*OGŁOSZENIE*

Witam wszystkich odwiedzających :) Zarówno stałych czytelników, jak i "przelotnych" gości.
Wszyscy są mile widziani, ale proszę pamiętać o tym, że jest to moje miejsce, a więc piszę o czym chcę, w sposób w jaki chcę i jestem jaka chcę być :) Jeśli się komuś to nie podoba, nie musi mnie uświadamiać, jaka jestem niefajna. Przymusu czytania ani lubienia nie ma.
Jeśli jesteś tu nową osobą, zachęcam do pozostawienia śladu swojej obecności w postaci komentarza (zakładka Kredki w dłoń), a jeśli prowadzisz bloga - zostaw adres. Chętnie zajrzę!
Pozdrawiam i życzę miłej lektury :)

czwartek, 27 listopada 2014

Dzień bez zakwasów jest dniem straconym :)

Chciałabym ponownie nawiązać do tematu ćwiczeń :) To jest niesamowite, jak mnie te wygibasy, przysiady i wymachy cieszą! Myślę, że to, co mówią o tych całych endorfinach, które się wydzielają przy treningu, to żadna ściema, bo ja je naprawdę odczuwam :)
Opracowałam swój własny plan treningowy. Przed ciążą ćwiczyłam prawie codziennie, a minimum cztery razy w tygodniu. Treningi trwały od 45 do 60 minut. Czasami nieco dłużej. Ćwiczyłam bardzo intensywnie i dbałam o urozmaicenia - czasami to było cardio, innym razem wzmacnianie, kiedy indziej
trening interwałowy albo obwodowy lub stretching. W ciąży oczywiście moje nawyki musiałam trochę zmodyfikować. Ale kiedy tylko skończył mi się "okres ochronny" i w 12tym tygodniu dostałam zielone światło od dwóch lekarzy, z entuzjazmem wzięłam się znowu za siebie.
Postanowiłam ćwiczyć pięć razy w tygodniu po 20-30 minut. Wykombinowałam sobie, że plan będzie wyglądał tak:  1 dzień ćwiczeń-1dzień przerwy-2 dni ćwiczeń-1 dzień przerwy-3-1-4-1-5-1-4-1-3-1-2-1-1 :) A potem od nowa! I praktykuję ten sposób mniej więcej od początku sierpnia do dziś :) Świetnie się sprawdza. Oczywiście czasami bywało tak, że w jakiś dzień trening mi wypadał, więc dopuszczałam jakieś modyfikacje. Poza tym jako zaliczone ćwiczenia uznawałam wyjście na basen traktowałam albo sytuacje, kiedy zdarzyło mi się, że danego dnia dużo chodziłam (tak powyżej godziny, w umiarkowanie szybkim tempie). Kiedy pracowałam to jeszcze trzy razy w tygodniu jeździłam rowerem do pracy, co dawało mniej więcej godzinę tygodniowo.

Na rowerze jeździłam jeszcze do połowy października, ale niestety na razie zaparkowałam go na balkonie i tylko tęsknie na niego spoglądam :( Franek zabronił mi wsiadać na niego, kiedy zdarzyło mi się raz zasłabnąć (nie na rowerze, akurat wtedy szłam:)) i oczywiście na początku i tak się buntowałam, ale im ciąża była bardziej zaawansowana, na dworze robiło się zimniej i miałam mniej powodów do dojeżdżania, stopniowo z tego rezygnowałam no i teraz już nie będę przesadzać. Tak od siódmego miesiąca przestałam jeździć. Na basenie też niestety już dawno nie byliśmy i nad tym bardzo ubolewam. Najpierw byliśmy na urlopie, a potem miałam infekcję, która to wykluczyła. Nie wiem, czy uda nam się jeszcze wybrać :( Bardzo bym chciała, ale wiele będzie zależało od kolejnych wyników no i również czasu. Mamy karnet ważny do czerwca i plan, że będziemy chodzić na basen na zajęcia z niemowlakami, ale wiadomo, że to dopiero później, więc jeszcze nie wiem, jak to rozwiążemy. W każdym razie bardzo brakuje mi tego pływania :(
Na szczęście do ćwiczeń w domu nie ma żadnych przeciwwskazań :) A przy tej mojej cukrzycy to jeszcze dodatkowy plus.

Ćwiczę więc w swoim systemie - zazwyczaj robię to między ósmą a dziewiątą rano. Każdego dnia wykonuję inny zestaw ćwiczeń. W internecie jest całe mnóstwo propozycji dla kobiet w ciąży, w różnych stadiach jej zaawansowania, do tego mam kilka różnych gazetek. Aż się boję, że nie zdążę wszystkiego wypróbować :) Czasami oczywiście trochę mi się nie chce ruszyć tyłka, ale zawsze się jakoś motywuję, a po jakichś pięciu minutach zastanawiam się - co mi odbiło, że mi się nie chciało?? Przecież to takie przyjemne! :) Po ćwiczeniach czuję się genialnie. Jestem naładowana pozytywną energią, poprawia mi się nastrój, mam poczucie, że zrobiłam coś dla siebie :)
Na początku Franek się trochę niepokoił tymi moimi ćwiczeniami, nie lubił, kiedy to robię i uważał, że ćwiczę za dużo. Ale później poszliśmy do szkoły rodzenia i zmienił zdanie, bo po pierwsze tam usłyszał, że kobiety aktywne fizyczne bardzo często dużo łatwiej i szybciej przechodzą poród - są przyzwyczajone do wysiłku, mają wzmocnione mięśnie i wyrobione dobre nawyki, po drugie, szybciej dochodzą do siebie po. A po trzecie - na zajęciach również trochę ćwiczyliśmy i uwierzcie mi, dało się zauważyć, kto jest z ćwiczeniami za pan brat, a kto ma z tym problem - nawet przy najprostszym ćwiczeniu (i świetnym na kręgosłup) typu klęk podparty i wyciąganie prawej ręki i lewej nogi i na odwrót - po prostu było widać, kto robi z kręgosłupa "łódeczkę" i kto ma na tyle wzmocnione ciało, żeby się nie chwiać. Franek wtedy zobaczył, że z moją kondycją jest całkiem nieźle i był chyba nawet trochę z tego dumny :) Od tamtej pory sam mnie namawia do ćwiczeń i pyta, czy danego dnia zaliczyłam trening :)
Od kilku tygodni do moich zestawów dorzuciłam jeszcze ćwiczenia wzmacniające mięśnie dna miednicy - chociaż oczywiście można je ćwiczyć nie tylko specjalnie się do tego przygotowując.

Jak już wspomniałam, te ćwiczenia dają mi ogromnie dużo radości. Jedyny mankament jest taki, że jednak nie mogę ćwiczyć tak intensywnie przez co nie mam zakwasów :P A ja tak lubię zakwasy!! Swego czasu moim mottem było "dzień bez zakwasów jest dniem straconym" :D Starałam się każdego dnia przekraczać swoje granice i ćwiczyć różne partie mięśni, żeby później czuć, że faktycznie coś zrobiłam. W ciąży też parę razy mi się udało te zakwasy mieć - ale to zazwyczaj po nieco dłuższych przerwach. Teraz zdarza mi się to już rzadziej. Ale dopóki w trakcie ćwiczeń, naprawdę czuję, że mięśnie wykonują pracę, to i tak jestem zadowolona. Poza tym muszę się do tego przyzwyczajać, bo być może będę karmić piersią, a wtedy zakwasy zdecydowanie nie są wskazane :) Ale jeszcze mam trochę czasu, żeby się tym martwić. Tymczasem delektuję się każdym seansem treningowym - naprawdę trudno mi opisać, jakiego fajnego uczucia wtedy doświadczam.