*OGŁOSZENIE*

Witam wszystkich odwiedzających :) Zarówno stałych czytelników, jak i "przelotnych" gości.
Wszyscy są mile widziani, ale proszę pamiętać o tym, że jest to moje miejsce, a więc piszę o czym chcę, w sposób w jaki chcę i jestem jaka chcę być :) Jeśli się komuś to nie podoba, nie musi mnie uświadamiać, jaka jestem niefajna. Przymusu czytania ani lubienia nie ma.
Jeśli jesteś tu nową osobą, zachęcam do pozostawienia śladu swojej obecności w postaci komentarza (zakładka Kredki w dłoń), a jeśli prowadzisz bloga - zostaw adres. Chętnie zajrzę!
Pozdrawiam i życzę miłej lektury :)

środa, 9 grudnia 2009

Z cyklu „Faceci mojego życia”: Franek – początki

Umówiliśmy się na wieczór , ale sprawy się trochę skomplikowały i o mały włos w ogóle byśmy się nie spotkali…
Kiedy staliśmy na tym balkonie, Franek był dość szybki, to znaczy już zaczął mnie wypytywać, czy nie chciałabym z nim być, co o tym myślę i takie tam. Ale wiedziałam, że jest podpity a już miałam różne doświadczenia z facetami poznanymi na imprezie, więc podchodziłam do tego raczej nieufnie. Powiedział, że da mi swój numer telefonu. Pomyślałam, że nie chcę się angażować i odmówiłam… Powiedziałam, że nie chcę jego numeru, ale mogę puścić mu sygnał, to sobie zapisze. Tak też zrobiliśmy. Rano  zanim wyszedł do pracy umówiliśmy się. To był jeszcze czas, kiedy pracowałam popołudniami, więc liczyłam, że wrócę dopiero koło ósmej, ale nie byłam pewna, czy się nie przedłuży. Wstępnie umówiliśmy się na 21, ale miałam mu dać sygnał jak już wrócę, a on miał po mnie przyjść.
Cały dzień był niesamowity. Nie dość, że były straszliwe upały, to ja byłam wykończona po nieprzespanej nocy, dość skacowana i w dodatku męczona przez motyle w brzuchu. Cały czas zastanawiałam się co będzie wieczorem. Straszną miałam nadzieję na to spotkanie, a jednocześnie nie chciałam się na nie nastawiać, bo nie do końca w nie wierzyłam.
Kiedy po południu dotarłam do pracy, ledwo żyłam. Zasypiałam na siedząco. Na szczęscie okazało się, że miałam mniej roboty niż zwykle. Bałam się, że nie doczekam do tej dziewiątej i padnę, chciałam przełożyć spotkanie. Ale jak? Nie wzięłam przecież numeru… I wtedy mnie oświeciło, że przecież mam go w wybieranych numerach. Napisałam więc smsa, że wolałabym się szybciej spotkać. Odpisał mi, ze nie wie, czy będzie mógł i da mi znać, a jak nie to zobaczymy się o dziewiątej. Odpisałam jeszcze tylko, że ja w każdym razie będę na pewno w domu…
Kiedy wróciłam padłam i starałam się odespać noc. W końcu przed 21 zwlekłam się z wyrka, żeby się trochę ogarnąć. No i zaczęło się… 21, jego jeszcze nie ma. Dorota cały czas pocieszała, że na pewno przyjdzie. Ale o 21:15 nadal go nie było… Podkradałam się w okolice balkonu i zaglądałam ukradkiem (tak, żeby on przypadkiem nie zobaczył, że to robię i żeby nie pomyślał, że mi zależy!) czy nie ma go gdzieś na podwórku. Miałam olać sprawę, ale nie umiałam. W końcu wysłałam o 21:30 smsa „Umawialiśmy się… Miałeś przyjść” Za chwilę dostałam odpowiedź: „Umawialiśmy sie… Miałaś puścić sygnał”
No tak, ja myślałam, że skoro już się do niego odezwałam wcześniej i napisałam, że będę w domu, to nie muszę już puszczać mu strzałki, tylko on przyjdzie o umówionej godzinie. On myślał, że ustalenia zostają takie, jakie były rano. Ot, nieporozumienie. Potem rozmawialiśmy na ten temat. Franek powiedział, że widział mnie jak się czaiłam za tą firanką. Bo on też zaglądał ze swojego okna. Ja myślałam, że on nie przyjdzie, że pożałował tego, co powiedział mi w nocy i rano. On myślał, że nie chcę się z nim widzieć i że się przed nim chowam. Pewnie gdybym się wtedy nie zdecydowała na wysłanie tego smsa, to byśmy się nie spotkali. Pewnie nie bylibyśmy razem dzisiaj.
Ale spotkaliśmy się. Jeszcze tego samego dnia wyszliśmy na spacer. On był dość bezpośredni. Nie czaił się, tylko od razu zapytał, czy moglibyśmy się spotykać. Przytulił mnie. Pocałował. Strasznie byłam skołowana. Za szybko się to dla mnie działo, ale… poddałam się temu. No i właściwie już od tego momentu byliśmy razem. Śmiesznie. Żadnych podchodów, umawiania się. Ot tak po prostu :) Spotykaliśmy się codziennie, były wakacje, Dorota przez większość czasu była u rodziców, więc mieliśmy dla siebie mnóstwo czasu. Spędzaliśmy ze sobą po kilka godzin i dość szybko zaczęliśmy się czuć w swoim towarzystwie swobodnie. Wszystko potoczyło się w ekspresowym tempie:
Już po czterech dniach poznałam Jego mamę i tatę, który na powitanie powiedział „A to ty jesteś TA Małgosia”
Już po pięciu dniach, On wyznał mi miłość, choć musiał dość długo czekać potem na takie samo wyznanie z mojej strony.
Już po sześciu dniach pokłóciliśmy się.
Już po miesiącu pojechaliśmy razem na weekend nad morze (choć towarzyszyło nam Jego dwóch kolegów.
Już po dwóch miesiącach przyjechał ze mną do domu i poznał moich rodziców.
Już po sześćdziesięciu siedmiu dniach musieliśmy się rozstać…


Wiem, ze niektóre z Was będą mnie chciały teraz zlinczować, że znowu przerywam, ale muszę kończyć :)
Ciąg dalszy nastąpi.