*OGŁOSZENIE*

Witam wszystkich odwiedzających :) Zarówno stałych czytelników, jak i "przelotnych" gości.
Wszyscy są mile widziani, ale proszę pamiętać o tym, że jest to moje miejsce, a więc piszę o czym chcę, w sposób w jaki chcę i jestem jaka chcę być :) Jeśli się komuś to nie podoba, nie musi mnie uświadamiać, jaka jestem niefajna. Przymusu czytania ani lubienia nie ma.
Jeśli jesteś tu nową osobą, zachęcam do pozostawienia śladu swojej obecności w postaci komentarza (zakładka Kredki w dłoń), a jeśli prowadzisz bloga - zostaw adres. Chętnie zajrzę!
Pozdrawiam i życzę miłej lektury :)

poniedziałek, 7 września 2015

Kac poweekendowy.

Tak się trochę czuję. Tak zwykle bywa po udanym weekendzie. Nie był on jakiś szczególny, ale w swej normalności bardzo miły, więc mi zal, ze już po...
Franek miał wolne, więc spędziliśmy sporo czasu we trójkę, a to zawsze lubię. 
W sobotę Franek oddelegował mnie na godzinny spacer z Wikingiem, a sam zajął się sprzątaniem. Kiedy wróciliśmy, kończyliśmy jeszcze porządki a potem poszłam sobie zrobić małe SPA w łazience :) Nie mam pojęcia, jak nam minął ten dzień, ale szybko zrobiło się późne popołudnie, na które mieliśmy zaplanowany jeszcze jeden spacer, tym razem juz we trójkę. 
A potem szybka kąpiel Wikinga, bajka na dobranoc i o 20 już spał. Mieliśmy wieczór dla siebie. Wyciągnęliśmy jakąś grę i jak za starych, dobrych czasów, graliśmy, ja przy lodach (o tej porze!, co za grzech :P), Franek przy piwku. Nie licząc sytuacji, kiedy graliśmy z gośćmi, którzy do nas zawitali, ostatni raz graliśmy z Frankiem w szpitalu! Tuz przed narodzinami Wikinga. Później się jakoś nie skladało - juz nawet nie tyle nie mieliśmy czasu, co po prostu zawsze znajdowaliśmy coś innego do zrobienia. Miło było po takiej przerwie wrócić do starego zwyczaju. Poczułam się, jakbym wróciła z dalekiej podroży...
Niedziela była raczej leniwa. Byliśmy w kościele, potem robiłam niezdrowy obiad (jak grzeszyć, to na całego)! Choć przecież domowy hamburger zawsze będzie zdrowszy od tego kupnego (i tańszy), nawet podany z frytkami - tez domowymi. Pofolgowaliśmy sobie, ale raz na rok przecież można (bo tak wspominamy, ze ostatni raz taki obiad jedliśmy właśnie mniej więcej rok temu, na pewno już byłam w ciąży i na pewno jeszcze nie stwierdzono u mnie cukrzycy.
Po takim jedzeniu zebrało nam się na poobiednią drzemkę. Na szczęście Wiking był łaskawy i drzemał razem ze mną przy piersi. Gorzej, ze ja obudziłam się po 30 minutach i najdelikatniej, jak mogłam wstałam, ale okazało się to niezbyt delikatnie i Wiking się wkurzył, ze go obudziłam :) Ale to i tak był najwyzszy czas, zeby się zbierać, bo mieliśmy w planie koncert fortepianowy w Łazienkach Królewskich. Było trochę zimno, ale na szczęście nie padało. Posiedzieliśmy trochę w parku, relaksując się przy muzyce, a kiedy Wikingowi się znudziło, wyciągnęliśmy go na koc z termoizolacją i był bardzo zadowolony, ze mógł trochę pohasać :) Obiad chyba tez mu lepiej smakował przy oczku wodnym z fontanną i kaczkami. 
zal było wracać do domu, ale zrobiło się późno i zaczęło lać. Przyjechaliśmy w samą porę, bo Wikuś był juz zmęczony, ale okazało się, ze zapomniał o tym zmęczeniu po kąpieli i wczoraj po raz trzeci w historii mogliśmy zapomnieć o czasie wolnym wieczorem. Wiking ani myślał spać. Cały czas się wygłupiał i skakał po łóżeczku! zasnął dopiero koło dziewiątej. Ufff. Ale w nocy tez był dość niespokojny, czyżby tez było mu zal, ze weekend się kończy?

Poniedziałek przywitał nas fatalną pogodą, więc jak tu nie być skacowanym? Szaro, pochmurno, leje... Bleee. Nie wpływa to pozytywnie na mój nastrój. Szkoda, ze juz koniec weekendu. Boję się zderzenia z szarą codziennością. zwłaszcza, ze Franek ma teraz tę trudniejszą część swojego grafiku. Czyli wolny ma tylko piątek, a potem dopiero środę. Niestety zazwyczaj w tym okresie chodzi bardzo zmęczony i szybko traci humor. Chodzi nie w sosie, jest nerwowy. Przez to ja tez nie czuję się najlepiej. Juz się boję tego nadchodzącego tygodnia z okładem.