*OGŁOSZENIE*

Witam wszystkich odwiedzających :) Zarówno stałych czytelników, jak i "przelotnych" gości.
Wszyscy są mile widziani, ale proszę pamiętać o tym, że jest to moje miejsce, a więc piszę o czym chcę, w sposób w jaki chcę i jestem jaka chcę być :) Jeśli się komuś to nie podoba, nie musi mnie uświadamiać, jaka jestem niefajna. Przymusu czytania ani lubienia nie ma.
Jeśli jesteś tu nową osobą, zachęcam do pozostawienia śladu swojej obecności w postaci komentarza (zakładka Kredki w dłoń), a jeśli prowadzisz bloga - zostaw adres. Chętnie zajrzę!
Pozdrawiam i życzę miłej lektury :)

środa, 30 grudnia 2015

Co robiłam w tym roku, czyli wstęp do podsumowania :)

Wiecie, bo wiele razy o tym wspominałam, że nie znosiłam (i nie znoszę) kiedy ktoś wmawiał mi, jak będzie wyglądała moja przyszłość - na przykład jako matki. Kiedy byłam w ciąży, ciągle słyszałam, że zobaczę, jak wszystko się zmieni, jak na nic nie będę miała czasu, jak będę musiała zapomnieć o swoich przyjemnościach i tak dalej...
Nie zamierzam ściemniać, że kiedy pojawia się dziecko, to życie się nie zmienia. Owszem, zmienia się i to bardzo. Jest to rewolucja, której zresztą byłam świadoma od samego początku. Ale jeśli chodzi o resztę to jest już przede wszystkim kwestia organizacji. To prawda, że nie mam już tyle czasu, ile miałam kiedyś, bo przecież nie jest on z gumy, a logiczne jest, że dochodzi całe mnóstwo innych, czasochłonnych czynności a przez większość dnia zajmuję się Wikingiem, choćby bawiąc się z nim. Ale pojawienie się Wikusia nie oznaczało dla mnie automatycznie rezygnacji z robienia wszystkiego co lubię i poświęcania się temu, co sprawia mi przyjemność. Wręcz przeciwnie, mam wrażenie, że dość szybko doszłam do perfekcji jeśli chodzi o wielozadaniowość i jeszcze lepszą organizację czasu.

To fakt, że na początku trochę miałam problem z tym, że nie mogę w dalszym ciągu stosować się do mojego planu dnia i grafiku, który sama sobie rozpisałam. Nie umiałam się początkowo odnaleźć w nowej rzeczywistości, nie potrafiłam kilku rzeczy odpuścić i cały czas miałam wrażenie, że niepotrzebnie tracę czas. Wiedziałam jednak, że to jest błędne myślenie i wyleczyłam się z niego, a potem opracowałam sobie nowe grafiki i nowe plany dnia :) Zresztą wiecie, że początki mojego macierzyństwa w ogóle były dziwne i trudne, ale grunt, że udało mi się dość szybko wszystko sobie poukładać. W gruncie rzeczy, kiedy jakiś czas temu o tym myślałam, stwierdziłam, że przez ten rok miałam całkiem sporo czasu dla siebie. Ok, może nie tyle, ile bym miała bez Wikinga, ale jednak dużo udało mi się zdziałać, a poza tym, byłam bardziej efektywna, bo wiedziałam, że czasu nie mogę marnować, tak, jak to czasami bywało w moim innym życiu :P czyli w życiu przed dzieckiem.

Dzisiaj chciałam zrobić taki wstęp do podsumowania tego roku i skupić się na tym, co mi się udało jeśli chodzi o moje plany i czynności, których wykonywanie sprawia mi przyjemność - choć nie wiem, czy słowo pasje albo nawet hobby by pasowało :) Po raz kolejny cieszę się, że Wikuś urodził się na początku roku, bo dzięki temu można sobie tak fajnie wszystko podsumowywać :D
Wspominałam ostatnio o kilku sprawach, które chciałam pozamykać. Założyłam sobie, że do 31 grudnia skończę parę rzeczy. Na przykład śpiworek dla Wikinga, który robiłam na szydełku. Zabrałam się za niego dokładnie rok temu - w grudniu 2014. Późno, wiedziałam, że nie zdążę przed jego narodzinami, ale początkowo tempo miałam całkiem niezłe. Jeszcze w szpitalu trochę dziergałam, ale kiedy Wikuś się urodził, na jakiś czas szydełko poszło w odstawkę. Potem wróciło do łask - mniej więcej w kwietniu, kiedy to Wikuś potrafił się już bawić sam na macie. Ja wtedy siadałam obok  niego i szydełkowałam. Ale wtedy kończyłam swój sweter. Udało mi się to zrobić, ale ostatecznie trochę mi tam parę rzeczy nie wyszło, jak najdzie mnie natchnienie, to popracuję nad poprawkami, ale na jakiś czas szydełko odstawiłam. Wróciłam do niego jesienią, kiedy przypomniałam sobie o tym śpiworku i za punkt honoru sobie wzięłam, żeby Wiking jeszcze tej zimy z niego skorzystał. I proszę, oto i on! W całości zrobiony przeze mnie. Nie jest bez felerów, bo szyć nie bardzo już umiem i zamek jest wszyty niezbyt efektownym ściegiem, poza tym jak widać, zabrakło mi włóczki na końcówkę, a w sklepie był tylko inny odcień, ale powiedzmy, że tak miało być :P W gruncie rzeczy i tak uważam, że najważniejsze jest to, że robiłam to własnoręcznie specjalnie dla Wikusia.


Oprócz szydełkowania zajmowałam się także rejestrowaniem i analizą naszych wydatków, o czym Wam już parę razy wspominałam. Miałam sporo do nadrabiania, bo na początku tego roku okazało się, że trochę to zaniedbałam i że mam stosy paragonów od maja (!) 2014. Szkoda mi było je wyrzucić, więc nadrabiałam zaległości przez parę miesięcy. Wpisywałam po kolei paragony, analizowałam wyciągi bankowe i w lipcu byłam już na bieżąco. Wyobraźcie sobie, że jak sobie przeliczyłam wszystkie wpływy i wydatki, to nawet się okazało, że niewiele rzeczy mi umknęło, mimo tego, że przez tyle miesięcy nie zapisywałam wszystkiego, ale jednak udało się odtworzyć większość :) W lipcu tata pomógł mi dopracować moje excelowskie tabelki i od tamtej pory szło mi trochę sprawniej. Starałam się też już nie dopuszczać do zbyt dużych zaległości. Każdy miesiąc sumiennie analizowałam pod kątem wpływów, wydatków i oszczędności. To co udało się odłożyć, inwestowałam. Trochę czasu zajmuje mi zawsze przeanalizowanie tego wszystkiego i znalezienie najbardziej korzystnej opcji na ulokowanie pieniędzy w danym momencie, ale daję radę. W naszym małżeństwie można powiedzieć, że to ja trzymam kasę i to do mnie należy zarządzanie naszymi finansami :) Teraz pozostaje mi jeszcze podsumowanie roczne i o tym również pisałam wczoraj wspominając o zamykaniu projektów :P, ale stwierdziłam, że jednak muszę poczekać na początek roku, bo dopiero wtedy wpływa większość odsetek na rachunkach oszczędnościowych. Ale grunt, że wszystkie paragony mam zanotowane.

W tym roku miałam też sporo czasu na czytanie książek. Łącznie przeczytałam ich 29, do 30 brakuje mi jeszcze 200 stron książki Grocholi "Houston, mamy problem", ale szybko się ją czyta, więc myślę, że uda mi się do jutra sfinalizować również to :) Wiem, że na prawdziwych molach książkowych ilość pozycji nie robi wrażenia, ale chciałabym podkreślić, że jednak w wolnym czasie nie tylko czytałam. Gdybym każdą wolną chwilę poświęcała na czytanie, to spokojnie przeczytałabym przynajmniej dwa razy więcej. Ale jak już wspominałam, lubię multitasking i robienie na raz wielu rzeczy sprawia mi przyjemność. Dodam jeszcze, że wszystkie książki były dość potężne jeśli chodzi o objętość. Rzadko miały mniej niż 500 stron i zdarzyło się tylko kilka pozycji, które liczyły ich 300. Najwięcej czytałam na początku podczas długich karmień. Bardzo miło wspominam ten czas :) Potem trochę rzadziej, ale kiedy zrobiło się ciepło, to często czytałam na dworze, kiedy Wiking spał ja przysiadałam sobie na ławeczce i praktykowałam ten sposób jeszcze w pierwszych dniach listopada. Później zrobiło się za zimno. Ale często czytam siedząc na podłodze z Wikingiem. On się bawi, a ja obok czytam i od czasu do czasu podam mu jakiegoś klocka, powygłupiam się z nim albo się poprzytulamy.

Nie da się ukryć, że moje blogowanie, wbrew temu, co myślałam także nie ucierpiało :) Prawdę mówiąc kredki margaretki rozkwitły w tym roku i dawno nie byłam tak płodna jeśli chodzi o nowe wpisy. Gdyby nie stosunkowo mała ilość notek w lutym, marcu i kwietniu (poniżej 10) to może nawet udałoby mi się dorównać rekordom z pierwszych lat blogowania :D Fakt, że nie komentuję u Was każdej notki, ale za to czytam i jestem na bieżąco u większości osób - a przynajmniej u tej części, która do mnie również zagląda regularnie.
Jeśli chodzi o blogowanie, to udało mi się zrealizować także inne przedsięwzięcie. Postanowiłam sobie bowiem, że do końca tego roku przekopiuję całe archiwum z bloga onetowskiego! Udało się to, a była to czynność bardzo czasochłonna, bo każdą notkę czytałam. Mało tego, czytałam również komentarze pod nią. A tych notek do przeniesienia było grubo ponad pięćset. Sporo więc czasu mi to zajęło, ale cieszę się, że zamknęłam tę sprawę. Pewnie jeszcze kiedyś pokuszę się o refleksję na ten temat, która mnie naszła podczas tych przenosin.

Zrobiłam też sporo porządków w domu. To jest akurat często syzyfowa praca, bo w domu często tak jest, że jak się skończy jedno, to drugie już czeka, potem trzecie, a jak się uda wszystko, to w pierwszym często już się zrobił bałagan albo porządek się zdezaktualizował :P Ale tak już chyba jest urządzony ten świat ;) Niemniej jednak zrobiłam porządki w dokumentach i w ubraniach. Przewertowałam nasze szuflady i przeorganizowałam kuchnię oraz łazienkę. Zabrałam się też za stare gazety i artykuły, choć to wymaga już sprecyzowania :) Otóż kiedy się przeprowadzałam z Poznania, miałam całkiem spory stosik kolejnych numerów jedynej babskiej gazety, którą czytuję w miarę regularnie (również teraz). Zostawiałam sobie je, bo czasami znajdowałam tam jakieś ciekawostki. Ale ponieważ ważyło to dość dużo, stwierdziłam, ze bez sensu to wszystko przewozić i po prostu przejrzałam każdy numer, wyrywając strony, które mnie interesowały z zamiarem późniejszego przeczytania i posegregowania tego. Nie mam pojęcia, dlaczego nie zabrałam się za to w innym życiu, tylko dopiero przy Wikingu, kiedy miałam już dużo mniej czasu :) Nie dałam rady jeszcze przejrzeć wszystkiego, ale jednak już całkiem sporo. Będę nad tym pracować dalej, choć pewnie teraz będzie jeszcze trudniej.

W ostatnim czasie sporo czasu zajęło mi też to, o czym pisałam niedawno. Czyli szukanie niani i szukanie pracy, a także to co się z tym wiązało, czyli pisanie CV i listów motywacyjnych, bo jednak nie poszłam na łatwiznę i nie wysyłałam do wszystkich tego samego szablonu :) Całe szczęście, że trwało to tylko przez część listopada i pierwszy tydzień grudnia.

Poza tym zajmowałam się oczywiście również domem. Gotowałam, prałam, prasowałam. Ogarniałam bieżące sprawy domowe. Oczywiście w tej kwestii miałam ogromną pomoc Franka. Wiem, że teraz nie jest modne używanie słowa "pomoc" w tym kontekście, ale zwał jak zwał ;) mnie to słowo nie bulwersuje, bo ja cały czas uważam, że my sobie po prostu pomagamy wzajemnie - Franek mi, a ja jemu. Faktem jest, że ja praktycznie wcale w domu nie odkurzam, nie myję podłóg ani łazienki i nie wykonuję jeszcze paru innych domowych czynności, bo zajmuje się tym Franek. Poza tym on często gotuje i sprząta w kuchni. Nie mam mu nic do zarzucenia jeśli o to chodzi, bo robi więcej, niż większość znanych mi facetów. Ale sobie też nie mam, bo też nie siedzę i nie pachnę, tylko dbam o to, żeby mieszkało nam się przyjemnie.

To są chyba sprawy, którym (oprócz rzecz jasna opieki nad Wikingiem :)) poświęcałam w tym roku najwięcej czasu. Ale to i tak nie wszystko, bo przecież jeszcze znajdowałam czas na spotkania ze znajomymi, na uczestnictwo w zajęciach dla maluchów, na rozwiązywanie krzyżówek albo czytanie czasopism w językach obcych. Jasne, że się nie rozdwoję (albo nawet i nie roztroję :P), więc świadoma byłam, że niektóre rzeczy muszę odpuścić. Nie wszystkim zajmowałam się tak samo intensywnie. Chyba jedyną rzeczą, której naprawdę zaczęło mi brakować, zwłaszcza w ostatnich miesiącach była aktywność fizyczna. Rzecz jasna w połogu nie ćwiczyłam, potem byłam na to trochę za chuda :P Powróciłam do ćwiczeń od czasu do czasu późną wiosną, ale potem stwierdziłam, że noszenie Wikinga, chodzenie z nim na długie spacery i ganianie za nim jest wystarczającą gimnastyką dla moich mięśni :) Odpuściłam więc. Chodziliśmy też na basen, ale późną jesienią poczułam, że brak mi trochę moich dawnych ćwiczeń. Niestety wtedy akurat trudno było mi jeszcze coś wcisnąć w mój grafik, bo zajęłam się wspomnianą wcześniej organizacją spraw zawodowo-rodzinnych :) Pomyślę, jak to zrobić w przyszłości...

Jak widać, nie próżnowałam jednak w tym roku, a moje życie nie ograniczało się do zabawy z Wikingiem i zmieniania mu pieluch :) Oczywiście, że mam o wiele mniej czasu, niż rok temu, ale też nie jest tak, że wcale go nie mam. A w ogóle to stwierdziłam, że jeśli na coś mi tego czasu nie wystarczyło i jeśli się z czymś nie wyrabiałam, to tylko dlatego, że jest tyle rzeczy, których nie umiem i nie chcę odpuszczać :) Gdyby nie to, tego czasu miałabym jeszcze więcej. Albo... mniej, bo przecież nie od dziś wiadomo, że im więcej jest do zrobienia, tym mniej czasu to zajmuje :D

Nie wiem, czy uda mi się wrócić jutro z podsumowaniem właściwym całego roku, ale może zajrzę choć na chwilę ;)

Plany na ostatnie dni.

Plan na ostatnie dni roku 2015 jest taki - dziś od rana, o ile oczywiście Wikuś mi na to pozwoli ;) - pracuję nad sfinalizowaniem ostatnich projektów. Haha, nie mogłam się oprzeć użyciu tego sformułowania :P Brzmi tak ambitnie a dotyczy takich prozaicznych spraw :) Później Wam napiszę, co "finalizuję", w każdym razie myślę, że jestem na dobrej drodze i powinnam się ze wszystkim wyrobić w te dwa dni.
Po południu razem z Wikingiem pojedziemy do Doroty i Juski trochę sobie pogadać. Ale nie za dużo, bo jesteśmy ograniczeni czasowo - Juska dopiero około 17 wróci z pracy, a Wikinga po 19 już kąpiemy. Poza tym potem chcemy z Frankiem pójść do kina wieczorem. Mało brakowało, a nie udałby się nam ten wypad, a bardzo bym żałowała, bo naprawdę zależało mi na tym wspólnym wyjściu. Już nawet pal licho kino, choć wiecie, że lubię tam chodzić, ale bardzo chciałam, żebyśmy sobie wyszli tylko we dwoje.
W czwartek w pierwszej połowie dnia jedziemy do babci, a potem będziemy szykować coś lekkiego do zjedzenia na wieczór. A wieczorem mamy w planie wypad do kuzyna Franka i jego żony, u których będzie też drugi kuzyn z drugą żoną. Znaczy się nie ze swoją drugą żoną, tylko drugą żoną spośród żon kuzynów franka :P Najprościej rzecz ujmując, wybieramy się do Wojtka i Anety, a będą tam też Maciek i Asia, uff, zdecydowanie łatwiej ;) 
Cieszy mnie bardzo taki obrót sprawy, bo trochę się obawiałam, że skończymy na imprezie u kolegów, a raczej tego nie chciałam, bo wiedziałam, ze to będzie długo trwało, poza tym koledzy w większości bez zobowiązań i tylko jeden prawie z dzieckiem (ma się urodzić na początku roku), więc Frankowi pewnie udzieliłby się rozrywkowy nastrój i trudno byłoby go stamtąd wyciągnąć, a ja nie chcę przesadzać. Poza tym bardzo lubię i Anetę i Asię (ich mężów również :)), więc cieszę się, ze sobie pogadamy i spędzimy ten wieczór w towarzystwie w miarę ustatkowanym i dzieciatym, co jest o tyle istotne, że nikt na szaleństwa raczej ochoty nie będzie miał.
Prawdę mówiąc to trochę mi żal, że nie spędzimy tej nocy w Wikingiem, ale już dawno teściowie zapowiedzieli, ze chcą z nim żegnać stary rok a my sobie mamy pójść, więc z drugiej strony szkoda nie skorzystać. A poza tym i tak pewnie by spał :P

Ogólnie nasz pobyt tutaj jest zdecydowanie mniej towarzyski niż zazwyczaj. Jakoś trochę mniej mi się chce. Czasami po prostu trzeba sobie posiedzieć w domu :) Nie znaczy to oczywiście, że w ogóle się nikim nie umawiamy - wspomniałam, że na jutro jestem umówiona, a z kolei teraz Franek jest na spotkaniu z kolegą z Zielonej Firmy. Przedwczoraj z kolei wyszliśmy po południu na kręgle w towarzystwie kolegów Franka i żony jednego z nich. Miały być dwie godziny kręgli, a skończyło się na trzech i jeszcze dwóch godzinach ping ponga :P Wesoło było i trochę pobiegaliśmy sobie, co nam bardzo dobrze zrobiło po świętach :) Poza tym to był fajny sposób, żeby spotkać się ze wszystkimi za jednym zamachem. 

W Poznaniu zostajemy do drugiego. Pierwszy dzień nowego roku spędzimy w gronie rodzinnym, a Wiking będzie świętował trochę wcześniej swoje pierwsze urodziny. To był pomysł teściów, którym zapewne nie chce się za parę dni do Podwarszawia przyjeżdżać, a brat Franka, który jest Wikinga chrzestnym nie przyjechałby na pewno, więc stwierdzili, że tak będzie lepiej. W sumie może tak być, mnie tam wszystko jedno, a Wiking przynajmniej dwie imprezy zaliczy :P A Nowy Rok będzie na pewno ciekawszy w tym wydaniu. W sobotę wracamy, w niedzielę bierzemy głęboki oddech, a potem zaczynamy nowy tydzień. Franek idzie do pracy, a ja szykuję się mentalnie i nie tylko do wielkich zmian. Taki jest plan.