*OGŁOSZENIE*

Witam wszystkich odwiedzających :) Zarówno stałych czytelników, jak i "przelotnych" gości.
Wszyscy są mile widziani, ale proszę pamiętać o tym, że jest to moje miejsce, a więc piszę o czym chcę, w sposób w jaki chcę i jestem jaka chcę być :) Jeśli się komuś to nie podoba, nie musi mnie uświadamiać, jaka jestem niefajna. Przymusu czytania ani lubienia nie ma.
Jeśli jesteś tu nową osobą, zachęcam do pozostawienia śladu swojej obecności w postaci komentarza (zakładka Kredki w dłoń), a jeśli prowadzisz bloga - zostaw adres. Chętnie zajrzę!
Pozdrawiam i życzę miłej lektury :)

środa, 8 lipca 2015

Żądza towarzystwa :) i krótka refleksja

Kurczę, to niesamowite, jak bardzo obecność jeszcze jednej osoby w domu może wpływać na mój nastrój i myślenie... Mowa oczywiście o Dorocie, choć ta wyjechała już w poniedziałek rano. Ale w dużej mierze o ten poniedziałkowy poranek chodzi. Wiking obudził się wtedy wcześnie, ale po niecałej godzinie chciał znowu spać, a było dopiero po szóstej. Odłożyłam go do łóżeczka i zasnął. Dorota była w tym czasie w łazience, więc i ja się jeszcze na chwilę walnęłam na łóżko (dosłownie, bo w poprzek i byle jak ;) i ucięłam sobie krótką drzemkę. To było takie kojące, kiedy słyszałam szum wody, skrzypnięcie drzwi albo czajnik w kuchni podczas gdy normalnie o tej porze dnia "hałasuje" co najwyżej radio. 
Dorota na paluszkach zajrzała do pokoju i zobaczywszy, że oboje śpimy wycofała się równie cicho. To też miłe, że w ogóle był ktoś, kto mógł zajrzeć ;) Po dwudziestu minutach się obudziłam i poszłam do Doroty sobie trochę pogadać. Później obudził się Wiking. Wsadziłam go do krzesełka w kuchni a sama najpierw sobie zrobiłam a potem zjadłam śniadanie. On siedział obok i obserwował. Dorota natomiast w tym czasie była pod prysznicem, czekałam aż wyjdzie, bo wiedziałam, że podejmiemy przerwaną rozmowę.
Dopiero następnego dnia uderzyło mnie, że taki drobiazg robi tak dużą różnicę. Bo kolejny poranek wyglądał bardzo podobnie. Znowu siedziałam w kuchni jedząc śniadanie, a Wikuś obok mnie obserwował. Wszystko było w porządku a jednak tak mi się żal zrobiło, że nie mamy towarzystwa...

Nie umiem tego nijak wytłumaczyć - chyba jedynie moją towarzyską naturą. Bo chociaż oczywiście miewamy oboje gorsze dni, to nasza codzienność nie jest wcale zła. A jednak jawi się ona zupełnie inaczej - dużo lepiej, kiedy ktoś nas odwiedza. Fakt, że akurat w sobotę Wikuś miał wyjątkowo trudny dzień. Być może to upalna pogoda a może swędzące dziąsełka spowodowały, że niemal non stop marudził i trzeba było go cały czas zabawiać. Chyba bym zwariowała, gdybym wtedy była sama! No po prostu nie zdzierżyłabym tego, bo nie dość, że samej było mi gorąco, do tego miałam parę rzeczy do zrobienia w domu i jeszcze marudzące dziecko? Oj uratowała mnie wtedy Dorota, uratowała... Co prawda sama pod koniec dnia powiedziała, że zmęczył ją ten dzień i przyznała, że cieszyła się, że nie ma tak na co dzień, ale jednak dla mnie wybawieniem było to, że Wikuś marudził i  nie ja musiałam go nosić i zabawiać. Na szczęście w niedzielę dziecko przez cały dzień bawiło się samo, więc ciocia Dorotka nie uciekła z krzykiem ;)
W każdym razie - takich dni, jak ten sobotni nie mamy codziennie. Zdarzają się (na szczęście!) dość sporadycznie. Nie potrzebuję więc nikogo do pomocy, bo radzę sobie ze wszystkim całkiem dobrze. Nie jestem też codziennie smutna i zdołowana. Mam też z kim pogadać, bo przecież kilka razy w tygodniu spotykam się z innymi mamami... A jednak - to takie piękne wstać rano i móc pogadać sobie o wszystkim i o niczym! Tak fajnie jest iść sobie do łazienki i włączyć suszarkę do włosów, nie nasłuchując cały czas, czy dziecko płacze ani nie ciągnąc go ze sobą :P Cudne to uczucie, kiedy można "sprzedać" na chwilę komuś Wikinga :) A nawet jeśli go nie sprzedaję, tylko sama się nim zajmuję, to dobrze jest tak po prostu mieć kogoś jeszcze w domu. 
Wiem, że już wielokrotnie o tym pisałam, ale naprawdę za każdym razem, kiedy ktoś nas odwiedza na dłużej niż jeden dzień uświadamiam sobie, jak zupełnie inaczej może wyglądać codzienność, jeśli nie jest się tylko z dzieckiem. Nawet nie chodzi o pomoc tylko właśnie o samą świadomość, że ktoś jest w drugim pokoju/w łazience/w kuchni ;) Można na to nawet nie zwracać uwagi i robić swoje, a jednak się to wie.
Na razie chyba mogę się do tego przyzwyczaić, bo jutro przyjeżdża do nas wujek a później moi rodzice. Gorzej będzie za miesiąc, kiedy po takim przyzwyczajaniu się przyjdzie się odzwyczajać ;) 
***
Już kliknęłam "publikuj", ale myślami byłam jeszcze w temacie notki... I stwierdziłam, że jednak to, że akurat Dorota jest tym "towarzystwem" ma jednak niebagatelne znaczenie. Bo przecież za każdym razem, kiedy wyjeżdżała, również wtedy, gdy o Wikingu nawet mowy nie było, było mi tak samo żal. To takie fajne uczucie, kiedy przychodzi mi do głowy coś, co koniecznie muszę Dorocie powiedzieć i nie muszę z tym czekać, tylko od razu mogę to zrobić! Fajnie, gdy jak za starych, dobrych czasów mówię "ale bym sobie zjadła ..... (dowolne wpisać)" a Dorota na to - a wiesz, w sumie to bym się gdzieś przeszła. Może być do sklepu, chcesz coś jeszcze?  Fajnie gdy obie siedzimy przed telewizorem i oglądamy głupoty, których normalnie nie da się oglądać, bo nie ma z kim komentować :P Wszystko jest fajnie, kiedy ona jest i tylko niefajnie gdy wyjeżdża. Myślę, że to wspólne mieszkanie mogłoby nadal wypalić :) Znam wiele przyjaźni, które się posypały po wspólnym mieszkaniu, a nasza relacja jakoś tylko się umocniła. Nie wiem w czym tkwi sekret, ale nie muszę wiedzieć - byle by to cały czas działało ;) I za 50 lat faktycznie będziemy mogły o laskach i pod rękę pójść na spacer, jak to się czasami podśmiewamy...