Przepaliła nam się jakiś czas temu w łazience jedna żarówka, a mnie szlag trafia, jeśli mam za ciemno. Ale ciągle nie mogliśmy się wybrać, żeby ją kupić, a jak już byliśmy na zakupach to ciągle zapominaliśmy. Dzisiaj wreszcie się udało. Po obiedzie Franek zapytał, czy wymieniałam żarówkę. Odparłam, że nie. Jakiś czas później poszłam do łazienki z żarówką i próbowałam odkręcić kinkiet, ale coś mi nie szło. Wołam więc do Franka:
M: Jak to się odkręca?
F: Co?
M: No to w łazience (widział, że brałam żarówkę, więc myślałam, że się domyśli, o co mi chodzi :))
F: To w łazience! Ale mi odpowiedziałaś! - i przyszedł...
F: Złaź mi stąd! - (znaczy się z krzesełka, na które weszłam, żeby dosięgnąć) - Dlaczego mi nie powiedziałaś, że mam wymienić żarówkę, tylko sama się za to zabrałaś?!
M: Bo pytałeś mnie, czy wymieniłam żarówkę.
F: No właśnie! Pytałem czy wymieniłaś, a nie kazałem Ci tego zrobić!
I na tym właśnie polega różnica między nami :P Gdybym ja zapytała Franka, czy wymienił żarówkę, to od razu miałabym na myśli to, że jeśli nie, to ma to zrobić :)
Ach ten Wenus i Mars... :D