*OGŁOSZENIE*

Witam wszystkich odwiedzających :) Zarówno stałych czytelników, jak i "przelotnych" gości.
Wszyscy są mile widziani, ale proszę pamiętać o tym, że jest to moje miejsce, a więc piszę o czym chcę, w sposób w jaki chcę i jestem jaka chcę być :) Jeśli się komuś to nie podoba, nie musi mnie uświadamiać, jaka jestem niefajna. Przymusu czytania ani lubienia nie ma.
Jeśli jesteś tu nową osobą, zachęcam do pozostawienia śladu swojej obecności w postaci komentarza (zakładka Kredki w dłoń), a jeśli prowadzisz bloga - zostaw adres. Chętnie zajrzę!
Pozdrawiam i życzę miłej lektury :)

czwartek, 26 maja 2011

Mamincóreczka.

Jestem mamincóreczką i wcale się z tym nie kryję. I nie chodzi o to, że mama mnie tak ułożyła, że mnie rozpieszczała, że mnie od siebie uzależniła. Wręcz przeciwnie. A więc nie mam pojęcia skąd mi się to wzięło. A jednak.

Kiedy byłam młodsza i w ogóle kiedy mieszkałam jeszcze w domu, gdy miałam doła lub gdy w moim życiu działo się coś złego, zawsze chciałam spać z mamą. Pokłóciłam się z koleżankami, zerwał ze mną chłopak, miałam problem w szkole – pytałam mamy czy mogę z nią spać, bo jakoś tak mi raźniej było… Ostatni raz spałam z mamą w listopadzie 2009, kiedy miałam poważny problem z Frankiem, a więc jak widać, nie wyrosłam z tego. Nie wyrosłam też z wielu innych rzeczy. Kiedy jestem w Poznaniu i mam dołka, jedno co powtarzam, to, że „chcę do mamy”…

Naprawdę, kiedy jadę do Miasteczka, a mam jakiś problem, to wszystko blednie i przestaję się tak martwić… Niestety, rzut beretem to to nie jest, więc często muszę czekać i miesiąc, żeby tam pojechać. Dobrze, że chociaż są telefony. Ja nie wiem jak to jest, ale rozmowa z mamą jakoś mnie zawsze potrafi podnieść na duchu, mimo, że ona wcale nie mówi mi jakichś niezwykłych rzeczy. Kiedy się pokłócę z Frankiem, dzwonię czasami, żeby się wyżalić – ale nie poskarżyć, ale właśnie wyżalić. Bo mi to naprawdę pomaga – przede wszystkim dlatego, że mama pomaga mi spojrzeć na całą sytuację z zupełnie innej perspektywy. Nie jest tak, że użala się nade mną i mówi jaki to Franek zły, ale raczej pokazuje mi, że to, co mnie zdenerwowało jest zupełnie normalnym zachowaniem. I często jest tak, że kiedy jakaś nasza kłótnia wydaje mi się totalną katastrofą, po rozmowie z mamą zmieniam zdanie i nagle wszystko widzę w innym świetle, bo ona jakoś tak potrafi wszystko przedstawić, że nagle dostrzegam, że grubo przesadziłam i tak naprawdę nic wielkiego się nie wydarzyło…

Poza tym nie mogę wyjść ze zdumienia, jak moja mama to zrobiła, że nigdy tak naprawdę nie narzucała swojego zdania, zawsze zostawiała nam wolną rękę, a przy ważniejszych decyzjach obie – ja i moja siostra – zawsze do niej dzwonimy, żeby się skonsultować. I tak zazwyczaj nie otrzymujemy jasnej odpowiedzi, co powinnyśmy zrobić, jakiego wyboru dokonać, ale jakoś tak lepiej się zawsze czuję, kiedy wszystko omówię z mamą i mam pewność, że nie pominęłam żadnego aspektu.

Mama nie jest moją przyjaciółką. Mama to mama i już. I nigdy nie powiem, że mama może być najlepszą koleżanką czy przyjaciółką, bo moim zdaniem to są zupełnie inne relacje. Mogę z mamą rozmawiać o wielu sprawach, nawet takich, o jakich z nikim nie rozmawiam, mogę jej się wyżalać, mogę z nią iść na zakupy albo na spacer. Ale i tak będzie dla mnie mamą a nie przyjaciółką :) I wcale nie uważam, że to źle!

I nie jest tak, że zawsze tak było, bo kiedy byłam nastolatką, to wcale nie było tak, że najpierw ze wszystkim biegłam do mamy. Ale potem zwyczajnie do tego dorosłam i zobaczyłam, że nie ma na świecie ludzi mądrzejszych od moich rodziców, ani takich, którzy znaliby mnie lepiej. A najbardziej idealną sytuacją jest dla mnie kiedy jestem z rodziną i z Frankiem :) Wtedy już mi chyba niczego do szczęścia nie brakuje :)
Jestem mamincóreczką, konsultuję się z rodzicami i uwielbiam jeździć do domu. Ale mimo to, rodzice nauczyli mnie też być samodzielną i niezależną. Potrafię sobie radzić i prowadzić dorosłe życie z dala od nich, ta tęsknota za domem wynika po prostu z faktu, że jest mi tam dobrze… I wiem jedno – nie mogłabym już mieszkać z rodzicami :) Długi weekend w Miasteczku to jednak coś innego niż codzienne życie razem – wtedy na pewno bym się z mamą kłóciła, bo chociaż to, jaką jestem „gospodynią domową” wynika w dużej mierze z tego, jaką ona jest i wszystkiego nauczyłam się od niej, jestem pewna, że nie dogadałybyśmy się w wielu sprawach mieszkając razem :) I pewne jest też to, że gdyby nie to, że się siedem lat temu wyprowadziłam z domu, nie dostrzegłabym wielu rzeczy, które widzę teraz. A to byłaby ogromna strata, więc wiem jedno – takie rozstanie z rodzicami jest niezbędne i zwyczajnie zdrowe, ale więź pozostanie na zawsze… I cieszę się, że mogę być niezależną, dorosłą mamincóreczką, mimo, że jest to paradoks w czystej postaci :)