*OGŁOSZENIE*

Witam wszystkich odwiedzających :) Zarówno stałych czytelników, jak i "przelotnych" gości.
Wszyscy są mile widziani, ale proszę pamiętać o tym, że jest to moje miejsce, a więc piszę o czym chcę, w sposób w jaki chcę i jestem jaka chcę być :) Jeśli się komuś to nie podoba, nie musi mnie uświadamiać, jaka jestem niefajna. Przymusu czytania ani lubienia nie ma.
Jeśli jesteś tu nową osobą, zachęcam do pozostawienia śladu swojej obecności w postaci komentarza (zakładka Kredki w dłoń), a jeśli prowadzisz bloga - zostaw adres. Chętnie zajrzę!
Pozdrawiam i życzę miłej lektury :)

wtorek, 5 listopada 2013

Dzień wspomnień.

Początek listopada to u mnie w rodzinie naprawdę dzień zadumy. Ale nie smutnej, jeśli już, to pełnej nostalgii i sentymentów. Wiele razy już pisałam o tym, że inaczej niż większość ludzi, lubię dzień Wszystkich Świętych. Dobrze mi się kojarzy. 

Przez długi czas kojarzył mi się po prostu z tym, że jedziemy do babci. Babcia mieszkała tylko 120 km od nas (naprawdę uważam, że to niewiele, skoro tak łatwo przychodzi nam pokonywanie około tysiąca w ciągu miesiąca), ale to były czasy, gdy jeszcze nie mieliśmy samochodu, gdy nie było telefonów. Widywaliśmy się więc dwa, trzy razy w roku. 1 listopada był jednym z tych "razów". Jeździliśmy na grób mojego dziadka, ale dla mnie, która dziadka znała tylko ze zdjęcia i z opowiadań (zmarł, gdy mój tato miał 12 lat), to była przede wszystkim wizyta u babci, choć oczywiście wiedziałam, po co idziemy na cmentarz, dlaczego palimy znicze i pamiętałam o modlitwie. To był fajny czas, bo często zjeżdżało się rodzeństwo taty z dziećmi, więc świetnie bawiłam się w towarzystwie kuzynów i kuzynek podjadając smakołyki podsuwane nam przez babcię. Przede wszystkim gołąbki.

Wszystkich Świętych to gołąbki... Babcia i gołąbki. Te drugie zostały nam do dziś. Mnie, mojej siostrze, ale także mojemu kuzynostwu. Bo babcia zawsze podawała w tym dniu gołąbki i chociaż babci nie ma już 10 lat, to nie ma możliwości, żebyśmy 1 listopada nie jedli gołąbków. Ta tradycja przeniosła się nawet do rodziny mojej mamy.

Gdy miałam osiem lat zmarła babcia. Ta druga, która zawsze była tuż obok, na co dzień, nie od święta. Ale od tego czasu trzeba było to święto dzielić pomiędzy dwie babcie i pomiędzy dwa różne miejsca. 
Z biegiem lat przybywało grobów, które odwiedzaliśmy a osoby w nich spoczywające, nie były dla mnie już tylko wyobrażeniem. Dziesięć lat temu pojechaliśmy już tylko na grób, a nie do babci, bo babcia leżała chora u nas w domu. Miesiąc później zmarła i tak naprawdę to chyba od tamtej pory dzień Wszystkich Świętych na dobre zmienił swoje oblicze.

Mimo wszystko, tak jak wspomniałam, to nie jest dla nas smutny dzień. Lubię go, bo jest zawsze pełen opowieści i wspomnień. Groby naszych bliskich znajdują się w bardzo różnych miejscach, więc te dni zawsze wiążą się dla nas z podróżowaniem. Ale też ze spotkaniami w gronie rodzinnym. Często spotykamy się z rodziną, którą spotykamy tylko przy okazji wesel i właśnie 1 listopada. Cieszymy się więc, że jest taki dzień, w którym spotkamy się na pewno, bo przecież na co dzień każdy mieszka w innym miejscu, ma swoje sprawy i trudno o odwiedziny.

Dla nas to naprawdę dzień pamięci o zmarłych. Spotykamy się nad grobem i wspominamy. Jak to było kiedyś. Wspominamy jakieś przypadkowe dni z przeszłości, co kto powiedział i dlaczego, rozmawiamy o spotkaniach z dawnych lat i o tych gołąbkach... Być może, gdyby ktoś nas posłuchał, powiedziałby, że nie godzi się o takich sprawach rozmawiać nad grobem. A ja się z tym nie zgadzam. To jest właśnie najlepszy na to moment, kiedy zupełnie spontanicznie i w niecodziennym towarzystwie cofamy się w czasie do dni, gdy osoba, której przyszliśmy zapalić znicz była wśród nas. Ponieważ widujemy się rzadko, często rozmawiamy również o sprawach bieżących o tym, co dzieje się u nas aktualnie, ale również nie sądzę, że to nie na miejscu. Wręcz przeciwnie, jestem pewna, że babcia i dziadek patrzą na nas z góry i cieszą się, że zebraliśmy się wszyscy w miejscu ich spoczynku, że mogą na nas patrzeć i przysłuchiwać się naszym rozmowom.

Wszystkich Świętych jest również dla mnie czasem, w którym najwięcej dowiaduję się o swoich korzeniach. To dni (bo zazwyczaj jest to jakiś "długi weekend"), gdy wędrując od cmentarza do cmentarza, nasuwa mi się całe mnóstwo pytań o osoby, których nie znałam, albo których nie pamiętam. Lub pamiętam, ale interesują mnie fakty z ich życia, kiedy byli młodzi. Na przykład doskonale pamiętam dwóch moich pradziadków i dwie prababcie (dwoje z nich zmarło dopiero trzy lata temu), ale kiedy byłam młodsza niespecjalnie interesowało mnie co robili, gdy mieli trzydzieści, czterdzieści, pięćdziesiąt lat... Teraz jestem tego bardzo ciekawa. Pytam więc, a potem słucham opowieści dziadka, wujka lub rodziców.

W tym roku po powrocie z cmentarza obejrzeliśmy w rodzinnym gronie całe mnóstwo zdjęć. Wycieczka do Częstochowy - 1948. Wizyta cioci z Francji - 1960. Mama i wujek na sankach - 1968. Trzy pudła pełne czarno-białych zdjęć, które przywoływały kolejne wspomnienia, kolejne opowieści. I tak jest co roku. Na co dzień się o tym nie myśli. Dlatego tak bardzo lubię dzień Wszystkich Świętych, gdyby nie 1 listopada, dużo mniej wiedziałabym o mojej rodzinie i moich przodkach.