*OGŁOSZENIE*

Witam wszystkich odwiedzających :) Zarówno stałych czytelników, jak i "przelotnych" gości.
Wszyscy są mile widziani, ale proszę pamiętać o tym, że jest to moje miejsce, a więc piszę o czym chcę, w sposób w jaki chcę i jestem jaka chcę być :) Jeśli się komuś to nie podoba, nie musi mnie uświadamiać, jaka jestem niefajna. Przymusu czytania ani lubienia nie ma.
Jeśli jesteś tu nową osobą, zachęcam do pozostawienia śladu swojej obecności w postaci komentarza (zakładka Kredki w dłoń), a jeśli prowadzisz bloga - zostaw adres. Chętnie zajrzę!
Pozdrawiam i życzę miłej lektury :)

piątek, 15 stycznia 2016

Kilka refleksji z ostatnich dni.



Ostatnio rozmyślałam sobie o różnych rzeczach i postanowiłam sobie te różności zebrać w jednej (trochę nieskładnej) notce. Oto co wydumałam...

Nie czuję się zmęczona. Obawiałam się, że pierwsze dni mnie wykończą, choćby tym, że z dnia na dzień zmienił się zupełnie mój sposób funkcjonowania. Poza tym bałam się o pobudki w nocy i wczesne wstawanie z brakiem możliwości odsypiania. Ale okazało się, że rano wstaję bez problemu, a w ciągu dnia też nie odczuwam zmęczenia ani senności.
Z drugiej jednak strony bywa, że w nocy nie sypiam najlepiej. Mam wrażenie snów na jawie albo śni mi się praca. To akurat jest mi znajome, pamiętam jeszcze jak pięć lat temu zaczynałam pracę w Winiarni, było tak samo. Tyle, że wtedy cały czas miałam przed oczami różne tabelki i obliczenia, teraz śnią mi się nowe twarze i miejsca, bo jeszcze za mało konkretnych rzeczy mam do roboty, żeby to one stały się tematem :)
Być może to zmęczenie przyjdzie do mnie z opóźnieniem - czasami jest tak, że człowiek żyje w napięciu i gotowości, a dopiero kiedy przychodzi moment rozluźnienia, zmęczenie uderza ze zdwojoną siłą. A może nie, może się po prostu uodporniłam. Muszę przyznać, że rok opieki nad dzieckiem potrafi być bardzo wyczerpujący fizycznie, a jednak ja sobie radziłam całkiem świetnie. Owszem, bywałam bardzo zmęczona psychicznie, ale takich dni, kiedy wieczorem czułam się obolała i miałam ochotę tylko na sen było naprawdę niewiele. Może to zabrzmi śmiesznie, ale szkoda mi było czasu i energii na bycie zmęczoną, więc się trzymałam :) I być może to mi pozostało.

Druga kwestia, chyba ważniejsza dla mnie, o której sobie ostatnio pomyślałam to to, że przestałam tęsknić za czasem ciąży i przed nią! Kiedy byłam w domu z Wikingiem, nawet kiedy byłam z tego stanu rzeczy zadowolona, miałam często chwile, kiedy z ogromnym sentymentem wspominałam czas, kiedy byliśmy z Frankiem tylko we dwójkę. Bywało, że przez ułamek sekundy myślałam sobie, że fajnie byłoby gdzieś pojechać albo coś zrobić, a wtedy do mnie docierało, że to przecież w tym momencie niemożliwe. Spontaniczność w tym wydaniu to nie jest drugie imię rodziców małego dziecka :P Wspominałam też, jak fajnie było, kiedy byłam w ciąży i wiele razy myślałam, jak fajnie byłoby się cofnąć i przeżyć to jeszcze raz :)
Wczoraj uderzyło mnie, że już nie mam takich pragnień. To znaczy - oczywiście nadal bardzo dobrze wspominam ten czas i nadal chciałabym, żebyśmy mogli z Frankiem mieć trochę czasu tylko dla siebie, ale już nie mam na to takiego ciśnienia i nie tęsknię za tym. Za to pojawiła się tęsknota za tymi beztroskimi chwilami we troje. Albo za czasem, który spędzałam z Wikingiem. Za wspólnymi spacerami albo za wyjazdami do miasta.
I doszłam do wniosku, że wraz z nadejściem tego nowego etapu w moim życiu, nie do końca udało mi się zamknąć poprzedni rozdział zwany „margolka na urlopie macierzyńskim”. Niemniej jednak zamknięty został rozdział pod tytułem „bez Wikinga”. Cieszę się z tego, bo za dużo tych tęsknot by było jak na jedną mnie :) Poza tym to jednak trochę męczące było z tak ogromną, niemal fizycznie odczuwalną nostalgią wspominać czas, który siłą rzeczy odszedł, jeśli nie na zawsze, to przynajmniej na wiele lat. Mimo wszystko, odczuwam teraz swego rodzaju ulgę.
Nie oznacza to oczywiście, że zupełnie przekreśliłam możliwości spędzania miłych chwil tylko z Frankiem :) Jasne, że nadal są dla mnie ważne i będę szukać okazji do tego, żeby się pojawiały, ale już bez takiego żalu, kiedy jest to niemożliwe.

Sądzę więc, że z czasem minie również ta tęsknota za czasem, kiedy wózek z Wikingiem nieustannie mi towarzyszył :) Przyznaję, że na razie jeszcze cały czas bywa, że budzę się nieco zdziwiona faktem, że muszę się zbierać do pracy, a po powrocie mam poczucie, jakby to był tylko jeden taki dzień poza domem, a jutro znowu wszystko wróci „do normy”. Sama jestem zdziwiona tym, jak jednak łatwo mi przyszło zaakceptowanie sytuacji, w której nie pracowałam, wystarczyło sobie odpowiednio zorganizować czas :) Oczywiście nie ma to nic wspólnego z byciem pełnoetatową matką polką i kurą domową, bo gdyby tylko o to chodziło, to bym się udusiła :) Raczej to kwestia tego, że potrafiłam docenić swobodę, jaką dawało mi bycie sobie (i Wikingowi rzecz jasna) sterem, żeglarzem i okrętem - wcześniej wydawało mi się wręcz niemożliwe czerpanie radości z takiego trybu życia jaki prowadziłam przez ostatnie pół roku. A jednak czegoś się o sobie dowiedziałam i za to mogę być Wikusiowi wdzięczna :)


W ogóle to mnie samej trudno jest dojść do ładu z własnymi emocjami, bo z jednej strony jest ten żal za minionym czasem, a z drugiej ulga i zadowolenie z powodu tego, że mam pracę. Nie lubię takiego rozdarcia, ale nauczyłam się już, że w życiu są sytuacje, kiedy trudno tak jednoznacznie być szczęśliwym z dwóch wykluczających się wzajemnie powodów :) Bo przecież wiem, jestem wręcz przekonana, że gdybym tej pracy nie dostała i dzisiejszy dzień spędzała, jak zwykle, na opiece nad Wikingiem, to nie czułabym się zupełnie komfortowo ze świadomością, że jestem bezrobotna i nie wiem, jak długo ten stan rzeczy jeszcze potrwa. Teraz za to czuję, że jest tak, jak powinno być, tylko szkoda mi tego, co się już skończyło. Wiecie, to jest tak, jak wraca się z wakacji - człowiek się cieszy, że wrócił na stare śmieci do domu, a jednak żal, że już po urlopie. No to teraz jest mniej więcej tak samo, tylko dziesięć razy bardziej :)


Pewnie po prostu muszę sobie to wszystko jeszcze przepracować, a to wymaga czasu. Nie wiem, ile go potrzeba, ale liczę na to, że za kilka tygodni stwierdzę, że już się oswoiłam z tym, co nowe.
A jutro weekend, więc będę miała możliwość przypomnieć sobie, jak to jest być z Wikusiem przez cały dzień :)