*OGŁOSZENIE*

Witam wszystkich odwiedzających :) Zarówno stałych czytelników, jak i "przelotnych" gości.
Wszyscy są mile widziani, ale proszę pamiętać o tym, że jest to moje miejsce, a więc piszę o czym chcę, w sposób w jaki chcę i jestem jaka chcę być :) Jeśli się komuś to nie podoba, nie musi mnie uświadamiać, jaka jestem niefajna. Przymusu czytania ani lubienia nie ma.
Jeśli jesteś tu nową osobą, zachęcam do pozostawienia śladu swojej obecności w postaci komentarza (zakładka Kredki w dłoń), a jeśli prowadzisz bloga - zostaw adres. Chętnie zajrzę!
Pozdrawiam i życzę miłej lektury :)

wtorek, 19 listopada 2013

O energii i ładowaniu baterii

Właściwie moja ostatnia notka miała być trochę o czymś innym, ale tak popłynęłam sobie trochę nurtem moich myśli i wyszło o domach. A tymczasem o weekendach chciałam, a konkretnie o tym czekaniu na kolejny długi wolny czas.
Bo ten weekend, który skończył się wczoraj, minął mi po prostu błyskawicznie! Jednak dwa tygodnie i tydzień temu mogłam bardziej naładować swoje baterie. Tym razem będąc w Poznaniu odpuściłam spotkania towarzyskie. Z Dorotą mi nie wyszło, bo akurat musiała jechać do Miasteczka, a ze spotkania z kolegami Franka zrezygnowam dobrowolnie, bo stwierdziłam, że nie nadaję się do pokazywania się ludziom. Powodem były moje oczy, a konkretnie powieki i skóra pod oczami, które spuchły i zczerwieniały totalnie. Wylądowałam nawet na ostrym dyżurze w niedzielę, bo bym zwariowała, tak mnie wszystko dookoła piekło i swędziało. Dostałam jakiś antybiotyk i mi przeszło. Ale do dziś nie mam pojęcia co mi było! A właściwie - wszyscy lekarze twierdzą, że to alergia, ale na co to już nie wie nikt, bo kosmetyków ani zwyczajów nie zmieniałam. Dziwne. Od dzisiaj znowu się maluję po staremu i zobaczymy, czy coś mi będzie. Jeśli nie, to już kompletnie nie wiem co jest grane :) Ale oczywiście - wolałabym nie :)

W każdym razie, ludziom się nie pokazywałam, ale to nie znaczy, że siedziałam cały czas w domu, bo pisząc "ludzie" mam na myśli tych ludziów znajomych. Na obcych się nie oglądałam, a więc łaziłam z tymi czerwonymi tudzież mokrymi (bo ten antybiotyk był w żelu i jak się posmarowałam to wyglądałam jak bym była zapłakana) ślepiami - najpierw po sklepach, bo musiałam sobie kupić kozaki. A gdzie indziej kupować buty, jak nie w poznańskiej Panoramie (kto z Poznania, ten wie :))? Poza tym nie byliśmy na Wszystkich Świętych w Poznaniu, więc odwiedziliśmy groby krewnych Franka - byliśmy tylko na dwóch cmentarzach, ale odwiedzenie wszystkich grobów zajęło nam sporo czasu.
A w poniedziałek oczywiście nie mogliśmy sobie odpuścić imienin Marcina, (i znowu kto z Poznania, ten wie :)) a więc fajnej imprezy w centrum miasta. Rogale były i spacer pośród tłumów był - dobra, ja wiem, że tłum to zazwyczaj nic fajnego, ale tego dnia panuje tam zawsze taka fajna atmosfera (zwłaszcza w porównaniu z warszawską), że aż żal się w ten tłum nie wtopić - nawet jak chwilami ten ludzki potok denerwuje :) A wieczorem musowo biegliśmy na pokaz sztucznych ogni. Biegliśmy, bo graliśmy z teściami w planszówki i tak się zagraliśmy, że aż się zagapiliśmy. Ale zdążyliśmy w samą porę :) Usatysfakcjonowani mogliśmy we wtorkowy poranek (5:30) wyruszyć do Warszawy i już o 9tej otwierałam biuro :) Po takim weekendzie miałam w sobie naprawdę całe pokłady energii!

To naprawdę ważne, żeby raz na jakiś czas po prostu się zrelaksować. Oderwać od szarej rzeczywistości, od codziennych spraw, otoczenia - nawet na chwilę. Mnie to naprawdę bardzo dużo daje. Zdarza się, że w takich momentach naprawdę potrafię choć trochę zapomnieć o zmartwieniach. Co prawda im poważniejsze te zmartwienia, tym trudniejszy jest powrót, ale jakoś się tego musiałam nauczyć. Ważne, że baterie naładowałam. A ten ładunek musi mi wystarczyć na dłuższy czas, bo przecież do świąt jeszcze cały miesiąc. Do tego czasu muszę się zadowalać zwykłymi weekendami, które mijają w tempie zastraszającym, zwłaszcza, że kiedy nigdzie nie wyjeżdżamy to mamy sporo spraw do załatwiania.

Pracę swoją lubię tak bardzo, że właściwie wysysa ze mnie tę zgromadzoną energię w stopniu minimalnym. Gorzej jest "po godzinach". 
Znowu wyszło o czymś innym :) Powinnam się chyba cieszyć, że pisanie tak mi idzie, że pisze się samo :)