*OGŁOSZENIE*

Witam wszystkich odwiedzających :) Zarówno stałych czytelników, jak i "przelotnych" gości.
Wszyscy są mile widziani, ale proszę pamiętać o tym, że jest to moje miejsce, a więc piszę o czym chcę, w sposób w jaki chcę i jestem jaka chcę być :) Jeśli się komuś to nie podoba, nie musi mnie uświadamiać, jaka jestem niefajna. Przymusu czytania ani lubienia nie ma.
Jeśli jesteś tu nową osobą, zachęcam do pozostawienia śladu swojej obecności w postaci komentarza (zakładka Kredki w dłoń), a jeśli prowadzisz bloga - zostaw adres. Chętnie zajrzę!
Pozdrawiam i życzę miłej lektury :)

poniedziałek, 30 marca 2009

Relacja z rynku pracy.

Powiem Wam, że na chwilę obecną mam dosyć. Jestem wykończona. Dobija mnie ta robota. Mamy takie urwanie głowy, że masakra.Wspominałam ostatnio, że szef R. przejął dwa dodatkowe lokale. Pojechałam w czwartek do jednego z nich. Przeprowadziliśmy też rozmowę dotyczącą mojej dalszej przyszłości w firmie. On powiedział, że chciałby, żebym pracowała tylko u niego, nie u J. Powiedziałam, że mogłabym się zgodzić, ale chcę w takim razie umowę o pracę. Zgodził się bez problemu. Pozostała druga kwestia – finanse, powiedziałam, że nie chcę wychodzić gorzej niż do tej pory na dwóch zleceniach. Przyjął do wiadomości moją propozycję i czekam co będzie dalej. To jest największy plus tej sytuacji, że wreszcie będę miała umowę o pracę. Kolejnym plusem jest to, że uwolnię się od Kapusia. I od J. i jego żony też, bo wkurzało mnie to szefostwo. Minusem jest to, że lokal J. był w samym centrum, więc po pracy mogłam dużo załatwić, albo nawet czasem wyskoczyć gdzieś na moment. Ale jakoś to przeboleję :) 

Ogólnie nie jest źle, bo jeszcze miesiąc temu autentycznie obawiałam się, że cała firma się posypie i zostanę na lodzie a tu się okazało, że na górze się dogadali a dla R. i tym samym dla mnie, wyszło nawet lepiej. No to o co mi chodziło z tym pierwszym zdaniem? Ano o to, że jest masakra. Prawdziwy młyn, bo nie dość, że wszędzie trzeba zamykać miesiąc, to muszę teraz kursować między czterema lokalami, bo u J. też mam parę spraw do zakończenia. Dzisiaj pojechałam pod Poznań. Po 13 przyjechał po mnie R. i pojechaliśmy do drugiego lokalu. Potem R. miał jakieś spotkanie, więc musiałam sama wrócić po auto. Tramwajem i autobusem – zajęło mi to ponad godzinę. A jak przyjechałam, to się okazało, że  wszyscy pracownicy mają do mnie jakiś interes i tym sposobem dopiero teraz dotarłam do domu. W weekend znowu mam szkołę i do tego znowu koło, więc mimo, że jestem padnięta wyciągnęłam notatki z translacji i wkuwam… Jutro mam jechać do roboty do J. w środę do lokalu nr 2 a w czwartek już zgłupiałam i sama nie wiem gdzie mam wylądować. Nie zdziwie się, jak któregoś dnia wszystko mi się pokręci. A jeszcze do tego wszystkiego, przypomniałam sobie, że w piątek mam próbny egzamin Dele. Skończę pracę o 16:30, egzamin o 17 i trwa cztery godziny. Fajnie co?
I tym sposobem pierwszy dzień wolny od pracy, szkoły i czego tam jeszcze będę miała dopiero w sobotę wielkanocną. ehhhh.  W sumie to notka  miała być w zupełnie innym nastroju, bo byłam bardzo zadowolona z tej umowy o pracę, ale wybaczcie – ze zmęczenia kręci mi się w głowie przez ten zwariowany dzień, więc nie jestem w stanie wypowiedzieć się bardziej optymistycznie :)

piątek, 27 marca 2009

Uściślenia pomeldunkowe.

Haha, to sobie tytuł wymyśliłam :P
Jako, że pojawiło się ostatnio parę komentarzy wyrażających zdziwienie tym, że mój urlop był taki krótki, wyjaśniam, że niestety pracująca studentka, ucząca się jeszcze dodatkowo hiszpańskiego nie może pozwolić sobie na więcej :) Musiałam zrobić tak, żeby wyhaczyć weekend podczas którego nie będę miała zjazdu, do tego, musiałam skoordynować go z czasem, kiedy w pracy mamy mniej więcej spokój -czyli odpada okres między 1 a 10 i 25 a 31:) I musiałam wziąć jeszcze pod uwagę fakt, że na zajęcia muszę się przygotować, więc zostawiłam sobie te dwa dni. Już nie wspomnę nawet o tym, że taki urlopik, mimo, że nie musieliśmy płacić za nocleg i bilety nie były drogie, trochę nas kosztował :) Niemniej jednak zapewniam wszystkich, że wróciłam jak najbardziej usatysfakcjonowana i wolę czasem taki krótki przerywnik niż dłuższy wypoczynek, bo wtedy chyba się bezboleśnie raczej wraca :)
Jeśli chodzi o temat następny przewijający się w komentarzach, czyli moja relacja z podróży i zdjęcia, to muszę poprosić Was o chwilę cierpliwości.Mam zamiar opowiedzieć to i owo, a jak od Franka wydębię jakieś fajne zdjęcia to może i zdjęcia będą :) Ale niestety aktualnie cierpię na deficyt czasowy i muszę sobie wszystko tu poukładać.
Po powrocie zostałam rzucona na głęboką wodę i wiecie co, nawet nie mam chwili, żeby pokontemplować trochę ten swój urlop. Czuję się jakbym wróciła z innego wymiaru, takie nierealne jest to, że jeszcze dwa dni temu byłam w innym kraju:) Ale na szczęście są wspomnienia i jak sobie tak siedzę nad papierami, albo wkuwając słówka to nagle przypomina mi się jakiś fajny epizodzik.
Jak już pisałam, w pracy rewolucja. Szczegóły później. A jutro mam seminarium i wyobraźcie sobie, że miałam na jutro przeczytać jedną powieść i cztery opowiadania. No i nie przeczytałam tych opowiadań. Ja! Ja, która zawsze jestem przygotowana :) No cóż… Nie można mieć wszystkiego. Jakoś się z tego wytłumaczę. A najlepiej trzymajcie kciuki, żebyśmy zwyczajnie nie zdążyli tego omówić, to do przyszłego tygodnia przeczytam ;)
Miłej nocy życzę, tudzież miłego dnia, w zależności od godziny, którą macie teraz na zegarku.

środa, 25 marca 2009

Meldunek.

Melduję, że wróciłam. Wylądowałam cała i zdrowa o godzinie 16:25 na poznańskiej Ławicy :) Oczywiście było super. Ale rozpisywać się dzisiaj nie będę, bo jakaś jestem zmęczona strasznie i w ogóle to chyba mnie przeziębienie łapie. A szykuje się tak zwany hardcore w ciągu najbliższych kilku dni. Ledwo włączyłam telefon, zadzwonił do mnie szef R. żeby mi powiedzieć, że w firmie rewolucja i ratunku i w ogóle, bo przejął dwa dodatkowe lokale i czekają na mnie, żeby ktoś zrobił porządek ze wszystkimi papierami. Już nawet dogadał się z moim szefem J. (bo u niego miałam jutro pracować), że mnie porywa i tym sposobem jutro jadę w zupełnie nowe miejsce, do zupełnie nowych ludzi i w ogóle w ciemno, bo R. wszystko mi chaotycznie wyjaśnił i tak naprawdę nie wiem co się stało. Jutro mam nadzieję się dowiem. Ale już widzę ile roboty będzie.. Pamiętam jak rozkręcaliśmy jego pierwszy interes – po dwanaście godzin siedziałam w robocie. A w weekend mam szkołę i do tego kolokwia… A co tam, damy radę, w końcu po urlopie jestem nie? :D

środa, 18 marca 2009

Skrótowo o pakowaniu.

Ja naprawdę nie znoszę się pakować. Ale postanowiłam podejść do tego zadania bardziej profesjonalnie tym razem. Najpierw zrobiłam listę – już parę dni temu. Żeby potem już tylko według tej listy iść. No i dzisiaj wyciągnęłam te swoje ciuszki,  (tylko te ulubione, a tak swoją drogą wcale nie mam tak dużo ubrań i okazało się, że prawie wszystkie są ulubione:)) i położyłam na kupce. No i tak patrzę, patrzę i stwierdzam, że jak na sześciodniowy wyjazd sześć sweterków i osiem koszulek to chyba trochę za dużo. Swoim spostrzeżeniem podzieliłam się z Frankiem. Na co on:- No to pokazuj co tam masz, ja decyduję….To bierzesz… to może być… To odpada… To Ci niepotrzebne.
A w odpowiedzi:
- To muszę wziąć!… Jak to nie?? A dlaczego??… Poproszę o argumentację! Niebieskiego nie biorę, bo do niego muszę mieć białą bluzkę…
I tak się toczyła nasza dyskusja, aż wtrąciła się Dorota i stwierdziła”współczuję Ci Franek..” A ja i tak upchnęłam ile się dało.. :)

wtorek, 17 marca 2009

Miłość jak z filmu.

Strasznie mam ostatnio dużo na głowie. Głównie przez wyjazd. Chcę się ze wszystkim wyrobić, bo jak wrócę potem to od razu w czwartek i piątek będę musiała iść do pracy i już widzę, że spod papierów się nie wygrzebię. A w weekend zajęcia i to jeszcze koła będę miała, więc muszę się uczyć już teraz. I książkę do biblioteki chciałabym oddać przed wyjazdem i pranie muszę robić i to i tamto… A w ogóle to nie wiem jakim cudem się spakujemy, bo w czwartek wrócę z pracy po 16, ale Franek dopiero po 18. A na 19 ja idę na hiszpański. Już to widzę, jak się zaczniemy pakować po 21. To już lepiej się nawet nie kłaść:) W każdym razie teraz to już nawet szybko śpię :D
Jeśli chodzi o Franka, to cały czas mam taki mętlik. Ale on o tym wie, bo mu jęczę cały czas. I on wtedy naprawdę jest miły. Potrafi powiedzieć to, co chciałabym usłyszeć. Przekonuje mnie, że bardzo mu zależy… Mnie to chyba chodzi o to, że on jest taki mało romantyczny. Ale tego to raczej nie zmienię… Chociaż z drugiej strony przecież zdarzają mu się akcje jak ostatnio z tą różą i pączkiem.. :) W każdym razie mówi mi, że mnie kocha chyba nawet częściej niż ja jemu, więc nie wiem o co mi chodzi.
A właściwie to wiem…
Naczyta się człowiek o tych pięknych miłościach, naogląda się filmów z romantycznymi facetami, którzy potrafią mówić wiersze a jednocześnie są prawdziwymi macho i takie tam no i potem głupi człowiek w to wierzy i czeka na taką miłość. I nie zauważa tej prawdziwej, aczkolwiek bardziej przyziemnej…

niedziela, 15 marca 2009

Melancholijnie, Filozoficznie.

Dziwny dzień. Dziwnie się czuję. Z jednej strony jest mi fajnie i błogo, z drugiej jestem jakby trochę zdołowana. Milion myśli na sekundę. Nic nie robię a czas ucieka jak oszalały. Miałam dzisiaj wyjątkowo tylko jedne zajęcia i już po 10 byłam w domu. I co ja robiłam przez te sześć godzin? Nie wiem, snułam się trochę, posprzątałam, bo wczoraj mi się nie chciało. Czytałam książkę. Książka wyjątkowo irytująca (Czarodziej Snów - Barbary Gowdy). Ale już tak mam, że jak zacznę czytać, to chcę dobrnąć do końca, dowiedzieć się o co tak naprawdę chodzi. A męczy mnie bardzo. Napisana w konwencji magicznego realizmu, do tego dotyka tematów tabu, orientacji seksualnej, upośledzenia umysłowego. Już sama nie wiem, czy to od tej książki mnie głowa nie boli. Czy może od tego, że siedzę w domu cały czas. Ale gdzie tu wychodzić, skoro na dworze tak ponuro? Zresztą wieczorem się przejdę do kościoła. Franek ma iść ze mną, ciekawe czy dotrze, bo poszedł teraz z kolegami mecz oglądać. Wiedział, że nie będę zadowolona, więc na pocieszenie zagrał ze mną jeszcze w moją ulubioną grę planszową przed wyjściem. Pocieszył mnie jak małą dziewczynkę, którą trzeba przekupić:)
A tymczasem dużo sobie ostatnio myślę na jego temat. Różnych rzeczy. Czasami wydaje mi się czuły, kochający, odpowiedzialny. A czasem działa mi niesamowicie na nerwy. Zastanawiam się, czy wydorośleje, czy zacznie myśleć poważnie. Sama nie wiem, dlaczego się go czepiam. Nie umiem nawet wystosować żadnego konkretnego zarzutu wobec niego. Jednocześnie za nim tęsknię i nie mam ochoty się z nim widzieć. Czy to w ogóle możliwe?

czwartek, 12 marca 2009

Reisefieber

Jeszcze jakiś czas temu w ogóle o tym nie myślałam. Potem zaczęła się niepewna sytuacja w firmie. Coraz głośniej o kryzysie. Zastanawiałam się, czy dobrze robimy, że wyjeżdżamy w takim momencie – zwłaszcza, że złotówka taka słaba. Moja mama i parę innych osób powiedziało mi jednak, że mamy jechać, dopóki mamy okazję i pieniądze. Zresztą w robocie na razie się uspokoiło. Złotówka poszła do góry.Franek się cieszył od początku. Nie raz mówił, że już się nie może doczekać aż pojedziemy, że często o tym myśli. A  mnie to jakoś niespecjalnie ruszało. Do środy. Od środy oszalałam. Zaczęłam się od tego, że myślałam jakie ubrania ze sobą zabiorę. No i od tamtej pory cały czas myślę o tym, co ze sobą zabierzemy, liczę ile pieniędzy nam będzie potrzebne, sprawdzam miejsca, które warto zobaczyć itd :) Wczoraj już kupiliśmy trochę funtów. Wybraliśmy idealny moment, bo były tańsze niż przedwczoraj i dzisiaj. Zaoszczędziliśmy przynajmniej 50 zł. Coraz bardziej jestem podekscytowana tym wyjazdem. Nareszcie się zaczęłam cieszyć:) Nie mogę się już doczekać, mimo, że to dopiero za tydzień. Taki mały Reisefieber mnie dopadł:) Myślę, analizuję, stresuję się i tak dalej. Ale to wszystko nawet przyjemne jest. A perspektywa, że na parę dni oderwę się od tego wszystkiego – bezcenna :)

wtorek, 10 marca 2009

Dzień jak codzień.

Obudziłam się o 5:30. Poleżałam trochę, pokontemplowałam i poszłam do łazienki. Zjadłam śniadanko i na 6:40 byłam w pracy. Siedziałam tam do 15:30. Potem przyjechał po mnie Franek i pozałatwialiśmy na mieście parę spraw związanych z naszym wyjazdem. W domu byłam o 16:30. Szybki obiad i pół godziny odpoczynku. Pouczyłam się, a o 18:30 już musiałam wychodzić na Hiszpański na 19 do 20:30. Prosto z hiszpańskiego pojechałam na aerobic. A potem już tylko szybki prysznic i oto siedzę sobie w piżamce i się wyciszam. Teraz jeszcze paciorek i spać, bo jutro od nowa :) No i jak tu się potem dziwić, że te dni mijają jak z bicza strzelił?? Ale w zasadzie wolę takie niż takie rozmemłane, kiedy nic nie zrobię… A teraz już nic mądrzejszego nie wymóżdżę. Dobranoc :)

niedziela, 8 marca 2009

Misz masz

Dzień jak każdy inny. No, ale jednak Dzień Kobiet. Pewnie bym nie zauważyła, gdyby nie kwiatek od Franka i życzenie smsowe, które przed chwilą dostałam od mojego szefa. Tak od szefa ;) Takiego szefa jak R. to chyba już nigdy nie bedę miała – pamięta o Dniu Kobiet, w paczce na święta nie jakieś tam owoce w puszcze i wódka, tylko żel pod prysznic i płyn do kąpieli, a na urodziny ptasie mleczko.
A Dzień Kobiet to zrobiłam sobie w piątek. Jak dojechałam do domu, poszłam z mamą i ciocią na lody, martini i pizzę:) I tak rozpoczęłam weekend. Który już niestety się skończył. Kolejny tydzień. I tak w kółko. A do domu teraz pojadę dopiero na święta. To jest za pięć tygodni. Jak ja to przeżyję?? Ja, taka mamincóreczka!
A teraz siedzę już pod kołderką i w sumie oczy mi się kleją, ale dzielnie oglądam „Teraz albo nigdy”. Ku niezadowoleniu Doroty, która ostentacyjnie wyszła z pokoju, bo nie znosi tego serialu. Działa jej na nerwy, bo jest, jak ona to określiła: „przesłodzony i ma myślenie na poziomie przedszkola” Albo podstawówki, już w sumie nie pamiętam :) Trudno, ja się z tym nie zgadzam :)
Tak więc siedzę sama, bo jeśli chodzi o Franka, przyszedł pooglądać wałówkę, jaką przywiozłam z domu, pożarł jedną trzecią, pół chleba i poszedł do siebie;)On chyba też uważa, że nie ma to jak jedzenie mojej mamy:)
No dobra, widzę, że prawie każdy temat trochę liznęłam:) To idę sobie, żeby całkiem nie namieszać, bo to nie zawsze na zdrowie wychodzi :)

piątek, 6 marca 2009

Oaza spokoju :)

Uspokoiło się. Właściwie już na drugi dzień, ale nie miałam czasu usiąść i o tym napisać ;) W środę, kiedy byłam w pracy, zadzwonił Franek. Odebrałam, bo nie mam w zwyczaju nieodbierania telefonów, nawet po kłótni. Zapytał, czy mogę wyjść na chwilę z biura. Poszłam po kurtkę i wyszłam. Miał stać przy kiosku… Pod naszą restauracją są trzy, ale ok… Rozglądam się w jedną, drugą stronę i nic. Już się wkurzyłam, a że nie wzięłam telefonu, wróciłam do biura, żeby do niego zadzwonić i zapytać dlaczego sobie ze mnie jaja robi… W tym momencie zadzwonił on i powiedział „No chodź, chodź, bo już widziałem jak wracałaś, nie zdążyłem cię zawołać” No to znowu idę. Patrzę – jest. Ale się jakoś podejrzanie chowa za tym kioskiem. Cholera, no o co mu chodzi?? Podchodzę, a on z kwiatkiem stoi. Daje mi tą różyczkę i mówi „Przepraszam za wczoraj…” A potem jeszcze pudełko śniadaniowe (takie co to wiecie, w podstawówce się nosiło :)) a w nim pączek i ciastko z kremem… Był po nocce, specjalnie wstał rano, żeby przyjechać do mnie do roboty i mnie przeprosić. Cała kłótnia była o totalną pierdołę. I można by było o tym od razu zapomnieć, ale on się obraził na amen. Kiedy próbowałam z nim rozmawiać i zobaczyłam, że się nie da, wyszłam i resztę znacie. Nie odzywałam się do niego. Byłam wściekła na tę jego zawziętość i wiedziałam, że to on pierwszy musi wyciągnąć rękę, bo gdyby nie on, nie byłoby sprawy. Dlatego oczywiście nie musiał mnie jakoś specjalnie długo przepraszać. Liczył się sam fakt.
No i widzicie jaki z niego obrażalski człowiek. 26 lat na karku a zachowuje się jak dzieciak czasami – obraża się na mnie, na rodziców, na kolegów, na współpracowników. Byle g…. i on już wielki foch. Czy on z tego kiedyś wyrośnie? Ale grunt, że zrozumiał swój błąd. Różyczka śliczna. Pączek pychotka :)
A jeśli chodzi o Kapusia, rozmawiałam z nim rano, bo musiałam mu parę rzeczy przekazać. Cóż, przyjaciółmi to my na pewno nie będziemy, zresztą nie lubię tego człowieka, ale lubię żyć w zgodzie z innymi i strasznie się gryzłam, że ta rozmowa wtorkowa pogorszy relacje między nami. Ale chyba nic się nie zmieniło.
A dzisiaj znowu jadę do domku hurra :) Już złożyłam u mamy „zamówienie” na budyń śmietankowo-czekoladowy z bananem i marmoladą i jajecznicę z cebulką na sobotnie śniadanko. No co, jak robię sama to nigdy nie jest takie dobre :)

wtorek, 3 marca 2009

Będzie agresywnie.

Szlag mnie trafia na to wszystko i tyle. Zresztą już sama nie wiem, czy bardziej mnie szlag trafia, czy bardziej chce mi się ryczeć. Wszystko mnie normalnie dobija. Na początek niestabilna sytuacja naszej firmy. Bo jakieś dwie grube ryby na samej górze się pożarły i nie potrafią się dogadać. A płacą za to małe spółki, które przynoszą ogromne zyski i karmią nimi te grube ryby. Ale jak się na górze nie dogadają, to spółki ucierpią. W tym nasza. I doopa. Ale tym martwiłam się w zeszłym tygodniu. Na razie trochę mi przeszło i przestałam się martwić, że za parę miesięcy może nie będzie mnie stać na jedzenie.
Za to miałam dzisiaj starcie z Kapusiem. Nie była to jakaś wielka awantura ani nawet kłótnia. Po prostu wymiana zdań. Przekonałam się tylko, że koleś jest naprawdę bezczelny. Mnie zależy na dobrej atmosferze i pozytywnej współpracy. Jemu może i też na tym zależy, ale tego nie okazuje. Traktuje mnie po prostu lekceważąco. Nie umiem się z nim dogadać. Rozmowa zdołowała mnie totalnie.
A potem jeszcze pokłóciłam się z Frankiem. Nie odzywamy się do siebie. Wkurzył mnie, ale mimo to, próbowałam się z nim dogadać. Nie chciał, więc totalnie się wkurzyłam i po prostu wyszłam. Nie mam zamiaru się do niego odzywać pierwsza. Na pewno nie. I już nie wiem, co bardziej mnie zdołowało z tego wszystkiego. Co za beznadzieja!
Użalałabym się nad sobą jeszcze bardziej, gdyby nie to, że jak przyszłam do domu, Dorota zapytała co się stało. Jak jej wszystko wykrzyczałam i wypłakałam, to trochę lepiej mi się zrobiło. Poza tym ona już trochę słyszała o tym Kapusiu i pocieszyła mnie, że takim doopkiem nie ma co się przejmować, bo to jakiś prymityw skubany. W każdym razie już mi się tak nie chce ryczeć. O Kapusiu na razie nie myślę, pewnie pomyślę jutro w robocie… Jakie to szczęście, że kontaktujemy się z reguły tylko telefonicznie… Natomiast Franka też mam głęboko… Niech spada na drzewo banany prostować jak jest taki!
i jeszcze na koniec. Ku…., ja pie….ę!!!!!!!!
No. Sorry.