*OGŁOSZENIE*

Witam wszystkich odwiedzających :) Zarówno stałych czytelników, jak i "przelotnych" gości.
Wszyscy są mile widziani, ale proszę pamiętać o tym, że jest to moje miejsce, a więc piszę o czym chcę, w sposób w jaki chcę i jestem jaka chcę być :) Jeśli się komuś to nie podoba, nie musi mnie uświadamiać, jaka jestem niefajna. Przymusu czytania ani lubienia nie ma.
Jeśli jesteś tu nową osobą, zachęcam do pozostawienia śladu swojej obecności w postaci komentarza (zakładka Kredki w dłoń), a jeśli prowadzisz bloga - zostaw adres. Chętnie zajrzę!
Pozdrawiam i życzę miłej lektury :)

niedziela, 17 czerwca 2012

EURO 2012!

Kiedy pięć lat temu ogłoszono, że organizatorem Euro 2012 wraz z Ukrainą będzie Polska, nie obeszło mnie to jakoś specjalnie. Franek natomiast był bardzo podekscytowany i od razu zapowiedział, że na pewno pójdziemy na mecz. Przyjęłam to do wiadomości, chociaż nie wzięłam tego na serio :P Zwłaszcza, że przez pięć lat wiele się jeszcze mogło zmienić...
Jakieś półtora roku temu Franek się przypomniał ze swoją inicjatywą i stwierdził, że musimy się zapisać na losowanie biletów. Uczciwie przyznaję, że nie byłam jakoś specjalnie entuzjastycznie do tego pomysłu nastawiona. Nie zależało mi, a poza tym.. cóż, to jednak kupa kasy była :) Przymierzaliśmy się do biletów ze średniej półki i kosztowało nas to 140 euro. Ale wiedziałam, że Frankowi bardzo na tym zależy, że nie wyobraża sobie, żeby go tam nie było i że jest to wręcz jego marzeniem. Więc swoje wątpliwości zachowałam dla siebie. Jakiś czas później dostaliśmy maila, że wylosowaliśmy bilety na jeden z meczów. Franek był w euforii :) Ja podeszłam do tego ze spokojem, chociaż trochę jego entuzjazmu mi się udzieliło i pomyślałam, że to naprawdę może być fajne doświadczenie.
Dziś myślę, że naprawdę było warto! Dobrze, że nie dopuściłam do głosu moich wątpliwości! Na pewno bym żałowała. Ten mecz na żywo to było naprawdę niesamowite przeżycie. To prawda, że mecze trochę lepiej ogląda się w telewizji, ale z trybun wszystko nabiera innej perspektywy i to ma swój urok! Nie żałuję ani jednego centa, który został wydany :) Zwłaszcza, że w miarę upływu czasu dowiadywałam się, że naprawdę jesteśmy szczęściarzami, bo wcale nie tak wiele osób te bilety wylosowało. Na początku wydawało mi się, że to nic wielkiego, a ostatecznie okazało się, że wśród wszystkich moich znajomych, tylko jednej osobie się udało. Pozostałe musiały się zadowolić telewizją - nawet te, które angażowały wszystkich członków swojej rodziny w to losowanie.
Widocznie było nam to po prostu dane :) Poza tym, ogromną radością było dla mnie to, że Franek chciał iść na ten mecz ze mną i w ogóle nie przyjmował do wiadomości innej opcji. A przecież mógł zabrać jakiegoś kolegę - bardziej zapalonego ode mnie kibica. Wybieraliśmy się jednak razem.
Wyszłam szybciej z pracy i spotkaliśmy się w domu, gdzie dokonaliśmy niezbędnych przeróbek naszego stroju :) W zasadzie było nam wszystko jedno, komu będziemy kibicować, dlatego postanowiliśmy ubrać się na biało-czerwono - po pierwsze są to barwy występujące zarówno w fladze włoskiej, jak i chorwackiej, po drugie - zamierzaliśmy reprezentować głównie Polskę! I nie tylko my wpadliśmy na ten pomysł :)
Ostatecznie Franek miał na sobie czerwoną koszulkę z białym orłem i napisem POLSKA, a ja ubrałam czerwony t-shirt na białą bluzkę a na głowie miałam czerwony kapelusz z orzełkiem. Na policzkach oboje mieliśmy wymalowane dwie flagi - włoską i chorwacką. Już w drodze na stadion atmosfera w mieście była niesamowita. Mnóstwo Chorwatów! I niemal tyle samo Polaków, chociaż trudno czasami było odróżnić jednych od drugich, jako że wszyscy mieli właśnie biało-czerwone barwy. Trochę mniej Włochów. Przed samym wejściem oboje byliśmy już podekscytowani do granic możliwości.
A potem hymny, pierwszy gwizdek i... to był najkrótszy mecz, jaki kiedykolwiek w życiu widziałam! Zleciało bardzo szybko! Nie był to być może mecz na najwyższym z możliwych poziomie, ale kiedy jest się na stadionie liczy się także kilka innych rzeczy, więc i tak nam się bardzo podobało! Chłonęłam tę atmosferę i całe widowisko - bo tym się dla mnie stał ten mecz. Niebieskie i białe koszulki na zielonej murawie, kilka żółtych punktów pomiędzy nimi... Głośny doping chorwackich kibiców oraz równie głośne skandowanie: POLSKA! Tego się chyba nawet nie da opisać i dlatego tak bardzo się cieszę, że mogłam tam być. Że mogliśmy tam być razem. Brakowało mi tylko komentatorów :P Nie przywykłam do tego, że kiedy grają w piłkę, nie słyszę ani Szpakowskiego, ani Szaranowicza :))
Ludzie byli fajni i przyjacielsko do siebie nastawieni. Widziałam Włochów z flagą polską wymalowaną na policzku oraz Chorwatów machających polskim dzieciom, które stały na balkonie w domach przy stadionie. Chociaż przyznać muszę, że niestety straciłam nieco sympatię do Chorwatów, bo część ich kibiców (chyba raczej powinnam napisać pseudokibiców) próbowała wszystko zepsuć. Przyszli ubrani na czarno, później ściągnęli koszule. Odpalili race i rzucali na boisko różne przedmioty. To jest dla mnie zachowanie skandaliczne i żal, że są ludzie, którzy usiłują psuć taką atmosferę (oczywiście tacy ludzie są niestety wśród kibiców każdej drużyny, również polskiej, niestety). Jednak nawet to nie zepsuło nam tego wydarzenia! Choć przyznaję, że jednak bardziej kibicowałam Włochom, o czym przekonałam się dopiero w momencie, gdy strzelili pierwszego gola :) Bardzo mnie to ucieszyło, natomiast wyrównująca bramka Chorwatów mnie zmartwiła.
Mieliśmy jednak to szczęście, że siedzieliśmy za bramką - właśnie za tą do której padły obydwa gole, więc wszystko widzieliśmy bardzo dobrze :)
Mecz niestety szybko się skończył i chociaż siedzieliśmy na stadionie jeszcze przez jakiś czas, nadeszła pora, aby wracać. Zwłaszcza, że chcieliśmy jeszcze zobaczyć przynajmniej drugą połowę meczu Hiszpania-Irlandia. Przyznam, że trudno było mi się rozebrać i pozbyć flag z policzków :) Siedziałam taka kolorowa jeszcze do późnego wieczora. Żal mi było, bo wiedziałam, że jak się tego wszystkiego pozbędę, to będę musiała ostatecznie przyznać, że to już minęło...

Ale niestety - minęło już ponad pięć lat od momentu, gdy nasza obecność na meczu była jedynie stwierdzeniem nie mającym nic wspólnego z rzeczywistością. Dziw człowieka bierze, gdy pomyśli o tym, że tyle czasu minęło ani się obejrzał. Że tyle się zmieniło, choć jednocześnie nie zmieniło się kilka spraw kluczowych - jak na przykład to, że cały czas jesteśmy razem :P I tyle czekania, a tu już po wszystkim... Żal. Franek miał rację. W wielu kwestiach dotyczących Euro 2012, między innymi w tym, że to się już nigdy nie powtórzy... Ot i taka mnie refleksyjna nuta dopadła na sam koniec :))

I jeszcze parę fotek:







Poza tym, miałam niepowtarzalną szansę usłyszeć jeden z moich ulubionych hymnów (obok hiszpańskiego) na żywo!! Jakość może nienajlepsza, ale pamiątka jest :) I wybaczcie to podrygiwanie, ale ten hymn jest przecież taki rytmiczny! :D



A tu po golu Chorwatów:




Natomiast wczorajszy mecz pozostawię bez komentarza :/