*OGŁOSZENIE*

Witam wszystkich odwiedzających :) Zarówno stałych czytelników, jak i "przelotnych" gości.
Wszyscy są mile widziani, ale proszę pamiętać o tym, że jest to moje miejsce, a więc piszę o czym chcę, w sposób w jaki chcę i jestem jaka chcę być :) Jeśli się komuś to nie podoba, nie musi mnie uświadamiać, jaka jestem niefajna. Przymusu czytania ani lubienia nie ma.
Jeśli jesteś tu nową osobą, zachęcam do pozostawienia śladu swojej obecności w postaci komentarza (zakładka Kredki w dłoń), a jeśli prowadzisz bloga - zostaw adres. Chętnie zajrzę!
Pozdrawiam i życzę miłej lektury :)

czwartek, 27 listopada 2008

O tym jak pieniądze szczęścia nie dają (?)

No to zbiedniałam o trzysta złotych. Przyszło mi kupić okulary. Już dwa miesiące temu zapisałam się do okulisty, no ale wiadomo jak to u nas bywa z lekarzami – na wizytę musiałam czekać. No i wczoraj nadszedł ten wielki dzień. Dwa miesiące czekania i pięciominutowa wizyta… Pani doktor od razu stwierdziła to, co od dawna podejrzewałam – lekki astygmatyzm i słabiej widzące prawe oko. Dostałam „przepis” na okulary i od razu udałam się do optyka, żeby mieć z głowy. W piątek odbieram moje nowe oczy. Ale dziwnie mi będzie. W życiu okularów nie nosiłam. No ale praca polegająca na ośmiogodzinnym wgapianiu się w monitor i to w lilipucim pomieszczonku tylko przy świetle elektrycznym zrobiła swoje.
Od piątku wreszcie będę mogła prowadzić samochód bez obawy, że jakieś ważne ograniczenie prędkości przegapię :) Na szczęście nie mam silnej wady, więc wystarczy jak będę nosić okulary wtedy, kiedy będziemi to szczególnie potrzebne.  Ale zapłacić i tak trzeba było. No cóż,podobno na zdrowiu się nie oszczędza :) 

A skoro o oszczędzaniu mowa… Niestety nie przychodzi mi to ostatnio łatwo. O, zanosi się na cokolwiek materialną notkę dzisiaj :) W każdym razie od czasu kiedy kupiłam samochód i tym samym pozbyłam się moich kilkuletnich oszczędności żyję, można powiedzieć, od pierwszego do pierwszego. A właściwie w moim przypadku od dziesiątego do dziesiątego :) Chociaż w październiku trochę się odkułam, bo parę nadgodzin zrobiłam, ale co z tego skoro w listopadzie kolejne wydatki. To płaszcz do czyszczenia trzeba było zanieść, podręcznik jakiś kupić, opony w aucie wymienić, za mieszkanie zapłacić… I tak topnieje wypłata. A w grudniu topnieć będzie jeszcze szybciej, z wiadomych względów :)
Ale jest światełko w tunelu. Zadzwoniła dzisiaj do mnie Pani z dziekanatu i powiedziała, że przyznano mi stypendium naukowe. Nie są to może kokosy, ale na dwa tankowania wystarczy :)
Jaki z tego wszystkiego wniosek? Nie jest łatwo utrzymywać się samemu :)Człowiek sobie kiedyś nie zdawał sprawy z tego, ile życie kosztuje. Nie mówię już nawet o takich wydatkach nadprogramowych, ale o tych podstawowych – jedzenie, mieszkanie, wszelkie opłaty. Pieniądze może i szczęścia nie dają, ale pomagają być szczęśliwym. Nigdy nie odczuwałam potrzeby bycia bogatą. I nie dążę do tego. Ale może to dlatego, że nie musiałam cierpieć z powodu braku pieniędzy. Bo przecież mam jakiś tam standard, poniżej którego nie chciałabym zejść. Ale jestem teraz sama. Nie mam rodziny na utrzymaniu, więc pod względem finansowym jestem w stanie zaspokoić wszystkie swoje potrzeby. Cieszę się, że mogę w ten sposób odciążyć rodziców, którzy przecież pomagali mi przez całe życie. Ale kiedy pomyślę, że za tą pensję, no i może jeszcze za pensję Franka, przy założeniu, że będziemy razem :), mielibyśmy utrzymać mieszkanie, dzieci?? W głowie mi się to nie mieści. A przecież start mamy całkiem niezły. A tyle jest marzeń, które długo będą musiały poczekać na spełnienie z powodu braku środków… I jeszcze jedno… Piszę to wszystko z punktu widzenia osoby, którą stać na trochę więcej niż tylko zaspokojenie podstawowych potrzeb życiowych… I nie będę udawać, że wiem jak ciężko jest w rodzinach, które nie mają za co kupić butów na zimę. Nie wiem.
Czy to jednak prawda, że tylko bogaci mogą mówić, że pieniądze szczęścia nie dają ?