliśmy, co jest do mnie niepodobne, bo nie znoszę tego robić i zdarza się, że moja nierozpakowana torba stoi jeszcze tydzień, czy dwa :) Ale Franek mnie zmobilizował i razem uporaliśmy się z tym jeszcze wczoraj wieczorem, zaraz po przyjeździe.
Dzisiaj natomiast dzień był od samego rana intensywny – obudziliśmy się przed ósmą, Franek zrobił śniadanie a ja się szybko zebrałam i pobiegłam na aerobik – pierwszy od ponad dwóch tygodni :) W czasie, gdy ćwiczyłam, Franuś wypucował lodówkę, bo nie zdążyliśmy tego zrobić przed wyjazdem, a ona aż się prosiła o umycie. Kiedy wróciłam posprzątaliśmy całą resztę mieszkania i pojechaliśmy na zakupy, żeby jutro na śniadanie nie mieć znowu do wyboru tylko jajek na miękko, jajecznicy, jajek na twardo albo sadzonych :P Załatwiliśmy też kilka zaległych spraw, takich jak odebranie listów poleconych z poczty, czy oddanie książek do biblioteki uniwersyteckiej (jak dobrze, że można było to załatwić w sobotę). I w zasadzie w ten sposób minął nam cały dzień. Dopiero późnym popołudniem odetchnęliśmy relaksując się w domu.
Narzekać nie możemy, wiadomo, że wszystko co dobre, szybko się kończy, więc nie ma co rozpaczać. Zawsze dziwię się, gdy słyszę, jak ludzie przeżywają powroty z urlopów – niemal ocierają się o depresję. Mnie co najwyżej dopadał syndrom przedszkolaka, ale to trochę co innego, bo nie chodzi ani o koniec urlopu, ani o powrót do pracy, a raczej o rozstanie z Miasteczkiem, a do tego to mi nawet urlopu nie trzeba :) W każdym razie, my z Frankiem staramy się zawsze wrócić przynajmniej dzień wcześniej, oswoić się z sytuacją i z myślą, że wracamy do pracy, spędzić jeszcze wspólnie resztę wolnego czasu w domu. I zawsze jakoś dajemy radę :)
Urlop udał nam się wspaniale. Relacja jeszcze na pewno będzie :) Mam już swój komputer z powrotem, więc mogę nadrabiać zaległości. Teraz tylko w skrócie napiszę, że sporo załatwiliśmy podczas pobytu w Miasteczku – oprócz sali załatwiliśmy już zespół, popytaliśmy też o fotografów, a przede wszystkim byliśmy już u księdza i zaklepaliśmy sobie termin w kościele. Najważniejsze więc już za nami :) Załatwiłam też sobie upoważnienie do głosowania w wyborach poza Miasteczkiem. Więc nasz urlop był również bardzo użyteczny :)
W zasadzie na zakończenie mogę tylko powiedzieć coś bardzo banalnego: czas szybko płynie…