*OGŁOSZENIE*

Witam wszystkich odwiedzających :) Zarówno stałych czytelników, jak i "przelotnych" gości.
Wszyscy są mile widziani, ale proszę pamiętać o tym, że jest to moje miejsce, a więc piszę o czym chcę, w sposób w jaki chcę i jestem jaka chcę być :) Jeśli się komuś to nie podoba, nie musi mnie uświadamiać, jaka jestem niefajna. Przymusu czytania ani lubienia nie ma.
Jeśli jesteś tu nową osobą, zachęcam do pozostawienia śladu swojej obecności w postaci komentarza (zakładka Kredki w dłoń), a jeśli prowadzisz bloga - zostaw adres. Chętnie zajrzę!
Pozdrawiam i życzę miłej lektury :)

piątek, 18 lutego 2011

Zimowa tradycja.

Pięć lat temu razem z koleżankami ze studiów wpadłyśmy na pomysł, żeby w czasie ferii zimowych odwiedzić Hiszpanię. Tak też zrobiłyśmy i 21 lutego poleciałyśmy na tydzień do Madrytu. Rok później sprawa wyglądała trochę inaczej, bo w lutym wracałam właśnie do Polski po półrocznym pobycie w tym kraju. W 2008 postanowiłam znowu w okolicach 20 lutego odwiedzić stare kąty hiszpańskie, zabrałam więc Franka i polecieliśmy do Sewilli. Przenocowały mnie te same koleżanki, które ze mną studiowały. Tyle, że byłyśmy po studiach licencjackich, ja zdecydowałam się na pracę w Polsce i kontynuację studiów magisterskich zaocznie, one trochę w ciemno, poleciały robić magisterkę tam.
Chyba od tamtego roku wyjazdy zimowe za granicę stały się moją/naszą tradycją. W kolejnym roku, w marcu, polecieliśmy z Frankiem odwiedzić inne moje koleżanki ze studiów. Tym razem kierowaliśmy się na Londyn. A rok temu poleciałam do Irlandii. Franek dopiero zaczynał pracę w Zielonej Firmie, więc leciałam sama. To skomplikowana sprawa, ale odwiedzałam te same dziewczyny, które w 2008 roku odwiedziliśmy w Hiszpanii, i do których polecimy w tym roku :)
No właśnie, jak już wiecie, w tym roku wybieramy się ponownie do Sewilli. Już kilka miesięcy temu prostu wiedziałam, że w tym roku też muszę gdzieś polecieć. Już sobie nie wyobrażam spędzać całej zimy w Polsce, bez tego światełka w tunelu, jakim jest urlop :) I bez wypoczynku… Na początku myślałam, że może tym razem będą to Włochy (tam z kolei przeprowadziła się całkiem niedawno moja koleżanka ze studiów magisterskich i zapraszała mnie do siebie), ale zanim zdążyłam się nad tym poważnie zastanowić, dostałam znowu zaproszenie do Sewilli od Ani i Karoliny :) A ściślej – dostaliśmy oboje. Ucieszyłam się bardzo, po pierwsze dlatego, że się znowu z nimi spotkam. Po drugie – nie byłam w Hiszpanii już trzy lata i naprawdę się za nią stęskniłam.
Przyznać trzeba, że nieźle mi się trafiło, że mam koleżanki, które układają sobie życie za granicą. W dodatku są to moje bliskie koleżanki, z którymi chętnie się spotykam i które chcą się spotykać ze mną :) Owszem, przy takich wyjazdach niestety najdrożej wychodzą noclegi i zapewne gdyby nie to, że możemy nocować u koleżanek, nie byłoby nas stać na taki urlop. Ale muszę podkreślić, że gdyby to były tylko znajome, chyba nie zdecydowałabym się lecieć. Przede wszystkim czułabym się trochę nieswojo, obco, po drugie, obawiałabym się, że ktoś zarzuci mi, że nie odwiedzam znajomych, a kraj. W końcu po trzecie nie chciałabym odwiedzać kogoś, dla kogo moja wizyta byłaby obojętna – musiałabym wiedzieć, że ta osoba naprawdę cieszy się z tego, że mnie zobaczy. Raz mieliśmy taką sytuację, kiedy w jednym z miast hiszpańskich spotkałam koleżankę, której nie znałam zbyt dobrze. Zaproponowała nam nocleg, ale grzecznie się wykręciliśmy. Może i była to fajna okazja na zwiedzenie miasta, ale jednak ważniejszy jest dla mnie komfort tych odwiedzin. Najfajniejsze jest to, że sama nie wiem z czego się bardziej cieszę – że zobaczę się z dziewczynami, czy że robię sobie zagraniczną wycieczkę :) A może z tego, że lecimy z Frankiem? ;)
Bardzo chciałam polecieć, ale nasz wyjazd nieoczekiwanie stanął pod znakiem zapytania. Już myślałam, że nic z tego, ale ostatecznie wszystko się rozwiązało :) Ale o tym już następnym razem, późno się zrobiło :)