*OGŁOSZENIE*

Witam wszystkich odwiedzających :) Zarówno stałych czytelników, jak i "przelotnych" gości.
Wszyscy są mile widziani, ale proszę pamiętać o tym, że jest to moje miejsce, a więc piszę o czym chcę, w sposób w jaki chcę i jestem jaka chcę być :) Jeśli się komuś to nie podoba, nie musi mnie uświadamiać, jaka jestem niefajna. Przymusu czytania ani lubienia nie ma.
Jeśli jesteś tu nową osobą, zachęcam do pozostawienia śladu swojej obecności w postaci komentarza (zakładka Kredki w dłoń), a jeśli prowadzisz bloga - zostaw adres. Chętnie zajrzę!
Pozdrawiam i życzę miłej lektury :)

wtorek, 25 sierpnia 2015

Brak tematu przewodniego.

Mamy za sobą bardzo przyjemny długi weekend - Franek ma bardzo fajny grafik w drugiej połowie sierpnia, bo ma dużo dni wolnych. Miał wolny wtorek i środę, potem sobotę, niedzielę i poniedziałek a teraz pracuje dziś i jutro, a w czwartek i piątek ma znowu wolne. Niestety to wiąże się z tym, że ma mało tzw. "krótkich dni" i zazwyczaj pracuje 8-10 godzin. W dodatku chodzi na późniejsze godziny, czyli tak między 5 a 7, a to oznacza, że wraca dopiero między 15 a 16 do domu. Ma to swoje dobre i złe strony - wieczorami mamy trochę więcej czasu dla siebie, bo chodzimy spać o 22 a nie godzinę wcześniej. Ale za to Franek wraca bardzo zmęczony, no i czasami jeszcze musi się chwilę zdrzemnąć, co oznacza, że duchem jest obecny dopiero późnym popołudniem, krótko przed tym, jak kładziemy Wikinga spać. No, ale nie chcę narzekać za bardzo, bo nie jest aż tak źle. W końcu dzięki temu właśnie tyle dni ma wolnych. Ciekawa jestem, jaki będzie grafik wrześniowy, choć na pewno nie tak przyjemny, bo etat jest większy o 16 godzin niż w sierpniu...

No dobra, nie o tym miałam. Trochę o weekendzie miało być, a konkretnie o tym, że mieliśmy gości. Był u nas kuzyn Franka z żoną. To inny kuzyn, niż ten, o którym już parę razy tu wspominałam :) Chyba łatwiej będzie, jeśli posłużę się imionami. A więc tamten kuzyn to Wojtek z żoną Anetą i dziećmi Kubą i Gabrysią, a ten to brat Wojtka - Maciej z żoną Asią. Wkrótce będę pisać z żoną Asią i córeczką Hanią, ale to dopiero od połowy listopada :) 
W każdym razie rewelacyjnie spędziliśmy te trzy dni! Byliśmy trochę pełni obaw, bo z Wojtkiem i Anetą już od dawna świetnie się dogadujemy, a z Maćkiem i Asią po prostu mieliśmy raczej ograniczony kontakt i dość rzadko się widywaliśmy. Ale mamy teraz nadzieję, że to się zmieni, bo okazuje się, że zdecydowanie odbieramy na tych samych falach. A fajnie byłoby, żeby dzieciaki miały ze sobą dobry kontakt, w końcu będą z tego samego rocznika, choć przez pierwsze lata będzie ich dzieliła bardzo duża różnica wieku, bo aż dziesięć miesięcy.

Nie pisałam więc, bo byłam bardzo zajęta miłym spędzaniem czasu - chodzeniem po Warszawie, długimi rozmowami, graniem w Pędzące żółwie i śmianiem się tak bardzo, że o mało się nie posikałam :P Na szczęście moje mięśnie dna miednicy chyba aż tak się nie rozjechały po porodzie, bo trzymałam się dzielnie :D

Teraz mi trochę łyso, że znowu jest w domu tak pusto i cicho. Chociaż... z tym cicho to nie do końca, bo Wiking taki całkiem cichy to nie jest. Ale w ramach ćwiczenia pisania krótko zwięźle i na temat (choć zbliżam się ku końcowi tej notki i jeszcze nie wiem, jaki jest jej temat ;), rozwinięcie tego zagadnienia pozostawię na inny czas :) 

W dodatku dzisiaj nastąpiła mała katastrofa. Wiem doskonale, że Wikinga łapki są szybsze niż moje, więc staram się przewidywać, co może go zainteresować, za co chwycić, pociagnąć i szarpnąć. Nie wiedziałam jednak, że ma taką podzielność uwagi, że pijąc mleko z mojej piersi może jednocześnie chcieć napić się mojej herbaty z mojego kubka. Jak nie wystrzelił tą swoją małą łapką w jego kierunku... Kubek pełen nie był co prawda, ale i tak część jego zawartości wylała się wprost na klawiaturę naszego całkiem nowego (bo przecież kupionego we wrześniu 2014, więc w naszej świadomości ciągle nowego!) laptopa :( I teraz się boję co z tego wyniknie. Na razie odpaliłam stary komputer, choć to bardzo uciążliwe... A co będzie dalej, to zobaczymy.
Kiedyś sobie wylałam na laptopa kieliszek białego wina. Tylko touchpad się zepsuł, a byłam taka cwana, że miałam jeszcze gwarancję i udawałam, ze nie wiem co się stało, że się zepsuł... Licząc się oczywiście z tym, że powiedzą, że zalania gwarancja nie obejmuje - a ja wtedy powiem: "ojej, jak to zalania? to on był zalany??? to na pewno moja współlokatorka!" (biedna Ela :P) Ale naprawili... 
Niechże teraz nawet i ten touchpad nie działa - i tak go nie używam - ale byleby klawiatura i wszystkie podzespoły działały jak trzeba! Trzymajcie kciuki.

A tak w ogóle to mi trochę żal, bo dostałam dzisiaj okres. Pierwszy po prawie półtorarocznej przerwie. Wiem, że to normalne i że i tak długo bez niego pociągnęłam, bo Wiking ma już od jakiegoś czasu dietę rozszerzoną.  Ale nadal karmię go dwa razy w nocy i kilka razy w dzień (choć fakt, ostatnio przerwy się wydłużyły). Miesiączka nigdy mi szczególnie nie dokuczała, więc to nie o to chodzi, tylko o to, że mi żal, że kolejny etap za nami... :)