*OGŁOSZENIE*

Witam wszystkich odwiedzających :) Zarówno stałych czytelników, jak i "przelotnych" gości.
Wszyscy są mile widziani, ale proszę pamiętać o tym, że jest to moje miejsce, a więc piszę o czym chcę, w sposób w jaki chcę i jestem jaka chcę być :) Jeśli się komuś to nie podoba, nie musi mnie uświadamiać, jaka jestem niefajna. Przymusu czytania ani lubienia nie ma.
Jeśli jesteś tu nową osobą, zachęcam do pozostawienia śladu swojej obecności w postaci komentarza (zakładka Kredki w dłoń), a jeśli prowadzisz bloga - zostaw adres. Chętnie zajrzę!
Pozdrawiam i życzę miłej lektury :)

wtorek, 13 marca 2012

Z frontu wirusowego.

Słowo daję, gdyby nie to, że nie mam czasu, żeby kombinować nad graficzną stroną nowego bloga na innym portalu, już by mnie tu nie było! To co wyprawia się od jakiegoś czasu na blogach onetowych jest po prostu żenujące. Portal sobie zwyczajnie kpi z blogowiczów oraz ich czytelników.
***
Ale do rzeczy – przestało być zabawnie. W zasadzie sobotnia poprawa stanu zdrowia Franka była chwilowa, bo kilka godzin później już miał z powrotem wysoką gorączkę. Całą niedzielę leżał bez życia z gorączką dochodzącą do 40 stopni. Ewidentnie grypa. Wszystkie objawy na to wskazują. Ja ani nikt z moich bliskich nigdy nie chorowaliśmy na grypę. Pierwszy raz widzę kogoś tak bardzo i tak długo chorego. Franek bardzo się męczy tą chorobą i jest coraz bardziej wycieńczony. I ja w zasadzie również. Weekend mocno mnie zmęczył. Niemal cały czas byłam na nogach i zajmowałam się chorym – przynosiłam mu lekarstwa, picie, ścieliłam łóżko, robiłam okłady, nacierałam plecy, obierałam mandarynki – bo tylko to chciał jeść… Wczoraj obudziłam się o piątej, żeby przed pracą jeszcze rosół zrobić – z nadzieją, że może chociaż taki bulion Franka trochę wzmocni, skoro nic innego nie je. Chwilami sama się zastanawiałam, skąd biorę na to siłę. Ale starałam się jak mogłam, żeby było mu jak najlepiej i jak najwygodniej. Chyba sama siebie zaskoczyłam, bo nie wiem, czy podejrzewałabym siebie o taką chęć zajmowania się chorym Frankiem. Zwłaszcza, że wkładałam w to całe serce i wiele rzeczy robiłam na wyrost – byleby było jeszcze lepiej, żeby szybciej wyzdrowiał.
Wczoraj rano gorączka nadal była wysoka, ale już po południu przez dłuższy czas utrzymywała się w okolicach 37,5-38. Franek wstał, sam koło siebie wszystko robił, a kiedy się rzuciłam z pomocą, powiedział: „kochanie, już się lepiej czuję, nie musisz mi już usługiwać” :) Mieliśmy nadzieję, że dziś będzie nareszcie pierwszy dzień bez gorączki, ale niestety – rano znowu powyżej 38 :(
Wietrzę mieszkanie, garściami zjadam rutinoscorbin, piję mleko z miodem i czosnkiem… – wszystko z obawy przed zarażeniem. Strasznie się boję, że się rozchoruję. Chociaż i tak nieźle się trzymam jak na razie. To będzie test dla mojej odporności… Wczoraj wieczorem absolutnie nie czułam, żebym miała podwyższoną temperaturę, a termometr pokazał 37,6. Byłam w szoku i nie mam pojęcia, jak to możliwe. Na szczęście wzięłam na noc tabletkę i rano już było ok.
Czuję się dobrze poza tym, że jestem zwyczajnie zmęczona. Fizycznie, ale też psychicznie. Brakuje mi Franka :( Bo niby jest, ale tak, jakby go nie było. Nie mam nawet za bardzo jak z nim porozmawiać, bo jest na to zbyt słaby. Poza tym nie chcę mu zawracać głowy. Czasu razem też nie spędzamy – ani filmu nie obejrzymy, ani nie poczytamy… Nie mówiąc już o jakiejkolwiek grze. Oczywiście absolutnie nie mam o to żalu. Tylko tak mi trochę smutno i samotnie. Dziwne, gorzej to znoszę, niż kiedy Franka naprawdę nie ma – na przykład gdy pracuje… Wtedy jakoś samotność mi nie przeszkadza.
No dobra, to sobie trochę pomarudziłam :) Wybaczcie, gorsze dni za nami i może jeszcze kilka niezbyt dobrych w perspektywie, więc taki mam kaprys. Zwłaszcza, ze tę notkę piszę po raz kolejny po tym jak poprzednie mi się nie zapisały :/