*OGŁOSZENIE*

Witam wszystkich odwiedzających :) Zarówno stałych czytelników, jak i "przelotnych" gości.
Wszyscy są mile widziani, ale proszę pamiętać o tym, że jest to moje miejsce, a więc piszę o czym chcę, w sposób w jaki chcę i jestem jaka chcę być :) Jeśli się komuś to nie podoba, nie musi mnie uświadamiać, jaka jestem niefajna. Przymusu czytania ani lubienia nie ma.
Jeśli jesteś tu nową osobą, zachęcam do pozostawienia śladu swojej obecności w postaci komentarza (zakładka Kredki w dłoń), a jeśli prowadzisz bloga - zostaw adres. Chętnie zajrzę!
Pozdrawiam i życzę miłej lektury :)

czwartek, 4 grudnia 2014

Ciemno wszędzie, głucho wszędzie...

Bo sobie pogasiłam światła, a kiedy siedzę sama w domu to zazwyczaj lubię w ciszy. Ostatnimi czasy tylko zaczęłam sobie puszczać jakąś spokojną relaksacyjną muzyczkę.
A wszystko dlatego, że Franek pojechał. Dzisiaj wrócił po czternastej z pracy i dwie godziny później wyszedł na autobus. Teraz powinien właśnie dojeżdżać do Poznania. Czekam jeszcze na informację od niego i dopiero pójdę spać. Przyznaję, że jest mi trochę dziwnie :) Właśnie sobie zdałam sprawę z tego, że już od trzech miesięcy, czyli odkąd Franek pracuje tylko na ranną zmianę, nie byłam sama w domu popołudniu :) Jak to się człowiek szybko do nowej sytuacji przyzwyczaja - bo przecież wcześniej to była norma, że dwa tygodnie w miesiącu Franek pracował do późna.
Jest mi dziwnie, ale wykorzystuję sobie tę sytuację jak mogę najlepiej, bo myślę o tym, że następna taka okazja, kiedy to będę zupełnie sama w domu - zwłaszcza po południu - będzie pewnie za jakieś kilkanaście lat :P Nie, nie robię niczego szczególnego. Nie celebruję tej chwili samotności, bo nie odczuwam potrzeby świętowania :) Ale bardziej chodzi o takie skupienie się na tej chwili, o przeżywanie jej w pełni wszystkimi zmysłami po to, żeby dobrze ją zapamiętać, jako swego rodzaju przełom. 
Czasami zdarzają się w naszym życiu jakieś nic nie znaczące momenty, często rutynowe, z których nawet nie zdajemy sobie do końca sprawy i dopiero po jakimś czasie orientujemy się, że coś, co robiliśmy lub co działo się zawsze, pewnego dnia zdarzyło się po raz ostatni. Lubię się nad tym zastanawiać i analizować takie chwile. Dlatego też zastanawiam się, czy dzisiaj udaje mi się taką uchwycić.

Bardzo się cieszę z tego, że na co dzień spędzamy z Frankiem wszystkie dni razem. To jest tak naturalne, tak zwyczajne i przy tym tak fajne. Ale z drugiej strony przecież był czas w ubiegłym roku, kiedy normą było zupełnie coś innego. Widywaliśmy się tylko w weekendy i chociaż dzisiaj już sobie takiego rozwiązania nie wyobrażam, to wtedy wcale mi to nie przeszkadzało. Nawet miało swój urok - odczuwałam go wtedy i dostrzegam go dziś, z perspektywy czasu.
To chyba po prostu świadczy o tym, że potrafię się całkiem dobrze adaptować do różnych warunków :) Faktem jest, że mogę się czegoś obawiać - nawet bardzo. Może nie coś dołować. Ale jak już się to dzieje i kiedy oswoję się z nową sytuacją, otrząsnę z szoku i negatywnych emocji, to zwykle potrafię dostrzegać jej pozytywne aspekty. Albo po prostu sama sobie je tworzę, żeby mieć z czego być choć trochę zadowoloną. Nie chodzi o to, żeby nigdy nie chcieć czegoś więcej - teraz też chciałabym, żeby pewne rzeczy w moim życiu wyglądały nieco inaczej, ale przecież i tak nie mam na to wpływu, więc póki co, skupiam się na tym, co jest moją teraźniejszością i próbuję czerpać z niej pełnymi garściami...

No dobra, mąż mi się zameldował, więc pora spać :) Dobranoc.