*OGŁOSZENIE*

Witam wszystkich odwiedzających :) Zarówno stałych czytelników, jak i "przelotnych" gości.
Wszyscy są mile widziani, ale proszę pamiętać o tym, że jest to moje miejsce, a więc piszę o czym chcę, w sposób w jaki chcę i jestem jaka chcę być :) Jeśli się komuś to nie podoba, nie musi mnie uświadamiać, jaka jestem niefajna. Przymusu czytania ani lubienia nie ma.
Jeśli jesteś tu nową osobą, zachęcam do pozostawienia śladu swojej obecności w postaci komentarza (zakładka Kredki w dłoń), a jeśli prowadzisz bloga - zostaw adres. Chętnie zajrzę!
Pozdrawiam i życzę miłej lektury :)

piątek, 29 lipca 2016

Słomiana wdowa

W środę po południu Franek zapakował siebie i Wikinga do samochodu i pojechali do Poznania :D I tak oto już trzeci dzień jestem słomianą wdową. Podoba mi się! :)

Mam zaplanowany urlop od 15 sierpnia (a Franek niestety nie, więc pojedziemy z Wikingiem i moimi rodzicami), teraz nie za bardzo pasowało mi brać wolne dni. A z kolei Frankowi ułożył się tak grafik, że miał wolny czwartek i piątek, a weekend sobie zamienił z innym i tym sposobem ma cztery dni wolnego. No to pojechał :) A ja mam wolną chatę :P

Wiecie kiedy ostatni raz byłam sama w domu? Jakoś na początku grudnia 2014 :P A zresztą nie do końca sama, bo przecież już z Tasiemcem :) A więc tak naprawdę, naprawdę sama przez dłużej niż 24  godziny byłam w lipcu 2013. Delektuję się więc teraz tymi chwilami. Tym, że wracam do mieszkania, w którym wszystko jest dokładnie tak, jak zostawiłam parę godzin wcześniej. Tym, że zabawki i książeczki są ułożone w pudełkach i na półkach. Że mogę spokojnie zdjąć buty po przyjściu do domu, bez wieszającego się na mnie Wikinga, a potem włączyć komputer :P I takimi tam różnymi drobiazgami :)
Nie mówię, że chciałabym, żeby tak zostało na zawsze, ale takie parę dni sam na sam ze sobą naprawdę było mi bardzo potrzebne. 
Jutro rano wsiadam w pociąg i jadę do nich, w niedzielę razem wrócimy. Cieszę się, szczególnie, że mamy w planie spotkanie z Alą i jej 11-miesięczną Helenką oraz z Hiszpańską Anią (która przyjechała na wakacje do Polski) i jej roczną Emmą. Ale jednak trochę żałuję, że ta moja samotność trwała tylko trzy dni :P Poczułam się trochę jak za dawnych czasów. Zauważyłam też jedną rzecz - komfort snu nocnego absolutnie mi się nie zmienił, co oznacza, że Wiking w tym nocnym wypoczynku wcale mi nie przeszkadza. Budziłam się w zasadzie o tej samej porze, tak samo wyspana.

Ciekawe jest to, jak niektórzy reagują na tę naszą rozłąkę. 
Teściowie są zszokowani, że do tego wyjazdu podchodzimy ze spokojem - że nie dzwonię co pięć minut, żeby zapytać co u Wikinga, że do ostatniej chwili nie wiedziałam kiedy i czym przyjadę. Że Franek nie bał się jechać sam 300 km z dzieckiem i w ogóle, że wszyscy, łącznie z Wikingiem, nie przeżywamy tego wyjazdu jakoś szczególnie. Wikuś co prawda podśpiewuje sobie pod nosem "mama, mama..." Ale to raczej w ramach gimnastyki buzi i języka, niż ze względu na to, że mnie nie ma, bo to akurat nie robi na nim absolutnie żadnego wrażenia :)
Hiszpańska Ania jest zszokowana, że Franek i Wiking pojechali sami. Tylko nie wiem, czy bardziej podziwia to, że ja bez problemu rozstałam się z synkiem, czy to, że Franek nie ma żadnego problemu z tym, żeby się zająć dzieckiem bez mojej pomocy :) Być może więcej szczegółów poznam, kiedy się spotkamy.
Niektórzy dziwią się w ogóle temu, że pozwoliliśmy sobie na takie rozstanie. Inni, że ja cieszę się z tego, że jestem sama itp. itd. :)

Przyznam, że w ogóle tego nie rozumiem :) Dla nas nie stanowi żadnego problemu to, żeby te kilka dni spędzić osobno. Skoro Franek akurat ma wolne, to dlaczego niby miałby z niego nie skorzystać. Wiking jest w dobrych rękach, więc nie widzę powodu, dla którego miałabym się zamartwiać co się z nim dzieje, jak sobie radzi i czy za mną nie płacze (no bo nie płacze :P). Zapewne jestem w oczach niektórych wyrodną matką, bo nie dość, że puściłam dziecko na wyjazd prawie samo (czyt. bez matki :D), to jeszcze za nim nie tęsknię* a co gorsza nie mam w związku z tym żadnych wyrzutów sumienia! 

* no przyznaję się, nie tęsknię; owszem dostrzegam brak jego obecności i brakuje mi go troszeczkę, ale wiem, że za chwilę znowu się zobaczymy, więc raczej cieszę się tą chwilą, kiedy nie muszę się sobą z nikim dzielić :)

sobota, 23 lipca 2016

Ekspresem.

Nie mogę nadążyć za uciekającym czasem! Ostatnio mój kolega był na urlopie, znowu  miałam ręce pełne roboty. Nawet nie dałam rady napisać urodzinowego posta. Ani rocznicowego - bo przecież dziesiąta rocznica mi i Frankowi stuknęła.
Muszę to nadrobić. Ale nie dzisiaj. Bo za 10 minut wychodzimy z Dorotką i idziemy na imprezę :P Pracowałam nad Frankiem od miesiąca, bo trochę kręcił nosem na to nasze wyście, ale ostatecznie wiedziałam, że się ze mną po prostu trochę droczy. Idziemy więc z Dorotką po trzech latach wreszcie sobie trochę potańczyć i będziemy świętować moje urodziny a także zaległą uroczystość - 15 lat znajomości :D

piątek, 8 lipca 2016

Nasz półtoraroczniak :)

Będzie dzisiaj wreszcie o Wikingu ;) 
Fakt, że wczoraj skończył on 18 miesięcy, jest dla mnie dodatkowym motywatorem. Chociaż muszę przyznać, że odkąd skończył roczek, nagle przestałam liczyć minione miesiące. Kiedy ktoś pytał, ile ma moje dziecko, musiałam się chwilę zastanowić :) A zazwyczaj i tak odpowiadałam że "niedawno skończył rok" lub "wkrótce będzie miał półtora". 

Przedwczoraj byliśmy na ostatnim szczepieniu - tzn. ostatnim w tym okresie, następne dopiero za parę lat. Przy okazji dowiedzieliśmy się, że Wiking waży 10,1 kg i mierzy 80 cm, co oznacza, że wreszcie wskoczył w siatkę centylową, bo dotychczas był ciągle poniżej :P

Tak naprawdę pewnie nie da się napisać jednej notki na temat postępów naszego synka i tego, jaki jest, zwłaszcza po takim czasie. Ale postaram się chociaż skrótowo opowiedzieć o tym, co najbardziej dla nas istotne.
Przede wszystkim, nie mogę nadziwić się temu, jak dużo takie dziecko rozumie i ile potrafi. A właściwie, że rozumie absolutnie wszystko! Czasami go testuję i mówię coś, będąc pewna, że nie będzie wiedział o co chodzi, a potem zbieram szczękę z podłogi, kiedy Wiking na przykład wykonuje bezbłędnie jakieś moje absurdalne polecenie :P
Jest bardzo samodzielny. Wszystko chce robić sam. Wyrzucanie pieluch do śmieci to już naprawdę drobiazg, przy całej reszcie. Wystarczy, że powiem, że wychodzimy i trzeba ubrać spodenki, a on już leci do pokoju, otwiera szufladę, wyciąga swoje ubranie i próbuje je założyć. Ale, że nie bardzo mu to jeszcze wychodzi - bo na przykład wie, że bluzkę trzeba przyłożyć do głowy, żeby ją założyć, ale już nie bardzo kojarzy, że trzeba znaleźć "dziurę", żeby tę głowę włożyć, ostatecznie podchodzi do mnie i cierpliwie się ubiera. (Chociaż lubi też być przekorny i jak widzi, że chcemy go ubrać, to z radosnym piskiem przed nami ucieka). Tak samo jest z pieluchą - wyjmuje ją i przykłada sobie do pupy. Na hasło "idziemy się myć" biegnie do łazienki, szykuje swoją wanienkę i zaczyna się rozbierać. Podobnie jest z jedzeniem - sam wchodzi na swój fotelik do karmienia, albo siada przy swoim małym plastykowym stoliku. Bywa, że jest oburzony, kiedy próbujemy go karmić - chce sam i już! A najlepiej to żadnymi plastykowymi szućcami tylko "prawdziwym" widelcem albo łyżką. 
Pewnego poranka krzątałam się w kuchni, a Wiking, jak ma to w swoim zwyczaju, plątał mi się pod nogami. Otwierał szafki, zaglądał do szuflad, wyciągał swoje słoiczki z jedzeniem, które trzymamy w razie awaryjnych sytuacji itp. W pewnym momencie zniknął - poszedł do pokoju i przez chwilę słyszałam jego stękanie - co oznaczało, że się z czymś siłuje. Po chwili zaczął mnie wołać. Weszłam do pokoju, a moim oczom ukazał się taki oto widok - Wiking siedzi w swoim foteliku do karmienia a na stoliku obok leżą przygotowane przez niego łyżeczka i słoiczek z kaszką!!! I cóż mi pozostało? Musiałam rzucić wszystko i nakarmić go tym, czego sobie zażyczył :P Z jedzeniem to jeszcze nie koniec, bo kiedy Wiking skończy jeść, to bierze swoją miseczkę, odnosi ją do kuchni i wrzuca do zlewu, pojęcia nie mam skąd mu się to wzięło. (Musimy też pilnować się, żeby nie zostawiać gdzieś w pokoju na stole szklanek, bo te też Wiking od razu sprząta i wrzuca do zlewu. Cud że jeszcze żadna się nie stłukła :)) W ogóle to ma chyba zadatki na pedanta, bo kiedy je sam i nabrudzi, to po odniesieniu miseczki leci po ścierkę albo ręcznik papierowy i wyciera stół i podłogę! Albo od razu chwyta za odkurzacz. Tak, tak, odkurza już sam. Na hasło "sprzątamy", wyciąga odkurzacz i czeka aż go podłączymy. A potem spróbuj tylko rodzicu chwycić za rurę samemu! Owszem, czasami możesz pokazać Wikingowi, w którym miejscu należy się przyłożyć, ale samą czynność wykonuje on. Nawet dywany podnosi i pod nimi odkurza... Kiedy idziemy na jakieś zajęcia, to zazwyczaj dzieciaki nie chcą oddawać akcesoriów, którymi się bawią, a Wiking na odwrót - zanim się jeszcze zabawa skończy, już chodzi po sali i zbiera zabawki :) Wrzuca je do kosza a potem kosz odstawia na miejsce. Wszyscy się śmieją, że muszę mieć w domu nie lada pomocnika. I tak rzeczywiście jest. Kiedy zmywamy, Wikuś przysuwa sobie krzesełko i staje obok nas, kiedy się pakujemy np. na wyjazdowy weekend, to on wrzuca swoje ubranka do walizki. W ogóle uwielbia być potrzebny i czeka, aż zlecimy mu jakieś drobne zadania, które z chęcią wykonuje.

Niania czasami mówi, że Wiking jest książkowym dzieckiem, co nas oczywiście bardzo dziwi, bo mamy jeszcze w pamięci te pierwsze - bardzo nieksiążkowe :P miesiące. Ale fakt, że warto było przetrwać ten pierwszy trudny okres, żeby doczekać się teraz takiego ułożonego synka. Oczywiście nie mam złudzeń, że tak pozostanie zawsze, na pewno jeszcze niejeden gorszy czas przed nami, ale wszystko pewnie jest do przejścia. A tymczasem cieszymy się tym, że synek nam bez problemu wszystko je - chociaż najbardziej lubi podjadać nam z talerza. A przede wszystkim tym, że zwykle nie ma kłopotów z zasypianiem. W ciągu dnia ma tylko jedną około dwugodzinną drzemkę i przeważnie odbywa się to tak, że kiedy zaczyna trochę marudzić, pytamy go, czy chce mu się spać. Kiwa głową, że tak i biegnie do łóżeczka. Łóżeczko stoi przy ścianie i od tej strony ma wyciągnięte szczebelki. Wiking odsuwa więc sobie to łóżeczko, wchodzi do niego i czeka aż je zasuniemy z powrotem. A potem - kładzie się, przykrywa kołderką i albo czeka na porcję mleka, albo... po prostu zasypia. Wieczorami różnie bywa - kładziemy go między 19 a 20. Zwykle zasypia po wypiciu mleka, ale czasami, kiedy jest mniej zmęczony, ma jeszcze ochotę chwilę pobrykać. Przytulamy się wtedy, śpiewam mu albo coś czytam. A niekiedy podaję mu książeczkę do łóżeczka, którą sobie sam przegląda. Bywa, że najlepiej, kiedy wyjdę po prostu z pokoju, bo kiedy siedzę obok, Wiking jest cały czas zainteresowany moją osobą, a gdy mnie nie ma, po jakimś czasie po prostu zasypia. 
Mniej więcej od pół roku w większości przesypia noce w całości, o czym chyba już Wam wspominałam. Bardzo rzadko zdarza się, żeby się budził, chociaż mieliśmy ze dwa takie dwutygodniowe okresy, kiedy pobudki się zdarzały. Do dziś nie wiemy, co było ich przyczyną, chociaż zastanawiam się, czy to nie wyżynające się trzonowce, które pojawiły się ni stąd ni zowąd ;) Ale muszę przyznać, że do dzisiaj jest mi bardzo dziwnie, kiedy budzę się rano po całkowicie przespanej nocy - po prostu nie czuję, że spałam :D Nocne pobudki powodowały, że byłam bardziej świadoma samej czynności snu :) No i muszę przyznać, że czasami wolę, kiedy Wiking obudzi się w nocy i poprosi o mleko, bo wtedy śpi nieco dłużej - mniej więcej do siódmej. Dzięki temu mogę wstać i w spokoju przygotować się do pracy. Kiedy tej nocnej pobudki nie ma, to przeważnie synek tuż po szóstej jest już na nogach, wychodzi z łóżeczka i przynosi mi kapcie do łóżka, co ma być dla mnie jednoznacznym sygnałem, że koniec spania. 

Wikuś w dalszym ciągu jest bardzo pogodny i śmiały. Nie boi się obcych, chętnie bawi się z innymi dziećmi. Naprawdę nie możemy na niego narzekać, bo nie sprawia nam większych problemów. Oczywiście nie jest aniołkiem, bo swoje wady też ma, jak każdy :) Na pewno jest potwornie uparty i nie znosi słowa "nie". Mamy już za sobą kilka zupełnie nieuzasadnionych histerii domowych. Co prawda nie było leżenia na podłodze, ale tupanie i owszem. 
Poza tym niestety nie bardzo idzie nam odpieluchowywanie. Był już czas kiedy Wiking bardzo ładnie siadał na nocniku, ale ostatnio mu się odwidziało. Nie chce i złości się, kiedy proponujemy mu, żeby usiadł na nocnik. Czasami udaje się go na to namówić, ale nie robimy tego na siłę. Tutaj chyba jednak przed nami jeszcze długa droga, bo chociaż Wikuś doskonale wie, do czego służy nocnik oraz papier toaletowy, i mimo, że często biega w samych majteczkach i kiedy się zesika, to od razu nas woła i pokazuje miejsce, które zmoczył (a czasami oczywiście od razu je chce wycierać), to nie potrafi jeszcze sygnalizować tego przed faktem, no i właśnie ostatnio jest w ogóle niezbyt chętny do tego, żeby na tym nocniku siedzieć.

Taki to właśnie jest ten nasz półtoraroczny synuś ;) Naprawdę daje nam dużo radości. Czasami oczywiście bywa męczący, bywa, że ma gorsze dni, kiedy to się wścieka i sporo marudzi, charakterek  to on ma ;) Ale zdecydowanie nie mamy na co narzekać.