Ostatnio być może trochę mniej kolorowo jest, ale bynajmniej nie dlatego, że coś się zmieniło. Po prostu często ilość i jakość problemów nie jest bezpośrednim źródłem naszego samopoczucia. Źródłem tym jest sposób, w jaki pozwalamy im wpływać na nasze życie :) Niby takie oczywiste i proste, ale jednocześnie jakże skomplikowane.
W każdym razie ostatnio pozwoliłam różnym dokuczliwym drobiazgom nieco za bardzo na mnie wpłynąć i miałam parę gorszych chwil, ale na szczęście były to tylko chwile. Problemy są i będą. Durni i chamscy ludzie niestety też, i czasami trzeba po prostu się z tym pogodzić, bo jak to mawia mój kolega z pracy - nie wygrasz z nimi, bo najpierw Cię ściągną do swojego poziomu, a potem pokonają doświadczeniem. Coś w tym jest. To tak, jak ze złośliwcami w sieci :)
W każdym razie na razie się nadal jest mi całkiem dobrze i pomimo tych gorszych momentów, wciąż czuję że żyję. A może właśnie nie pomimo, a dzięki nim, wszak życie to nie tylko cud, miód i orzeszki :)
I tylko ciągle z tym pisaniem mi nie po drodze - zresztą widzę, że nie tylko mi. Niemal każdy dzień zaczynam z myślą, że tym razem to już na pewno coś tu napiszę!... A potem zbliża się wieczór i znowu myślę sobie "jutro"...
Ale za moment mamy lipiec, nowy miesiąc, nowy początek, może tym razem uda się bardziej... W dodatku to przecież mój ulubiony miesiąc.
I następna notka już musi być koniecznie o Wikingu, bo ciągle sobie to obiecuję, a potem okazuje się, że mam za mało czasu, żeby napisać ją tak, jakbym chciała :)
Tymczasem delektuję się trwającym Euro. Pamiętacie chyba, że to obok Mundialu moja ulubiona impreza sportowa? :) Pomijam już to, że po raz pierwszy jestem świadkiem tego, że Polakom udało się zajść tak daleko. To taki dodatkowy smaczek, bo przecież i bez Polaków zawsze się emocjonowałam tymi rozgrywkami. Już chłopaki w pracy określili mnie mianem największej"kibicki" w firmie, chociaż zdaje się, że mam jakąś konkurencję :) Ale nie wiem, bo jakoś tak się składa, że więcej gadam tu z facetami, a więc i o piłce rozmawiam głównie z nimi.
W weekend pojechaliśmy sobie do Miasteczka. Mieliśmy tam okazję wybrać się na imprezę plenerową - moi rodzice chętnie zajęli się Wikingiem, mogliśmy więc hulać przez pół nocy. Franek wrócił o 2:00, moja siostra i ja, dopiero po 3:00 :D Ale bawiłam się świetnie, wytańczyłam się, spotkałam parę osób, których nie widziałam wieki całe... Tego mi było potrzeba.
Napisałam tę notkę w niecałe dwadzieścia minut. Czyli to nie jest aż tak czasochłonne jak się zdaje.. No to dlaczego tak się zdaje.. Hmm?? :))