*OGŁOSZENIE*

Witam wszystkich odwiedzających :) Zarówno stałych czytelników, jak i "przelotnych" gości.
Wszyscy są mile widziani, ale proszę pamiętać o tym, że jest to moje miejsce, a więc piszę o czym chcę, w sposób w jaki chcę i jestem jaka chcę być :) Jeśli się komuś to nie podoba, nie musi mnie uświadamiać, jaka jestem niefajna. Przymusu czytania ani lubienia nie ma.
Jeśli jesteś tu nową osobą, zachęcam do pozostawienia śladu swojej obecności w postaci komentarza (zakładka Kredki w dłoń), a jeśli prowadzisz bloga - zostaw adres. Chętnie zajrzę!
Pozdrawiam i życzę miłej lektury :)

piątek, 28 sierpnia 2015

Po trzecie: jeśli nie masz znajomych to sobie ich zorganizuj ;)

Niedawno znowu spotkałam się z koleżanką z Podwarszawia. Jeszcze chyba w ogóle o niej nie wspominałam tutaj, a nasza znajomość trwa już prawie trzy miesiące.Poznałyśmy się w... przychodni :P

A było tak, że ja poszłam z Wikingiem do lekarza po zaświadczenie, że może brać udział w zajęciach na basenie. Kiedy weszłam do poczekalni, siedziała tam dziewczyna z noworodkiem, który darł się wniebogłosy a ona nie bardzo wiedziała, co z nim zrobić.Znałam ten płacz, a przede wszystkim znałam uczucia, z którymi matka w takim momencie musi się uporać. Wiedziałam, że niewiele w tym momencie mogę zrobić, poza jednym - po prostu uśmiechnęłam się pocieszająco do tej dziewczyny, co miało być zachętą do rozmowy - jeśli miałaby na to ochotę. Agnieszka (bo tak ma na imię) dobrze odczytała moje intencje i zaczęła po krótce opowiadać o problemach z małym Adasiem. W rewanżu opowiedziałam jej o tym, jak zachowywał się Wiking kiedy sam miał raptem parę tygodni i starałam się pocieszyć ją, że wszystko minie... Gawędziłyśmy tak do momentu, kiedy nadeszła ich kolej, aby wejść do gabinetu. Kiedy wyszli, zapytałam, czy lekarz im pomógł, a potem, jakoś tak spontanicznie spytałam, czy ma ochotę wymienić się numerem telefonu...
Naprawdę dobrze trafiłam (choć mam wrażenie, że to nie był traf, a intuicja podpowiadała mi właśnie coś takiego), bo okazało się, że Agnieszka niedawno się przeprowadziła do Podwarszawia i nikogo tu nie zna. Ucieszyła się więc bardzo z mojej propozycji i jeszcze tego samego dnia napisała do mnie smsa. Wkrótce umówiłyśmy się na wspólny spacer i od tamtej pory tak się spotykamy. Nie jakoś bardzo często, ale dość regularnie. Agnieszka jest starsza ode mnie siedem lat, ale Adaś również jest jej pierwszym dzieckiem. Szybko znalazłyśmy wspólny język, choć oczywiście macierzyństwo i wymienianie się doświadczeniami są naszymi głównymi tematami.
Nie twierdzę, że na pewno się zaprzyjaźnimy i  że to będzie znajomość na całe życie. Grunt, że umila nam trochę to codziennie funkcjonowanie w raczej obcym miasteczku. Fajnie jest mieć kogoś, z kim można się spotkać i trochę pogadać. Być może z czasem będzie lepiej, może spotkania będą łatwiejsze, w miarę, jak dzieci będą starsze. Może nawet poznają się tez nasi mężowie, bo Agnieszka wspomniała, że jak już skończą u siebie remont, to nas zaproszą. Zobaczymy, na razie nie mam jakichś wielkich oczekiwań, po prostu cieszę się, że mam taką znajomą.

Jak na osobę, która przeprowadziła się tutaj dwa lata temu, całkiem sporo mam już takich znajomych. Oczywiście duża w tym zasługa Wikinga (a konkretnie w tym, że się pojawił), ale jednak jeszcze większa moja :) A konkretnie mojego charakteru. Może zabrzmię tutaj mało skromnie, ale kiedy o tym myślę, naprawdę cieszę się, że jestem dość otwarta na nowe znajomości, a przede wszystkim, że kiedy brakuje mi towarzystwa to potrafię je sobie zorganizować. 
Pisałam już o tym przy okazji opisywania spotkań, na które jeżdżę z Wikingiem do Warszawy. Cóż, jestem zwierzęciem towarzyskim, jest mi źle, kiedy nie mam do kogo ust otworzyć i kiedy nie mogę sobie trochę pogadać o drobiazgach dnia codziennego. W mojej sytuacji mogłabym oczywiście siedzieć w domu i utyskiwać nad swoim losem - nad tym, że wszystkie koleżanki zostały w Poznaniu, Franek pracuje, a ja jak ta kura domowa siedzę zamknięta w czterech ścianach z dzieckiem. Myślę, że nawet byłabym usprawiedliwiona. Jednak jestem taka, że wolę sama wyjść do ludzi i skoro nie mam znajomych, to staram się ich sobie w jakiś sposób zorganizować. 
Nie liczę na żadne wielkie, długotrwałe przyjaźnie. Mam kilka bardzo dobrych koleżanek w różnych częściach Polski a nawet Europy i to z nimi rozmawiam, kiedy muszę się na przykład wygadać albo czymś podzielić, to mi wystarcza. Jasne, miło byłoby spotkać jakąś bratnią duszę, ale nie narzekam póki co. Na chwilę obecną zadowalają mnie lekkie rozmowy - choćby to nawet o dzieciakach było. Przynajmniej to jest "na czasie". Satysfakcjonuje mnie samo to, że mam kontakt z innymi ludźmi, że nie czuję się tak zupełnie samotna, a przynajmniej nie mam okazji o tej samotności pomyśleć.

Wtedy w przychodni mogłam całkowicie zignorować Agnieszkę. Albo mogłam z nią po prostu pogadać - jak to nie raz się rozmawia z kimś w kolejce (odkąd chodzę z Wikingiem po różnych lekarzach często mi się to zdarza; czasami zagaduję pierwsza, ale bardzo często to mnie mamy zaczepiają, a ja chętnie im odpowiadam) i potem po prostu poszłybyśmy każda w inną stronę. Jednak ja postanowiłam, że nie mam nic do stracenia i że zapytam o ten numer telefonu, choć przyznaję, że obawiałam się, czy będzie to dobrze odebrane, bo przecież nie każdy ma ochotę bratać się z obcymi. Wiele zależy od okoliczności, ja też nie zawsze mam na to ochotę :) W tym wypadku jednak dobrze się stało i dzięki temu, że się odważyłam, mam z kim sobie pospacerować po Podwarszawie :) A odważyłam się, bo sobie pomyślałam, że nie mam nic do stracenia, a naprawdę uważam, że aby mieć znajomych, trzeba przede wszystkim samemu wyjść do ludzi, a nie czekać, aż inni na nas zwrócą uwagę. Oczywiście można czekać i można się doczekać (wszak to Dorota pierwsza podeszła do mnie :P), ale ja korzystam z tego, że jestem bezpośrednia i otwarta na innych. Być może nie wszystkim się to podoba, ale to są zwykle osoby, które mają inny charakter niż ja i są raczej introwertykami i przeważnie i tak się z nimi nie trzymam, bo ciągnie swój do swego. Przekonałam się wiele razy, że najlepiej dogaduję się z osobami, które są tak samo otwarte, jak ja.