*OGŁOSZENIE*

Witam wszystkich odwiedzających :) Zarówno stałych czytelników, jak i "przelotnych" gości.
Wszyscy są mile widziani, ale proszę pamiętać o tym, że jest to moje miejsce, a więc piszę o czym chcę, w sposób w jaki chcę i jestem jaka chcę być :) Jeśli się komuś to nie podoba, nie musi mnie uświadamiać, jaka jestem niefajna. Przymusu czytania ani lubienia nie ma.
Jeśli jesteś tu nową osobą, zachęcam do pozostawienia śladu swojej obecności w postaci komentarza (zakładka Kredki w dłoń), a jeśli prowadzisz bloga - zostaw adres. Chętnie zajrzę!
Pozdrawiam i życzę miłej lektury :)

wtorek, 23 stycznia 2018

No i skończyło się rumakowanie...

...powiedziałam do mojej szefowej, dzwoniąc do niej po ostatniej wizycie u lekarza. Jak wspominałam ostatnio, miałam nadzieję, że pociągnę jeszcze chociaż o tydzień dłużej, a najlepiej o dwa, ale niestety się nie udało i od trzech dni siedzę w domu na zwolnieniu. Chociaż, prawdę mówiąc, spodziewałam się, że tak może się skończyć, kiedy na cztery dni przed planowaną wizytą pojawiły się plamienia. I rzeczywiście, okazało się, że to nic groźnego, ale że muszę przez parę dni odpocząć, żeby nie przeszarżować i nie doprowadzić do jakiegoś wcześniejszego porodu albo coś. Do tego doszedł jeszcze taki katar, jakiego jeszcze nigdy w życiu nie miałam i dostałam przykaz, żeby ograniczyć spacery, nie wysilać się, nie ćwiczyć i absolutnie nie dźwigać. Właściwie już po jednym dniu stosowania się do zaleceń było ok i oczywiście teraz wyrywam się do pracy, bo jak to tak, dobrze się czuję i w domu siedzę?? :) Ale tak naprawdę nie ma sensu, żebym wracała, bo już po sobie posprzątałam, uporządkowałam wszystkie sprawy, przeszkoliłam zastępczynię i mój powrót na tydzień tylko by niepotrzebnie skomplikował sprawę. Od 1-go i tak musiałabym pójść na zwolnienie, bo w dniach mamy kilkudniowy wyjazd służbowy, na który oczywiście chciałam jechać i nawet był plan, że wygłoszę prezentację, ale to było jeszcze gdy myślałam, że będzie on parę dni wcześniej pod Warszawą. Kiedy okazało się, że miejscem docelowym jest Janów Podlaski, stwierdziłam, że nie mam zamiaru aż tak ryzykować i sobie odpuszczę :) 

Mojemu odpoczynkowi sprzyjało to, że Wiking pojechał na ferie do dziadków do Poznania:) Nie musiałam mu przynajmniej tłumaczyć, dlaczego nie mogę go brać na ręce. Waży co prawda niewiele jak na trzylatka, bo 12,5 kg, ale absolutny zakaz dźwigania to absolutny. No i w ogóle jednak nieobecność naszego kochanego synka zdecydowanie mocno mnie odciążyła i sprzyjała wypoczynkowi. Franek miał wolny weekend, więc mieliśmy też okazję przypomnieć sobie, jak to jest bez dziecka :) Nie byłabym sobą, gdybym w tym czasie nic nie zrobiła w domu oczywiście, ale ograniczyłam się do przejrzenia paru kartonów i uporządkowania sterty dokumentów, która czekała na mnie od wieków i tylko rosła. Kiedy sytuacja się ustabilizowała i upewniłam się, że 20-30 minut dziennie lekkich ćwiczeń dla ciężarnych szkody mi nie wyrządzi wróciłam do nich, bo bez tego zwyczajnie nie czułam się najlepiej ani fizycznie, ani psychicznie. 

Początek roku dał nam trochę popalić, sporo się działo. W związku z urodzinami Wikinga pierwszy tydzień zszedł nam na przygotowaniach mini imprezy dla gości. Pokusiłam się nawet na upieczenie pierwszego w życiu tortu i wyszedł całkiem niezły ;) Wikuś świętował również następnego dnia w przedszkolu i z tych emocji aż dostał wysokiej temperatury.
Ja w biurze miałam mnóstwo pracy, głównie ze względu na początek roku, ale również dlatego, że wiedziałam, że mam niewiele czasu na zrobienie tego wszystkiego. Musiałam przygotować wszystkie zestawienia, sprawozdania, uporządkować dokumenty... Było naprawdę intensywnie, ale opłaciło się, bo kiedy faktycznie nadszedł ten dzień, kiedy nagle musiałam ustąpić, miałam już właściwie wszystko posegregowane, rozpisane i nie było żadnych zaległości ani bałaganu. 

Jak wspomniałam, czuję lekki niedosyt, ale z drugiej strony potrafię też dostrzec pozytywne strony tego, że już jestem w domu. Zyskam jeszcze parę chwil tylko dla siebie w czasie, kiedy Wiking będzie w przedszkolu. Może trochę zwolnię, wyciszę się, bo jednak kiedy wracałam z pracy o 18:00 (a w czasie kiedy pracowałam na innym stanowisku nawet pół godziny później), niewiele już mi zostawało tego dnia. Ale jednak i tak odczuwam jakiś rodzaj satysfakcji, że przepracowałam prawie całą ciążę i nawet udało mi się to pogodzić z przeprowadzką i byciem mamą Wikinga.

To miało być takie wprowadzenie do notki, którą ostatnio napisałam w wordzie*, a wyszła ostatecznie cała notka :P Tak więc, żeby już dłużej nie przynudzać, o tym jak druga ciąża się różni od pierwszej i dlaczego nie jest sielanką oraz co właściwie robiłam, kiedy nie miałam czasu pisać, będzie następnym razem :D

*stwierdziłam ostatnio, że technologia postanowiła pokrzyżować mi plany jeśli chodzi o mój zamiar stopniowego powrotu na ten blog, bo nagle coś się stało i na komputerze domowym nie mogłam się zalogować na swój blog i w żaden sposób nie mogłam pozostawić komentarza ani u mnie, ani na jakimkolwiek innym blogu; na telefonie w ogóle nie mogłam się zalogować na bloggera; a blogowanie na służbowym w ogóle odpada, bo mamy pozakładane blokady na tego rodzaju strony :) 
Pisałam więc w wordzie, a jak wreszcie miałam chwilę, żeby się nad tym problemem pochylić, to okazało się, że to nic skomplikowanego, bo wystarczyło zainstalować inną przeglądarkę :D - to tak w razie, gdyby ktoś miał podobny problem ;)