*OGŁOSZENIE*

Witam wszystkich odwiedzających :) Zarówno stałych czytelników, jak i "przelotnych" gości.
Wszyscy są mile widziani, ale proszę pamiętać o tym, że jest to moje miejsce, a więc piszę o czym chcę, w sposób w jaki chcę i jestem jaka chcę być :) Jeśli się komuś to nie podoba, nie musi mnie uświadamiać, jaka jestem niefajna. Przymusu czytania ani lubienia nie ma.
Jeśli jesteś tu nową osobą, zachęcam do pozostawienia śladu swojej obecności w postaci komentarza (zakładka Kredki w dłoń), a jeśli prowadzisz bloga - zostaw adres. Chętnie zajrzę!
Pozdrawiam i życzę miłej lektury :)

wtorek, 30 listopada 2010

Ludzie przestańcie narzekać…

…mam ochotę powiedzieć, kiedy słucham tego co wygadują w radio i telewizji oraz kiedy czytam internetowe serwisy informacyjne. 
Czy naprawdę niemal wszyscy zapomnieli, że Polska leży w klimacie umiarkowanym ciepłym przejściowym, a to oznacza, między innymi, że średnia temperatura dzienna zimą jest poniżej zera? Czy to naprawdę aż tak dziwne, że w grudniu (no dobrze, dwa, trzy dni przed pierwszym grudnia) spadł śnieg a temperatura jest cały czas minusowa? Drodzy Państwo Narzekający, otóż chciałam Wam powiedzieć, że tak właśnie wygląda zima :)

Od jakichś dwóch, trzech dni cały czas słyszę o tym, jak to pogoda wszystkich zaskoczyła. Co za bzdury! Jakie zaskoczenie? No, chyba, że zaskoczeniem określimy to, że ta pora roku nie przyszła w połowie października, jak to było zapowiadane, a 14-go listopada cieszyliśmy się temperaturą w okolicach 20 st na plusie. Ale z tego co się orientuję, nie to mają na myśli wszyscy dziennikarze czy osoby wypowiadające się w mediach. Oni są zaskoczeni tym, że nagle zrobiło się zimno i biało. Ale ja się pytam, jakie to zaskoczenie, skoro od piątku trąbią w każdej prognozie pogody, że idzie mróz i opady śniegu. Od kilkunastu dni słyszałam apele do kierowców, aby przygotowali samochody na zimę. A jednak, jak co roku, zima nas zaskoczyła – rzekomo – dodam.

Mam też dość nagonki na służby drogowe. Powiedzenie „zima zaskoczyła drogowców” jest już jak dla mnie za bardzo wyświechtane. A w tym wypadku raczej nieprawdziwe, bo przy tak intensywnych opadach śniegu przy dużym wietrze, jakie obserwowaliśmy w wielu częściach kraju w niedzielę i poniedziałek, niemożliwością było utrzymanie „czarnych dróg”. Ludzie mają pretensje, że nie widzieli żadnych pługopiaskarek w godzinach szczytu. Założę się, że gdyby takowe wyjechały w tym czasie, również padłyby ofiarą nagonki, bo blokują ruch i powodują korki… 

A w ogóle mam wrażenie, że najbardziej zima zaskoczyła w tym roku nie drogowców, a kierowców*. Wciąż nie wymienili opon na zimowe, płyn do spryskiwaczy letni. Słyszeli w niedzielę, że od poniedziałku ostra zima idzie, a mimo to nie pomyśleli o tym, żeby wyjechać do pracy wcześniej. No i potem zaskoczenie, bo na drogach ślisko, bo szyby zaparowane, bo nie da się jechać… Frustracja i złość na drogowców, no na kimś przecież się trzeba wyładować, a do siebie pretensji nie będziemy mieć, prawda? :) Ja tam wolę się dzień wcześniej przygotować psychicznie na to, że trzeba będzie drapać szyby (nie znoszę tego), że będzie ślisko i szybciej niż 40km/h to raczej nie pojadę. Wydaje mi się, że uświadomienie sobie, że zimą warunki drogowe zawsze są gorsze niż latem i nie liczenie na to, że piaskarka załatwi sprawę zaoszczędzi nam nerwów ;)

Nie lubię zimy. Bardzo nie lubię. Nie cierpię marznąć, nie lubię minusowych temperatur i opadów śniegu. Ale wiem, że taka jest kolej rzeczy, zaciskam zęby i czekam na wiosnę. A w tym roku to się bardzo cieszę, że zima przyszła w „normalnym terminie” a nie jesienią :) Pewnie sobie ponarzekam jeszcze, że zimno, a jakże. Ale na pewno nie będę miała pretensji do całego świata, że mamy taką porę roku a nie inną. 

Żeby było jasne – ta notka nie jest skierowana do nikogo personalnie, nie czepiam się, że marudzicie w swoich notkach z powodu zimna, macie prawo, tak samo jak ja, nie lubić tej pory roku. Ale nie znoszę narzekania dla zasady, wkurza mnie narzekanie na coś, na co nie mamy żadnego wpływu i co jest zupełnie normalne. 
I podkreślam: najbardziej w całej tej sytuacji mierzi mnie, że ludzie są zdziwieni, bo mamy w grudniu zimę.

*wybaczcie uogólnienie, wiem, że większość ludzi przygotowała swoje cztery kółka do zimy jak należy -na szczęście.

niedziela, 28 listopada 2010

Między nami, człowiekami.

Zastanawia mnie często, jak to jest, że ludzie się lubią albo nie :) Wydaje mi się, że za to odpowiada pewien rodzaj chemii, która występuje między nami. I nie chodzi mi wcale o relacje damsko-męskie, a nawet wolałabym się skupić na zupełnie czymś innym.
Zauważyłam już niejednokrotnie, że zwykle pierwsze wrażenie, jakie ktoś na mnie zrobi, okazuje się trafne. Nawet jeśli czasami się zdarza, że w pierwszej chwili mam o kimś nienajlepszą opinię a później zmieniam zdanie, to na końcu okazuje się, że i tak miałam rację od samego początku… Przyznam, że niewiele razy się pomyliłam.

Jestem osobą, która lubi towarzystwo. Nie polega to może na tym, że muszę mieć wokół siebie mnóstwo ludzi, bo wręcz przeciwnie – w większej grupie czuję się bardziej anonimowa i zwyczajnie nie chce mi się odzywać, bo być może nie ze wszystkimi chce mi się gadać :) Ale zdecydowanie w każdej sytuacji lubię sobie znaleźć kogoś, z kim można się wymienić informacjami, spostrzeżeniami, zażartować…
Jako, że jestem otwartą osobą, nie jest dla mnie problemem podejść do kogoś, zapytać o coś, uśmiechnąć się. Tak też było podczas pierwszych zajęć na studiach podyplomowych. Kiedy weszłam, w sali było tylko kilka osób. Instynktownie usiadłam koło dziewczyny, która stylem ubierania się i sylwetką przypominała mi moją dobrą koleżankę. Zagadałam do niej parę razy, ona też o coś mnie zapytała, ale jakoś tak… źle jej z oczu patrzyło :)) Zanim rozpoczęły się zajęcia, wymówiłam się tym, że słabo widzę (co akurat było prawdą) i bez żalu przesiadłam się o kilka ławek bliżej. Kolejnego dnia, siedziałam sama na korytarzu, a obok mnie usiadły dwie dziewczyny, podchodząc, uśmiechnęły się i przywitały. Zapytałam je o coś i nawiązałyśmy grzecznościową rozmowę. Podczas zajęć nie siedziałyśmy koło siebie, ale jedna z nich – Ada – zagadywała mnie od czasu do czasu, dzięki czemu nie czułam się głupio, jako osoba naprzykrzająca się. Tydzień później, na kolejnych zajęciach w sposób zupełnie naturalny zajęłyśmy miejsce obok siebie, przerwy spędzałyśmy razem i naprawdę zdumiewające jest to, jak szybko się dogadałyśmy. Widziałyśmy się dopiero na czterech zjazdach a bardzo szybko poczułyśmy się w swoim towarzystwie swobodnie na tyle, żeby jedna drugiej poprawiła kołnierzyk, czy ściągnęła włosy z ubrania :) Nawiązałyśmy nić porozumienia, która pozwoliła nam na żarty sytuacyjne, niezrozumiałe dla innych, wymianę porozumiewawczych wspomnień i nieco złośliwe stwierdzenie, że tamtej (co to usiadłam koło niej na początku) naprawdę źle z oczu patrzy i ani razu się nie uśmiechnęła. Na każdej przerwie nie możemy się nagadać i wcale nie oznacza to, że opowiadamy sobie historie całego życia. Tak po prostu wyszło, że złapałyśmy dobry kontakt i dobrze czujemy się w swoim towarzystwie.

Przy okazji ostatnich zajęć zauważyłam, że cała grupa (jest nas około 30 osób) siedzi rozproszona. Zwłaszcza dziewczyny. Każda w swoim kąciku, przerwy spędzają osobno. Oprócz mnie i Ady są jeszcze dwie pary dziewczyn, które siedzą zawsze razem, z tym, że one chyba znały się już wcześniej. Nie jest oczywiście tak, że nikt do kogo się nie odzywa, ale nie widzę w tych ludziach potrzeby nawiązania jakichś relacji z innymi, co mnie bardzo dziwi. Ja zawsze starałam się w tłumie znaleźć jakąś bratnią duszę*. Dzięki temu mam wielu znajomych z różnych kręgów i kiedy na przykład kurs hiszpańskiego dobiegł końca, ja nadal spotykam się z koleżanką na nim poznaną w kawiarni, z dziewczynami ze studiów zaocznych utrzymuję kontakt, mimo, że jedna jest w Toruniu a druga we Włoszech. Z jedną taką bratnią duszą, którą wyłowiłam z tłumu (a w zasadzie ona mnie wyłowiła, bo pomyślała, podobnie jak ja o niej zresztą, że jestem osobą, do której warto podejść i się przedstawić) łączy mnie serdeczna więź* już ponad dziesięć lat – mowa o Dorocie.

Od ludzi wysyłających jakieś negatywne fluidy staram się trzymać z daleka. Nie lubię takich, którzy nie odpowiadają na powitanie, są gburowaci, nie uśmiechają się i zawsze na coś narzekają. Unikam też osób protekcjonalnych i cwaniaczkowatych. I, no cóż, nie ocenia się książki po okładce, ale nie szukam na siłę kontaktu z tymi, którzy zrobili na mnie złe pierwsze wrażenie.

* proszę nie mylić z przyjaźnią, to nadal jest słowo, którego nie stosuję w odniesieniu do moich relacji z innymi ludźmi

piątek, 26 listopada 2010

Nic.

No i dopadło mnie… Zaparcie blogowe :) Usiadłam z zamiarem napisania tego i owego. I nic. Nie idzie po prostu. Tysiąc pomysłów, a żaden jakoś nie chce się zrealizować na piśmie :) Chyba więc sobie dzisiaj odpuszczę jakiekolwiek zaplanowane wcześniej rozważania.
Przypuszczam, że to wina ostatnich dni, rozregulowanych nieco, ze względu na moje L4. Kiedy ściągnęłam opatrunek, okazało się, ku mojej ogromnej radości, że mogę niemal normalnie funkcjonować. Postanowiłam więc jak najbardziej efektywnie wykorzystać ten dodatkowy czas wolny i zabrałam się za porządki. Przeprowadzka miała miejsce już prawie pięć miesięcy temu, a ja wiele rzeczy upchnęłam po prostu do szafek i nie miałam czasu ani (co będę ściemniać) ochoty, żeby się za to zabrać. Od środy ogarnęłam całkiem sporo papierzysk. Przede wszystkim posegregowałam wszystkie moje notatki ze studiów. Mają to do siebie, że szkoda ich wyrzucać, bo przecież zawsze mogą się przydać do odświeżenia języka, czy jako pomoc naukowa w nauczaniu innych. Ogarnęłam już trzy z pięciu szafek, których zawartość chcę przejrzeć, trzeba przyznać, że prace posuwają się do przodu, chociaż tempo jest raczej żółwie, bo nigdy nie potrafiłam robić segregacji tego typu szybko. Nad każdą rzeczą się dziesięć razy zastanawiam :) I tak spędziłam ostatnie trzy dni. W przerwach między jedną teczką z papierami a drugą, zaglądałam do Was :)
Wczoraj przez chwilę zastanawiałam się, czy nie pójść dzisiaj do pracy. Okazało się, że panie „Doktorki” się bardzo postarały i naprawdę ładnie wykonały ten zabieg, bo siniaka nie ma :) Dzisiaj pozostał już tylko ledwo widoczny, lekko żółtawy ślad. No i szwy rzecz jasna, ale to wygląda trochę jak strupek, a z daleka jak rozmazany makijaż :) Ostatecznie jednak pomyślałam sobie, że nie tak często mam okazję dostać czas wolny na rekonwalescencję, więc jeszcze go dziś wykorzystałam.

Stwierdzam, że idealna częstotliwość moich wizyt w Miasteczku winna wynosić 3 tygodnie. Zauważyłam już jakiś czas temu, że dwa tygodnie bez odwiedzin wytrzymuję bez żadnego problemu i czas między jedną a drugą upływa mi w mgnieniu oka. Natomiast, kiedy zbliża się trzeci weekend z rzędu, a ja nie jadę do domu rodzinnego, zaczyna mnie nosić i czuję nadchodzący dołek. Kolejnym objawem jest fakt, że po nocach śni mi się nasz Roki :) Niestety, jakoś będę musiała wytrzymać bez wizyty, bo mam zajęcia na podyplomówce. Pojadę za tydzień. Już się nie mogę doczekać. No po prostu syndrom przedszkolaka mnie dopada. Jest jeszcze nadzieja, że kolejny tydzień roboczy minie w mgnieniu oka, bo to w końcu przełom miesiąca. Na nudę w pracy wtedy absolutnie nie mogę narzekać.
A tak na koniec to muszę stwierdzić, że ściemniam totalnie. Bo prawda jest taka, że już od dawna chcę o czymś napisać, ale się boję, że zapeszę, albo po prostu odczaruję rzeczywistość. Taki już we mnie strach, przed chwaleniem tego, co jest.

środa, 24 listopada 2010

Piratka.

Uff, dzisiaj już lepiej :)
Wczoraj miałam mały zabieg okulistyczny. Nie na samym oku, ale na dolnej powiece. Prawdziwie traumatyczne przeżycie dla mnie, bo pewnie wiele z Was pamięta, jak źle znoszę wszystko, co wiąże się z badaniem oczu. Jakoś przeżyłam, chociaż oczywiście zamykałam co chwilę oko i uciekałam z głową. Nawet nie bolało, bo byłam na znieczuleniu, ale to było silniejsze ode mnie. Zaklajstrowali mi prawe oko i wczoraj przez cały dzień byłam piratką.
Pisałam kiedyś, że nie potrafię się nudzić. I wczoraj okazało się, że naprawdę tego nie potrafię! No myślałam, że zwariuję. Przez to, że miałam sprawne tylko jedno oko, nic nie mogłam robić – nie mogłam siedzieć przy komputerze ani czytać, bo lewe oko bardzo się męczyło i bolała mnie głowa. Nie mogłam sprzątać, bo mam przykaz unikania wysiłku, a wczoraj to w ogóle było dość problematyczne, bo miałam tak ograniczone pole widzenia, że kilka razy zdarzyło się, że prawą ręką zahaczałam o futrynę, bo jej nie zauważałam :) Bałam się brać za zmywanie naczyń – nawet nie wiedziałam, że kiedy patrzy się jednym okiem, to wszystko jest jakieś takie mniej trójwymiarowe. No i cóż, nie pozostało mi nic innego jak całodzienne wylegiwanie się na kanapie… Ludzie, wynudziłam się jak mops! Obejrzałam (jednym okiem) wszystko co leciało w telewizji. A właściwie oglądałam na zmianę ze słuchaniem, bo od czasu do czasu przymykałam lewe oko. Z ulgą przyjęłam porę wieczorną i czas położenia się do spania :)
Dzisiaj mogłam już ściągnąć opatrunek. Myślałam, że będę wyglądać gorzej. Szwy są niestety mocno widoczne, ale siniak nie jest aż tak duży. W zasadzie to na razie jest mocno czerwony. Niestety, Franek twierdzi, ze będzie gorzej, a ja mam powody, żeby mu wierzyć i boję się, że przez kilka dni będę chodzić z limem. We wtorek będę musiała jechać na zdjęcie szwów. I do tego czasu mam zwolnienie z pracy, co jest dość pozytywnym aspektem tego wszystkiego. Chociaż obawiam się, że i tak będę musiała na parę godzin pójść do pracy, bo koniec miesiąca się zbliża… Wczoraj wracając ze szpitala wstąpiłam do pracy, żeby zostawić zwolnienie. Chciałam też wziąć trochę papierów, żeby popracować w domu, ale szef wybił mi to z głowy i powiedział, że sobie poradzą. Tylko poprosił, żebym wpadła w poniedziałek, jeśli będę się dobrze czuła…
W każdym razie, dzisiaj, z „dwoma okami” czułam się już całkiem dobrze :) Mogłam trochę posiedzieć przy komputerze, poczytać… No i postanowiłam jakoś dobrze spożytkować te L4 i zabrałam się za porządki w moich papierach. Może nareszcie się do końca rozpakujemy :) Muszę tylko uważać, żeby się nie wysilać, bo na przykład nawet przy schylaniu czuję, że trochę mnie boli i szwy lekko ciągną.
Generalnie nie jest tak źle. I Franuś jaki miły… :) Siedział wczoraj ze mną kilka godzin w szpitalu, nawet podpytał kogo trzeba, bo nie wiedziałam na początku gdzie iść. A potem, jak tak marudziłam, że umrę zaraz z nudów i pewnie nie będę mogła zasnąć z tego „przemęczenia”, zlitował się nade mną i  pograł ze mną w Chińczyka i Pędzące Żółwie…
I mówi do mnie „biedny cyklopiku” :)

poniedziałek, 22 listopada 2010

Równoległe światy / Rozwiązanie konkursu.

Czy zauważyłyście, jakie blogowanie jest czasochłonne? :) Ja to niby zawsze wiedziałam, ale ostatnio jakoś uderzyło mnie, ile czasu spędzam w internecie! I to na samym blogowaniu – na czytaniu Waszych postów, pisanie moich notek i odpisywaniu na komentarze. Jakiś czas temu obliczyłam, że odpisanie na jeden komentarz, zajmuje mi średnio 3 minuty (średnio, bo na niektóre można odpowiedzieć jednym zdaniem, inne to niemal druga notka:)), skoro pod notką mam zwykle minimum 30 komentarzy, łatwo obliczyć, że odpowiadam na nie jakieś półtorej godziny :) A przecież jeszcze czytam te ponad sto blogów, które mam zalinkowane z boku. Jeszcze piszę nowe notki… Boję się policzyć, ile tak naprawdę czasu spędzam każdego dnia w blogosferze. Jeszcze bym się przeraziła (ba! przeraziłabym się na pewno) i zaczęłabym mieć jakieś wyrzuty sumienia :)
Ale cóż, wpadłam jak śliwka w kompot. Blogowanie wciągnęło mnie totalnie. Póki co (i oby tak zostało), jeszcze nie zaczęłam zawalać moich obowiązków ani w pracy, ani w domu, więc nadal uznaję tę rozrywkę za nieszkodliwą :) Zastanawiam się jeszcze, czy już jestem uzależniona? :) Franek twierdzi, że oczywiście tak. Denerwuje się czasami, że ja ciągle tylko blogi i blogi… Ale w sumie teraz już przymyka na to oko, kiedyś się obrażał ;) Coś w tym jest… Zdarza się, że myślę o blogach nawet, kiedy nie jestem w sieci. Zastanawiam się, co u Was słychać, przejmuję się Waszym problemem, cieszę się Waszym małym szczęściem, myślę o kolejnym temacie na notkę, wspominam jakiś zabawny komentarz… Można powiedzieć, że prowadzę równoległy żywot w świecie wirtualnym :) Cieszy mnie to, bo chyba jeszcze nigdy nic mnie nie zajmowało aż do tego stopnia – fizycznie i emocjonalnie. Posiadanie takiego mojego własnego miejsca w wirtualnej rzeczywistości sprawia mi ogromną frajdę.
W zasadzie te dwa światy powinny funkcjonować niezależnie od siebie. Ale chyba na dłuższą metę tak się nie da i zaczynają się przenikać. W realu zaczynam myśleć o blogu, blog coraz bardziej staje się czymś realnym. Chyba najważniejsze, żeby zachować odpowiednie proporcje. Staram się tego trzymać. Dlatego bywa, że czasami nie daję rady zajrzeć do Was wszystkich na raz. Muszę to sobie rozkładać :) Czasami tylko czytam, nie pozostawiając komentarza. Ale lubię być na bieżąco, więc nawet po dłuższej nieobecności zaglądam również do archiwum… W każdym razie z góry przepraszam Was, jeśli przez jakiś czas się nie odzywam, ale czasami po prostu staje się to fizycznie niemożliwe.
Jedno wiem na pewno – moje życie realne nie byłoby aż tak ciekawe, bez tego wirtualnego :)

A tymczasem padam na pyszczek, więc lepiej się położę, bo zaczynam bredzić :)

***
Z przyjemnością chciałabym ogłosić, że konkurs wygrywa Flo. za komentarz:
Koronki to po prostu świetny sposób na bycie ubraną i rozebraną  jednocześnie;-)) 
A na podium znalazły się również Elektryczna (komentarz nr 1) oraz Sanglant (nr 8)

Serdecznie gratuluję! :)
Dziękuję też wszystkim, którzy wzięli udział w głosowaniu :) Cieszę się, że razem ze mną wybrałyście zwyciężczynię. Chciałam również dodać, ze nadal jest mi przykro, ze wygrać może tylko jedna osoba, bo wybór był naprawdę trudny. Wasze komentarze były tak różne, ze trudno było je nawet porównać – jedne były zabawne, inne mieściły w sobie wszystko, co istotne i wyczerpująco odpowiadały na pytanie, były też komentarze bardzo pomysłowe oraz wyszukane :) Niestety, jakoś wybrać trzeba było. Mam nadzieję, że nie gniewacie się na mnie, ale takie były zasady.
I jeszcze ostatnie słówko – chwilowo jestem kontuzjowana. Siedzę dziś w domu i myślałam, że sobie pobiegam po blogach, ale okazuje się to niezwykle trudne z jednym tylko okiem, więc chyba sobie odpuszczę dziś. W dodatku oprócz oka bolą mnie zęby… od zaciskania :)

sobota, 20 listopada 2010

Kilka kwestii organizacyjnych…

Cieszę się, że większość z Was odebrała poprzednią notkę pozytywnie. A tym osobom, które uważają (choć o tym nie napisały), że człowiek nie powinien o sobie pisać w ten sposób lub uznały mnie za osobę zbyt pewną siebie i być może nawet zarozumiałą, powiem jedno: uważam, że jest jedna rzecz chyba nawet gorsza od zarozumialstwa: fałszywa skromność :) Nie znoszę jak się ktoś bezsensownie kryguje. Trzeba znać swoją wartość, żeby wiedzieć, co mamy do zaoferowania innym. Oczywiście świadomość swoich słabych stron też jest ważna, ale nie widzę sensu eksponowania ich.
Wasze komentarze pod poprzednią notką podsunęły mi pewien pomysł. Dziewczyny, wyzywam Was :) Napiszcie u siebie na blogu za co siebie lubicie, wymieńcie swoje zalety. Przełamcie się i spróbujcie się zaprezentować swoje mocne strony. Przede wszystkim namawiam do tego te z Was, które pisały, że nie są pewne siebie, że potrafią wymienić tylko wady… Zapewniam Was, że to nieprawda! Tylko musicie trochę poćwiczyć skupianie się na swoich zaletach a nie słabościach :) Oczywiście nikogo nie zmuszam, ale bardzo zachęcam :) Każdy z nas może o sobie napisać coś dobrego. ***
A teraz druga kwestia. Dziękuję Dziewczyny Wam wszystkim za pomoc! Udało się i mój blog znalazł się wśród czterech innych, które wygrały konkurs bieliźniany :) Jesteście niezastąpione! A teraz ja mam trudny orzech do zgryzienia, bo muszę wybrać tylko jedną z Was, która dostanie nagrodę. Od wczoraj się nad tym głowię :)
Skopiowałam wszystkie komentarze do Worda (ale bez nicków, żeby niczym się nie sugerować) i wydrukowałam je. Po wykreśleniu komentarzy, w których pisałyście, że nie przepadacie za koronkową bielizną lub że nie chcecie brać udziału w konkursie, zostało mi ich jeszcze ponad pięćdziesiąt! Wykreślałam również komentarze zawierające błędy ortograficzne, wybaczcie Dziewczyny, wiem, że każdemu może się zdarzyć, ale jakieś kryteria musiałam zastosować. A potem już tylko czytałam i czytałam na okrągło, żeby wybrać te, które czymś mnie ujęły, które mnie rozśmieszyły, zaskoczyły, które w jakiś sposób przyciągnęły moją uwagę. Wyobraźcie sobie, że nawet Franek się zaangażował i mi pomagał :) Nadal zostało mi sporo komentarzy, stwierdziłam, że chyba muszę zdać się na ślepy los i wylosowałam jeszcze kilka wśród komentarzy, których nie chciałam wykreślać. Ostatecznie zostało mi dziesięć komentarzy. Pomyślałam, że może najbardziej uczciwe będzie zwrócenie się do Was samych o pomoc…

Poniżej publikuję 10 komentarzy, proszę Was o pomoc w ocenie i przydzielenie im punktów. Aby uniknąć sytuacji, w której otrzymałyby tę samą ilość punktów, proszę wybrać trzy blogi i przydzielić im punkty od 1 do 3. (np napiszcie: komentarz nr 1 – 3 pkt, nr 2 – 2, nr 3- 1)
Wiem, że może się to Wam wydawać zabawne, ale uwierzcie, nie potrafiłam wybrać tylko tego jednego komentarza, który najbardziej mnie ujął. I tak jest mi przykro, że wiele komentarzy odrzuciłam tylko dlatego, że zwycięzca jest tylko jeden. Mam nadzieję, że mnie zrozumiecie i żadna z Was nie poczuła się urażona, w większości przypadków po prostu zdecydowało losowanie. Przypominam, że hasłem konkursu było pytanie:
Dlaczego koronki są najlepszym przyjacielem dziewczyny?


Komentarz nr 1:   O koronki seksowne was już pokochałam.
Z bawełnianej bielizny wnet zrezygnowałam.
Gdy w malutkim pudełku wasz komplet dostałam.
Z chwilą tą błogą kobietą się stałam.
I już nigdy się z wami nie rozstawałam.
Biorę was na wszelkie możliwe okazje.
Święta, urodziny, bale i wakacje.
W noce, podróże, zakupy, bankiety.
Koronki, wyście najlepszymi przyjaciółmi kobiety ;)

Komentarz nr 2: …Koronki delikatnym dotykiem subtelnego „jestem” dodają nowego smaku w malowaniu kolejnych obrazów siebie, ostro zaznaczonych konturem kobiecej łagodności…w zmiennej stałości, w zwyczajnej wyjątkowości, w spełnieniu koronkowej chwili kobiecego w pięknie zatracenia…


Komentarz nr 3: Koronki są najlepszym przyjacielem dziewczyny, bo mogą pomóc w naprawdę wielu sytuacjach! Kiedy kształty ma się zbyt kobiece, lub zbyt mało kobiece – uwagę mężczyzny można odciągnąć od figury właśnie za pomocą fikuśnych koronek! :) Kiedy jest nam smutno, a za oknem szaro, buro i ponuro – wystarczy włożyć na siebie bieliznę z koronką i od razu poprawia nam się nastrój! Kiedy jesteśmy u lekarza, a ten traktuje nas trochę z góry, wystarczy, że do badania ściągamy bluzkę, a jego oczom ukazuje się piękny, kobiecy, seksowny stanik z koronką i od razu zaczyna nas traktować bardziej poważnie i grzecznie – jak prawdziwą kobietę :) Bo przecież byle kto koronek nie nosi ;) Koronki sprawiają,że czujemy się piękne, kobiece, seksowne, a przy tym nieco uwodzicielskie, pewne siebie i atrakcyjne! Koronkowa bielizna jest odrobiną luksusu, na którą może sobie pozwolić każda z nas – choćbyśmy posiadały tylko jeden komplet koronkowej bielizny i zakładały go tylko na wyjątkowe okazje :D A przy tym wszystkim – tak bardzo lubimy koronki, ponieważ odzwierciedlają one kobiecą naturę: są tak, jak my kobiety, delikatne, piękne i wyjątkowe :)

Komentarz nr 4: Koronki to po prostu świetny sposób na bycie ubraną i rozebraną  jednocześnie;-)) 


Komentarz nr 5: Koronki zajmują bardzo ważne miejsce w mojej szafie. Dlaczego one? Bo wprawiają mnie w romantyczny i błogi nastrój. Koronek nie nosze codziennie, zakładam je tylko w wyjątkowych sytuacjach. Rozpieszczam się nimi:) Koronki preferuję nie tylko w bieliźnie ale też w sukienkach i fajnych bluzeczkach. Zdejmując wierzchnie ubranie i zakładając coś z koronkami przechodzę przemianę z szarego kopciuszka na pewną siebie seksowną księżniczkę, która zawróci nie jednemu mężczyźnie w głowie:)Po za tym koronki przyciągają wzrok mojego mężczyzny:) A przecież uznanie w oczach Ukochanego jest dla mnie bardzo ważne. Dzięki koronkom umiem podkreślić to co mam najpiękniejszego. A uznanie w oczach narzeczonego i jego słowa „piękniej już wyglądać się nie da” są dla mnie bezcenne! Rozpływam się w koronkowej bieliźnie. Jestem od niej uzależniona. Moja ciało uwielbiam być rozpieszczane:) Zakładając bieliznę koronkową (i w ogóle koronki) staję się kobietą wyzwoloną -mogę więcej, bo czuję się bardziej atrakcyjna.


Komentarz nr 6: Może nie każda z nas lubi je nosić, ale zdecydowanie każda lubi na nie patrzeć. No, bo powiedzmy szczerze, która z nas nie zatrzymuje się choć na chwilkę przed wystawą sklepu z bielizną i nie podziwia? Piękna bielizna może być skromna, ale musi mieć to COŚ. Może być to na przykład elegancka koronka, może to być piękny kolor… jednak musi być to coś, co przyciągnie wzrok, sprawi, że poczujemy się elegancko,zmysłowo i wyjątkowo… po prostu pięknie:) Uwielbiam śliczną bieliznę,myślę, że czuję się w niej lepiej niż Marilyn Monroe w diamentach:)


Komentarz nr 7: Uwielbiam koronki.. Uważam, że są niezwykle kobiece i mają ten niezwykły dar podkreślania każdego typu urody a nawet jej dodawania;-)Koronka przyjaciółką? Można tak powiedzieć, gdy tak jak prawdziwy przyjaciel dodaje nam pewności siebie i sprawia, że czujemy się lepiej we własnej skórze, gdy umila nam dzień:-) Koronki- czy to na bieliźnie czy przy sukni ślubnej- potrafią zdziałać więcej niż nie jedna piękna biżuteria;-))

Komentarz nr 8: Koronki są najlepszym przyjacielem dziewczyny, bo same są jak dziewczyna – delikatne, urocze, seksowne, a zarazem… potrafią gryźć i drapać :)

Komentarz nr 9: Czym są koronki dla kobiety? To nieodzowny element garderoby każdej z nas. Koronkowa bielizna to czar, urok, seksapil. Czasami kolor koronki mówi o naszym charakterze, nastroju czy też intencjach w sypialni.Koronki pomagają nam w życiu bo nic tak nie odwróci uwagi faceta od meczu w tv jak kobieta której ciało otula delikatna, subtelna bielizna z koronkami:)

Komentarz nr 10:Dlaczego koronki są najlepszym przyjacielem dziewczyny?Trudno powiedzieć. Modowa ikona naszych czasów, Coco Chanel odarła kobiety z tiuli i koronek na rzecz ubrań prostych i wygodnych.Na co dzień jestem zwolenniczką właśnie takiego stylu. Wygoda, komfort bez przepychu i udziwnień.  Ale mam mały sekret.Często pod zwykłymi dżinsami i koszulą skrywam piękną koronkową bieliznę i mimo że nikt jej nie widzi ja czuję się wtedy atrakcyjniejsza, pewniejsza siebie i bardziej kobieca. Trzymam się wtedy prosto, kołyszę biodrami przy chodzeniu i faceci oglądają się za mną na ulicy, mimo że nie eksponuję zbyt wiele ciała.Koronka to kwintesencja kobiecości. Delikatna i prowokująca jednocześnie. Subtelna i zadziorna. Dziewczęca i sexy.Wracając do pytania konkursowego. Koronka jest moją przyjaciółką, bo dodaje mi pewności siebie.

Umówmy się, że głosowanie trwa do poniedziałku do północy. Specjalnie zablokowałam możliwość powrotu do notki konkursowej, żebyście również nie mogły się zasugerować osobą, która dany komentarz pozostawiła :)