*OGŁOSZENIE*

Witam wszystkich odwiedzających :) Zarówno stałych czytelników, jak i "przelotnych" gości.
Wszyscy są mile widziani, ale proszę pamiętać o tym, że jest to moje miejsce, a więc piszę o czym chcę, w sposób w jaki chcę i jestem jaka chcę być :) Jeśli się komuś to nie podoba, nie musi mnie uświadamiać, jaka jestem niefajna. Przymusu czytania ani lubienia nie ma.
Jeśli jesteś tu nową osobą, zachęcam do pozostawienia śladu swojej obecności w postaci komentarza (zakładka Kredki w dłoń), a jeśli prowadzisz bloga - zostaw adres. Chętnie zajrzę!
Pozdrawiam i życzę miłej lektury :)

poniedziałek, 16 września 2013

Otwarcie rocznicowego tygodnia :)


Rok temu w czwartek załatwialiśmy ostatnie ważne sprawy. Omówiliśmy z zespołem przebieg wesela, poszliśmy do księdza, pojechaliśmy do kamerzysty i sprawdziliśmy noclegi. Wieczorem moja siostra (która przecież nam śpiewała na ślubie) miała w kościele próbę z organistą i chciała, żebyśmy z nią poszli. Przystaliśmy na to chętnie...
W tym roku przybiegliśmy po pracy do domu, zjedliśmy szybki obiad i zaczęliśmy się szykować. Jest coś dostojnego w ubieraniu się, goleniu (to Franek) i malowaniu (to ja :P) z myślą o wizycie w teatrze. Może to tylko złudzenie, ale bardzo przyjemne :) Franek włożył eleganckie spodnie, koszulę i marynarkę. Ja sukienkę i szpilki. Zrobiłam makijaż, fryzurę i już mieliśmy wychodzić, gdy – ach, jakie to typowe – zauważyłam, że poszło mi oczko w rajstopach. W momencie, gdy je zdjęłam, zadzwonił mój służbowy telefon. Jedną ręką próbowałam włożyć nowe rajstopy, drugą podtrzymywałam telefon przy uchu i próbowałam się skupić na pewnym zagadnieniu z pracy. Drugie rajstopy również okazały się podarte, zaczęłam wkładać trzecie, kończąc rozmowę, bo już, już dzwonił mój drugi telefon, który z zajętego służbowego przekierował mi koleją rozmowę z pracy. Ostatecznie udało mi się ugasić pożar w pracy, włożyć rajstopy i wyjść z domu, ale przekonałam się, że wszelkie tego rodzaju sceny w filmach i serialach są z życia wzięte! :)
Na Ochotę przyjechaliśmy ze sporym wyprzedzeniem, ale po drodze był jeszcze kościół, do ktorego planowaliśmy na chwilę wstąpić. Franek poszedł do spowiedzi, a ja poszłam pogadać z Panem Bogiem. Modląc się myślałam właśnie o tamtych chwilach, o których wspomniałam na początku tej notki – zwłaszcza wieczór. Organista, moja siostra i my wdrapaliśmy się na wieżyczkę. Oni rozpoczęli próbę, my usiedliśmy w ławce. To było niesamowiete: pusty, ciemny kościół, głos mojej siostry niosący się echem po całej świątyni i nasze podekscytowane myśli, kiedy wyobrażaliśmy sobie, jak to będzie za dwa dni. Pamiętam to jak dziś! To jedno z tych magicznych, krótkich wspomnień, które zostają na zawsze...
Ale wracam do teraźniejszości. Spektakl rozpoczynał się o 19:30, zajęliśmy swoje miejsca jakieś dziesięć minut wcześniej i chłonęliśmy atmosferę małego Och Teatru. O swoich teatralnych wrażeniach napiszę kiedy indziej, bo to temat na osobną notkę. Teraz skupię się na tym, że byliśmy na spektaklu razem - po raz pierwszy. Spędziliśmy wspólnie naprawdę uroczy wieczór! Zupełnie inny niż wszystkie, więc w jakiś sposób magiczny - i o to chodziło, bo w ten sposób właśnie rozpoczęliśmy świętowanie naszej rocznicy :)
Kiedy wracaliśmy było już późno. Dzieliliśmy się wrażeniami chłonąc jednocześnie atmosferę Warszawy nocą. Chłonęlibyśmy dłużej, ale piątek to dla nas normalny dzień pracy i tak się poświęciliśmy, bo położyliśmy się spać prawie dwie godziny później niż zazwyczaj. Ale warto było! :)  

Piątek w pracy minął nam szybko - zwłaszcza, że Franek skończył szybciej, a u mnie zaczął się gorący okres, więc nie wiedziałam w co ręce włożyć. Ale o siedemnastej udało nam się wyjechać w kierunku Miasteczka. Po drodze zatrzymaliśmy się w przyjemnej restauracji, gdzie zamówiliśmy obiad, który stanowił kolejną część naszego świętowania :) Jadąc samochodem, a później jedząc wspominaliśmy ostatnie zeszłoroczne przygotowania: moją wizytę u kosmetyczki, frankowe pucowanie samochodu, ostatnie roszady przy weselnym stole, słowem dopinanie wszystkiego na ostatni guzik... 
Na koniec zamówiliśmy sobie deser w jednym pucharku i zjedliśmy go razem dwiema łyżeczkami. To było naprawdę słodkie - i nie mam na myśli samego deseru :) 
A potem wyruszyliśmy w dalszą trasę, bo w Miasteczku od następnego dnia zaczynała się część główna naszych obchodów ;)