Uwaga! Będzie długo, bo sytuacja jest złożona. Czytacie na własną odpowiedzialność ;)
***
Niestety, wygląda na to, że nasi sąsiedzi to
przypadek beznadziejny. W poniedziałek wieczorem, kiedy znowu wrócili po 22 i
włączyli radio i telewizję, Franek zadzwonił do ich drzwi. Ja przez ścianę słyszałam jakieś poruszenie i
Franek też słyszał, że pod drzwi na pewno ktoś podszedł, ale mu nie otworzyli,
mimo, że dzwonił ponownie i czekał dość długo.
Jednak odnieśliśmy wrażenie, że jest trochę
ciszej. Zasnęliśmy, a kiedy przebudziłam się później, stwierdziliśmy, że jest
naprawdę dużo lepiej. Następnego dnia byłam naprawdę w dobrym nastroju. Kto by
pomyślał, że taki drobiazg może tak wpłynąć na człowieka. Ale niestety, mój
optymizm okazał się przedwczesny, bo następnej nocy spałam łącznie może trzy
godziny. Zasypiałam, budziłam się, zasypiałam, budziłam – średnio co godzinę.
Aż w końcu obudziłam się o 3:40 i już do rana nie zasnęłam. O 6:40 muzyka
przycichła. W środę byłam zmęczona i zdołowana. Franek postanowił, że tym razem
zaczai się na nich pod drzwiami (praktycznie codziennie wracają o tej samej
porze) jak będą wracać i z nimi pogada. Ale ja pomyślałam, że wcześniej zapytam
innych sąsiadów, czy nie mają z tym problemu, bo wydawało mi się to niemożliwe!
I dobrze mi się wydawało.
Sąsiadka, która mieszka bezpośrednio pod tym
głośnym mieszkaniem od razu powiedziała, że owszem, przeszkadza im ta muzyka,
zwłaszcza, że gra całą noc, ale już się do tego przyzwyczaili w ciągu tych
dwóch lat, bo ci ludzie w momencie, gdy zwraca im się uwagę są agresywni i w
ogóle zachowują się dziwnie. Opowiadała mi, że mieli z nimi nieciekawe
przejścia, że dostawali do skrzynki pogróżki, że facet wlazł sąsiadce do domu i
się awanturował, że oskarżał ją, że pali papierosy i jemu dym leci do
mieszkania (ona mówi, że ma niemowlę w domu i ani ona ani nikt z domowników nie
pali). Dodała, że ta muzyka to w zasadzie od niedawna jest, ale najgorsze są
awantury, które się tam u nich odbywają, że się biją i wręcz sobą rzucają.
(tego akurat nie słyszeliśmy – raz tylko słyszeliśmy jakąś krótką kłótnię, ale
to akurat jak dla mnie o niczym nie świadczy, ja też jak się wkurzę to
krzyczę). Że w ogóle to oni zwrócili im uwagę z powodu tego, że ta kobieta
głośno się zachowywała podczas seksu oraz właśnie o krzyki i stukanie w rury i
od tego się wszystko zaczęło. Generalnie
opowiadała mi dużo i dość chaotycznie, nie jestem pewna, czy wszystko dobrze
zrozumiałam, ale pointa była taka, że oni się po prostu poddali, bo już nie
mieli siły się użerać. Że ci ludzie po prostu nie są normalni, a już na pewno
mają wszystko poprzestawiane jeśli chodzi o tryb życia.
Oczywiście po tym, co usłyszałam poczułam się
jeszcze gorzej i postanowiliśmy, że Franek nie będzie z nimi rozmawiał, bo
nawet jeśli będzie grzeczny, to się okaże, że będą zachowywać się jeszcze
bardziej złośliwie. Zamiast tego zadzwoniłam do właścicielki właściwie tylko po
to, żeby jej przedstawić sytuację. Ona się bardzo tym przejęła (co mnie
zdziwiło, bo od jakiegoś już czasu jestem przyzwyczajona, że musimy sobie ze
wszystkim sami radzić, bo właściciele mieszkania , nawet jeśli życzliwi, to
zdecydowanie się nie interesują za bardzo mieszkaniem i naszymi problemami,
tylko w mieszkaniu studenckim miałam właścicieli, na których można było liczyć
w każdej sytuacji). Kiedy powiedziałam jej, że nie podejmujemy się rozmowy z
nimi, bo się zwyczajnie boimy, to ona stwierdziła, ze w takim razie ona się w
to musi włączyć i żebym dała znać, jak sąsiedzi wrócą do domu (nawet jak będzie
późno) to ona z mężem przyjedzie i z nimi porozmawia.
Rzeczywiście tak zrobili – otwarto im drzwi
(pewnie dlatego, ze byli w kurtkach, sąsiad nie wiedział, kto to) i rozmawiali
dość długo. Właściciele powiedzieli, że mieszkają obok i grzecznie prosili o
przyciszenie telewizora jeśli nie o 22, to chociaż o tej 23. Nie słyszeliśmy
tej rozmowy, ale właściciele od razu po niej do nas przyszli i powiedzieli co i
jak. Mówili, że ten sąsiad też się skarży na innych – właśnie na te papierosy i
coś tam jeszcze. Że oni są rzekomo księgowymi (!!??) i pracują po nocach, więc,
żeby nie zasnąć, puszczają telewizję i radio. Generalnie właściciel powiedział, że to są normalni ludzie i nie ma co się ich bać. Właścicielka natomiast
chyba miała mieszane uczucia, powiedziała, ze nie są to ludzie jakoś specjalnie
otwarci, ale dało się porozmawiać i jakoś się dogadali. Na tym stanęło. Jak to
właściciele powiedzieli – oni zrobili pierwszy krok i teraz musimy poczekać na
efekty, oni byli bardzo grzeczni i po prostu bardzo prosili o tę ciszę.
Zobaczymy co będzie dalej. Ale właściciele dodali jeszcze, że w tej sytuacji
zrozumieją, jeśli będziemy chcieli zrezygnować i godzą się na to (umowę mamy do
końca sierpnia, a jeśli wyprowadzimy się wcześniej tracimy kaucję) bez żadnych
warunków.
Tamta noc była... – po prostu błoga! Jak się
kładliśmy, to coś tam było słychać, ale delikatnie. Zasnęliśmy i spaliśmy calutką
noc, a rano obudziliśmy się wypoczęci i w doskonałych humorach. Wczoraj to
dopiero byłam w dobrym nastroju, choć gdzieś tam z tyłu głowy miałam obawy,
że... No właśnie. Nie pomyliłam się, bo znowu to okazało się krótkotrwałe i
dzisiejsza noc już taka cicha nie była.
Ale i tak nie było najgorzej, bo telewizora rzeczywiście nie było
słychać, tylko muzykę. Franek nie mógł zasnąć i ostatecznie położył się w
drugim pokoju. Ja zasnęłam i spałam kilka godzin. Przebudziłam się koło
czwartej i muzykę słyszałam, ale od razu zasnęłam i kiedy wstawałam o szóstej
to była cisza. Nie wiem na ile było ciszej niż w inne dni, a na ile po prostu
psychicznie się inaczej nastawiłam na tyle, że udało mi się w miarę spokojnie
przespać tę noc.
Niemniej jednak rano obudziłam się dość
zrezygnowana. A to nie koniec tej opowieści, bo rano, zupełnie przypadkiem
spotkałam tego sąsiada! Wyszłam na korytarz po rower, który tam zostawiłam a
facet akurat wychodził z domu. Ostrożnie powiedziałam „dzień dobry” a gdy mi
odpowiedział (zawsze to coś), bardzo grzecznie, niemal uniżenie powiedziałam,
ze wiem, że „ciocia” z nim już rozmawiała i dziękuję za to, że jest faktycznie
ciszej, ale gdyby tak się jeszcze dało trochę muzykę przyciszyć. On mi na to,
ze muzyki w ogóle by nie było, gdyby nie tupanie w mieszkaniu nad nimi i że już
tym na górze zwracał uwagę i więcej do nich nie pójdzie, bo oni na pewno robią
to złośliwie. A lepiej słuchać muzyki niż tego tupania. Zgodziłam się z nim,
ale powiedziałam, że niestety u nas to słychać
- na co on, że to wina ścian, bo muzyka to już nie w tym pokoju
sąsiadującym z nami (był już w połowie schodów, jak ja nie znoszę, gdy do kogoś
coś mówię, a ten zamiast się zatrzymać to idzie!). Zdążyłam się jeszcze z nim
zgodzić, ale mimo to powiedziałam, że chodzi o odrobinę cichsze słuchanie, bo
przedwczoraj naprawdę było idealnie. Ale w zasadzie na to już mi nic nie
odpowiedział, tylko coś tam mruknął w stylu „mhm” i już był na dole.
Cóż, jak widać, wygląda na to, że nic z tym się
nie da zrobić. Nie wiem na ile ściszenie telewizora wynika z tego, że
faktycznie dostosowali się do ustaleń z właścicielami i wzięli sobie prośby do
serca, a na ile z ich kaprysu. Nie wiem, kto w tym wszystkim jest tym
złośliwym, a kto agresywnym. Nie wiem, ile prawdy było w opowieści sąsiadki z
dołu (nie sądzę, żeby miała ściemniać, ale chodzi o to, że może oni też nie
byli w porządku i na przykład zwracali uwagę po chamsku lub robili awantury).
Nie wiem, jacy to tak naprawdę ludzie. Prawda na pewno leży gdzieś po środku.
Ale jest mi przykro, że ludzie robią sobie na złość a my na tym cierpimy.
Staramy się być w porządku, a tak naprawdę nie wiem, czy mimo tego, że naprawdę
byłam baardzo grzeczna, to czy na przykład nie wkurzyłam faceta. Nie był jakoś
bardzo chamski, ale na pewno też nie nazwałabym go sympatycznym. Był może lekko
opryskliwy, ale z drugiej strony nie odebrałam tego personalnie. Nie wiem nadal
tak naprawdę jaki to człowiek i czy naprawdę ktoś wobec nich jest złośliwy, ale
wiem, że to jednak nie jest normalne, żeby przez całą noc prowadzić dzienny
tryb życia, przeszkadzając innym w odpoczynku. Praca pracą, ściany ścianami,
ale cisza nocna ciszą nocną i najbardziej boli mnie ta bezradność, bo co niby
możemy zrobić, skoro dobrej woli brak, a oni najwyraźniej mają gdzieś to, czy
komuś przeszkadzają.
Nie wiem, co dalej. Dzisiaj znowu wyjeżdżamy, tym
razem do Poznania i nie dowiem się, jaka pod względem głośności będzie
dzisiejsza noc.
Podniosło mnie na duchu – bardzo – zachowanie
właścicieli. To, że się zaangażowali w sprawę i że w razie czego moglibyśmy
zrezygnować (chociaż ani trochę nie jest nam to na rękę, bo naprawdę wcale nie
tak łatwo znaleźć fajne mieszkanie, ale przede wszystkim nie chce nam się już
szukać i – najważniejsze – znowu się pakować, przewozić, rozpakowywać!). Przynajmniej wiemy, że są w porządku. Od razu
się lepiej poczułam, nawet wiedząc, że raczej nic nie wskórają.
Spróbuję się psychicznie jakoś do tego pozytywnie nastawić – w sensie
nauczyć się ignorować muzykę (wszak nie jest najgorzej, mogło być jakieś
dudnienie, albo imprezy) i nie zakładać, że nie zasnę. Wczoraj już mi się to w
dużej mierze udało, ale to trudne, bo gdy zbliża się wieczór, naprawdę czuję
jak rośnie we mnie niepokój. Ale teraz już wiem jak to wygląda i przynajmniej
pozbyłam się nadziei, że jak się pogada, to coś się zmieni... Kupię sobie
stopery do uszu – może nauczę się jednak z nimi spać. Ostatecznie naprawdę
przeniesiemy się chociaż na niektóre noce do drugiego pokoju, ale naprawdę nie
chciałabym, bo przecież nie po to mamy dwa pokoje... Cóż, zobaczymy. Jakoś
trzeba będzie przetrzymać tę sytuację.
Na pewno nie mam zamiaru popadać w konflikt z tymi
ludźmi ani robić nikomu na złość – nawet w myśl zasady „oko za oko”. To nie w
moim stylu – ani mi to humoru nie poprawi, ani problemu nie rozwiąże. Ktoś musi
być mądrzejszy i wolę, żebym to była ja.