Od czwartku Franek był bezrobotny.
Na szczęście stan ten trwał tylko
cztery dni, bo oto dziś podpisał umowę o pracę na pełny etat na trzy
miesiące okresu próbnego w Nie-Zielonej Firmie! (zdecydowałam się jednak
spontanicznie na tę nazwę :P) I tak - to jest właśnie ta firma, na którą
liczyliśmy od samego początku, czyli odpowiednik poznańskiej Zielonej
Firmy!
Franek już rok temu był tam, żeby się
zorientować, jak wygląda rekrutacja itp, a papiery złożył z początkiem
grudnia, ale kazali mu czekać. No i się doczekał :) A miał szczęście, bo
inni kandydaci czekali ponad rok, a do niego zadzwonili już po czterech
miesiącach. Zadzwonili do niego 9 kwietnia, a więc wtedy,
gdy Franek był w Poznaniu i pomagał w przygotowaniach do pogrzebu
babci. Musiał więc odmówić uczestnictwa w drugim etapie procesu
rekrutacyjnego, który miał się odbyć dwa dni później. Ale zaproponowali
mu inny termin kilka dni później. Nie wiedział na czym ma polegać ten
drugi etap, a okazało się, że to był po prostu egzamin teoretyczny dla
kategorii D. Nie udało się niestety Frankowi go przejść (i nikomu innemu
z jego grupy), bo nie miał styczności z nowym rodzajem tych testów (w
końcu zdawał egzamin już kilka lat temu) i zabrakło mu 3 punktów (jedno
pytanie, na 32 można źle odpowiedzieć na 2-4, w zależności od ich wagi).
Ale zakupił potem te testy w internecie i mieliśmy popołudniami rozrywkę,
rozwiązując je. Ja za pierwszym razem zdobyłam ledwo połowę wymaganych
punktów, a przecież prawko mam już ponad 10 lat - (okazuje się, że
opanowanie techniki zdawania tego rodzaju testów stanowi przynajmniej
połowę sukcesu), za to później już wymiatałam i wiem nawet, co oznaczają
poszczególne kontrolki w autobusie :P
Wkrótce zadzwonili do
niego, żeby znowu przyszedł na test - teraz już wiedział, czego się
spodziewać i wyobraźcie sobie, że o mały włos nie oblał przez problemy
techniczne! Bo zawiesił mu się komputer, a każde pytanie wygląda tak, ze
wyświetla filmik i do niego pytanie i jak się tego filmiku
nie zobaczy, to trzeba strzelać. Ale na szczęście się udało i został
zaproszony na coś w rodzaju egzaminu z jazdy (swoją drogą to bardzo
ciekawe, że ludzi, którzy jednak mają zdany egzamin państwowy na prawo
jazdy kat. D i posiadają dowód na to już od paru lat oraz pracują w
zawodzie i tak testują, w Poznaniu tego nie było :)) - ale z tym nie
miał żadnych problemów.
Kazali mu iść na rozmowę do kadr a tam
dostał skierowanie na badania i obietnicę przyjęcia na szkolenie, jeśli
badania wyjdą pozytywnie. Zbiegło się to z długim weekendem, więc
trochę musieliśmy na te badania i wyniki czekać, ale ostatecznie się
udało - Franek dostał zdolność (to wcale nie takie oczywiste, bo nie
wszyscy przeszli te badania). Poszedł z tym wszystkim do kierownictwa i
tam dostał resztę papierów i polecenie zjawienia się dziś o godzinie 8 u
dyspozytora. Ale umowy nadal nie było, więc dopiero dziś możemy
odetchnąć, bo już wiemy, że to pewne :))
Zastanawiacie
się pewnie, dlaczego się tak stresowaliśmy, skoro wszystko wygląda tak
gładko... A bo widzicie, po pierwsze - przez cały ten czas trwania
procesu rekrutacji Frankowi ani razu nie powiedziano, że na pewno będzie
przyjęty jeśli tylko spełni warunki takie jak zdanie egazminów i
pozytywne wyniki badań! Więc nie wiedział, czy jak przez to wszystko
przejdzie, to już go przyjmą, i czy uczestnictwo w szkoleniu gwarantuje
mu już zatrudnienie (teraz okazało się, że tak, bo szkolenie zaczyna
jutro, ale np. w poprzedniej firmie dopiero po odbyciu szkolenia
zatrudniano ludzi). Tak naprawdę cały czas byliśmy niepewni - bo niby
wszystko zmierzało ku dobremu, ale zabrakło tego potwierdzenia, że "tak,
na pewno" - widocznie w tej branży tak już mają, że przyjmują to za
pewnik :) I stresują tym ludzi :P A w dodatku wczoraj zaginął nam ten
jeden dokument, który Franek miał dostarczyć, ale okazało się, że skan
wystarczył. Uff :) Niepotrzebnie się stresowaliśmy. Ale wiecie co?
Gdybym miała gwarancję, że wszystko się poukłada pod warunkiem, że będę
się wystarczająco mocno stresować to mogę podwoić ilość tego stresu!
Jakoś bym to przeżyła wiedząc, że gra jest warta świeczki...
Po
drugie - przez chwilę Franek trzymał dwie sroki za ogon i naprawdę
trudno mu było je utrzymać. Ponieważ nie był pewny, czy tutaj coś
wyjdzie, nie przyznał się w poprzedniej pracy, że stara się o posadę w
innym miejscu. Musiał więc jakoś lawirować pomiędzy tymi dwoma miejscami
pracy - w tym momencie przydała się umowa zlecenie tam, bo nie musiał
przyjmować każdego dnia pracy. Ale pamiętacie nasz stres tydzień temu?
Chodziło o to, że w czasie weekendu majowego Franek czekał na telefon z
już byłej pracy, czy ma coś wpisane do grafiku na poniedziałek. Nie
doczekał się, więc wróciliśmy do Podwarszawia dopiero w poniedziałek
rano. I chwilę później zadzwonił do Franka planista, żeby go
poinformować, że na ten miesiąc rozpisali mu grafik i... za dwie godziny
ma się stawić do pracy! Franek był zmuszony odmówić i naprawdę się
zmartwiliśmy, bo nie wyglądało to dobrze. Byliśmy w ogóle źli na całą
sytuację, bo w innych okolicznościach bardzo cieszylibyśmy się, że
wreszcie Franek "zasłużył" na grafik a nie tylko na kursy z doskoku, ale
w przypadku, kiedy miał do załatwienia tyle spraw w Nie-Zielonej
Firmie, nie mógł tego pogodzić (chodzi między innymi o przepisy
dotyczące czasu pracy kierowcy). Ale dlaczego nie zadzwonili do niego
wcześniej? Skąd niby miał wiedzieć, że ma przyjść do pracy, skoro nikt
go o tym nie poinformował? (wcześniej za każdym musiał czekać na
telefon) Pamiętacie, jak wtedy zdenerwowała mnie ta cała sytuacja...
Dzisiaj może nie wygląda to wszystko tak źle, ale wtedy naprawdę byliśmy
zmartwieni - bolało, że Franek musiał odmówić przyjścia do pracy, bo to
dobrze nie wyglądało, a przecież nie wiedzieliśmy jeszcze jak będzie z
nową pracą... Ale na szczęście następnego dnia Franek najpierw załatwił
sprawy w nowej pracy, a później pojechał do byłej (wiem, że to
skomplikowane :P) i okazało się, że udało się to nieporozumienie
wyjaśnić. Choć dzisiaj to już nie jest istotne, bo w czwartek właśnie
Franek rozwiązał umowę w poprzedniej pracy (Nie-Zielona Firma kazała mu to zrobić przed podpisaniem umowy u nich; no, chyba, że z tego powodu w
ramach "zemsty" postanowią nałożyć na Franka karę za to, że nie zgłosił
nieobecności w pracy przynajmniej 12 h przed...)
To,
że Franek dostał pracę w tym miejscu, które od początku nam się marzyło -
na cały etat i z perspektywą dalszego zatrudnienia po okresie próbnym
(trudno traktować to inaczej, skoro umowę ma do końca lipca, a na
październik zaplanowali mu urlop!), z całym zapleczem socjalnym (-
jednak co firma państwowa, to państwowa...) i darmowymi biletami
komunikacji miejskiej (to był dla mnie paradoks, że Franek jako kierowca
autobusu, po skończeniu służby, wracając tym samym autobusem do domu
musiał kasować bilet!) jest dla nas wspaniałą wiadomością! Na to właśnie
czekaliśmy! I skakalibyśmy dzisiaj z radości, a później upili do
nieprzytomności :P gdyby nie to, że ta najważniejsza sprawa jest nadal
nierozwiązana. Cały cas nie wiemy, czy mamy tutaj przyszłość... Czy moja
praca będzie nadal stabilna - bo od tego wszystko zależy...
Więc pomimo
całej tej radości nie możemy powiedzieć, że teraz już wszystko się
poukłada, bo jeszcze wszystko się może zdarzyć. Ale byłoby cudnie, gdyby i u mnie wszystko poszło dobrze...
Więc na razie uczciliśmy
ten mały sukces tylko jedną butelką wina i mamy nadzieję, że to
wszystko (to szczęście na drugim egzaminie teoretycznym, to znalezienie
dokumentu i w ogóle zdobycie tej pracy, która była naszym celem od
początku) jest wreszcie początkiem dobrej passy dla nas. Bardzo tego
potrzebujemy... Bo jeśli nie to... to nie wiem co, po prostu sobie tego załamania nawet wyobrazić nie potrafię.. Lepiej więc pozostanę chwilowo w tym stanie lekkiego upojenia...