*OGŁOSZENIE*

Witam wszystkich odwiedzających :) Zarówno stałych czytelników, jak i "przelotnych" gości.
Wszyscy są mile widziani, ale proszę pamiętać o tym, że jest to moje miejsce, a więc piszę o czym chcę, w sposób w jaki chcę i jestem jaka chcę być :) Jeśli się komuś to nie podoba, nie musi mnie uświadamiać, jaka jestem niefajna. Przymusu czytania ani lubienia nie ma.
Jeśli jesteś tu nową osobą, zachęcam do pozostawienia śladu swojej obecności w postaci komentarza (zakładka Kredki w dłoń), a jeśli prowadzisz bloga - zostaw adres. Chętnie zajrzę!
Pozdrawiam i życzę miłej lektury :)

czwartek, 26 sierpnia 2010

Studenckie mieszkanie.

Przeczytałam dzisiaj na Onecie tekst o castingach na współlokatorów. Albo na lokatorów. W ogóle temat ostatnio jest na czasie, bo już kilka reportaży w telewizji widziałam, również o tym co się dzieje w tej kwestii w samym Poznaniu. I przyznam, że to wszystko jest dla mnie totalną abstrakcją. Wierzę, że tak jest, ale mimo wszystko wydaje mi się to absurdalne. Przyznam, że miałam wyjątkowe szczęście od samego początku w związku z mieszkaniem. (Przynajmniej tym w Poznaniu, bo hiszpańskie mieszkanie to już inna bajka :))

Większość moich znajomych z liceum i nie tylko na studia wybierała się do Wrocławia. Tylko ja, Dorota i jeszcze jeden kolega z klasy wybrał Poznań. Kiedy dostałam się na uczelnię w Pyrlandii i dowiedziałam się, że Dorota też będzie tu właśnie studiować, skontaktowałam się z nią i umówiłyśmy się, że poszukamy mieszkania razem. Jak powiedziałyśmy, tak zrobiłyśmy, kilka dni później wybrałyśmy się nocnym pociągiem w czterogodzinną podróż do Poznania. Jechałyśmy zupełnie w ciemno. To nie były jeszcze czasy, kiedy byłyśmy specjalnie zaznajomione z internetem, nie miałyśmy żadnej gazety z ogłoszeniami. Po prostu wysiadłyśmy na dworcu i na piechotę (przyzwyczajone byłyśmy, że się wszędzie chodzi, komunikacja miejska to było niemal jak UFO ;)) poszłyśmy w jedyne miejsce gdzie byłam w stanie trafić z pamięci – na moją uczelnię. Tam wyciągnęłyśmy mapę, zaznaczyłyśmy obszar, który nas interesuje – czyli wszędzie miało być blisko :) Obszar był naprawdę niewielki i obejmował raczej centrum. Zerwałyśmy kilka ogłoszeń (wiem, wiem, nieładnie, ale nie chciałyśmy konkurencji :)), zaopatrzyłyśmy się w kartę telefoniczną (bo z komórki to jeszcze drogo wychodziło :)) i zaczęłyśmy dzwonić. Umówiłyśmy się w czterech miejscach.

Pierwsze – stancja, mieszkanie ze starszym panem (tak po siedemdziesiątce). Chyba miał nadzieję, że pomożemy mu z gotowaniem, sprzątaniem i takie tam. Kiedy zapytałyśmy, czy mogą nas odwiedzać znajomi odpowiedział: „no tak, czasami jakaś siostra albo mama, no bo chłopaki to nieee, oczywiście, że nie”… Pożegnałyśmy się i dość szybko zdecydowałyśmy, że tam nie chcemy mieszkać :)
Drugie miejsce było mieszkaniem studenckim. Oprócz nas mieszkałoby tam chyba pięć osób, łazienka, kuchnia do podziału. Dla nas jeden pokój, tylko zupełnie nieumeblowany. Nawet bez łóżka. Napaliłyśmy się strasznie, bo nam się spodobało (nie wiedziałyśmy chyba co oznacza takie mieszkanie :)) Już prawie się zdecydowałyśmy. Ale pojechałyśmy dalej.
Tyle, że w trzecie miejsce nie dojechałyśmy, bo nie wiedziałyśmy co to znaczy po poznańsku „nadusić” :)) Ale to jest do opowiedzenia przy innej okazji.
Od razu pojechałyśmy w czwarte miejsce.

I tam zostałyśmy. Dorota przez następne pięć a ja sześć lat.

Mieszkanie dwupokojowe, dość dobrze wyposażone niemal w centrum. Dorota na swoją uczelnię miała 10 minut piechotą lub jeden przystanek tramwajem. Ja, odpowiednio – 20 lub 4 :) Lokal co prawda nie był urządzony nowocześnie, ani nawet niezbyt ładnie – ot, każda szafka z innej parafii :) Ale było swojsko, domowo, właściciele byli w porządku (wszystko dla nas załatwiali, co tylko było nam potrzebne, łącznie z pralką) i było tanio. Od razu się zdecydowałyśmy. O 15tej już wracałyśmy do Miasteczka. W ogóle się nie zmęczyłyśmy, nie zdołowałyśmy fatalnymi warunkami, czy cenami z kosmosu. Szybko, łatwo i przyjemnie znalazłyśmy mieszkanko na kilka następnych lat.

Mieszkanie miało dwa pokoje, my chciałyśmy mieszkać w jednym no i na nas dwie cena była dość wysoka, więc trzeba było znaleźć kogoś do drugiego pokoju. Przez sześć lat obeszło się bez castingów. Przez dwa lata mieszkała z nami Ola, kolejne dwa Asia i ostatnie – Ela. Wszystkie były moimi bliższymi lub dalszymi znajomymi. O współlokatorkach w zasadzie też mogłabym napisać osobną notkę, więc teraz powiem tylko, że żyło nam się razem całkiem dobrze. I nie wiem, czy to kwestia szczęścia, czy tego, że po prostu byłyśmy bezkonfliktowe i tolerancyjne wobec swoich dziwactw mniejszych i większych.

Jeśli chodzi o moje obecne mieszkanie, to już wiecie, że również go nie szukałam, tylko w zasadzie ono znalazło mnie :) Nie wiem nic o tych wielotygodniowych poszukiwaniach, wrednych właścicielach, cenach z kosmosu, fatalnych warunkach, nieznośnych współlokatorach… Poszukiwanie mieszkania i późniejsze mieszkanie w nim było (i jest) dla mnie po prostu sielanką. Szczęściara ze mnie :) 

  ***
Nic jeszcze nie wiadomo. Siostra leżała sama w sali pooperacyjnej, więc na chwilę wpuścili do niej moich rodziców. Była przytomna, ale bardzo wycieńczona po narkozie. Nic nie wiadomo – lekarza już nie było, a ona wcześniej nie była w stanie o nic pytać. Nie wiemy jak wyglądał zabieg (choć kobiety, które z nią leżały na sali mówiły, że operacja była dość krótka) i co dalej. Może jutro. Nadal proszę o wsparcie i dziękuję za to wszystko, co już od Was dostałam :*