*OGŁOSZENIE*

Witam wszystkich odwiedzających :) Zarówno stałych czytelników, jak i "przelotnych" gości.
Wszyscy są mile widziani, ale proszę pamiętać o tym, że jest to moje miejsce, a więc piszę o czym chcę, w sposób w jaki chcę i jestem jaka chcę być :) Jeśli się komuś to nie podoba, nie musi mnie uświadamiać, jaka jestem niefajna. Przymusu czytania ani lubienia nie ma.
Jeśli jesteś tu nową osobą, zachęcam do pozostawienia śladu swojej obecności w postaci komentarza (zakładka Kredki w dłoń), a jeśli prowadzisz bloga - zostaw adres. Chętnie zajrzę!
Pozdrawiam i życzę miłej lektury :)

wtorek, 29 lipca 2008

Pogoda dla bogaczy i wagary.

Co ta kumulacja robi z ludźmi? Przechodziłam dzisiaj koło kolektury a tam kolejka aż na ulicę. Tak jakby kumulacja zwiększała prawdopodobieństwo wygranej:) Dlaczego tyle osób, które normalnie nie grają w totka wysyłają zakład? Bo więcej kasy? Dla mnie wygrać trzy miliony to to samo co wygrać trzydzieści :) To są tak abstrakcyjne sumy, że nie mieszczą się w moim łebku. Ale Franuś oczywiście zadzwonił do mnie dziś, że musimy wysłać nasze liczby. Puknęłam się w czoło. I wysłaliśmy :) Ale mnie tam wystarczyłoby wygrać jakieś trzysta tysięcy, żeby mieszkanko jakieś kupić. Albo stówę chociaż.
A tak serio– wiadomo, że bez pieniędzy żyć się nie da. Ale ja uważam, że jak jest za dużo,to też niedobrze. Znam parę osób, które mają dużo. I nie chciałabym się z nimi zamienić. Mnie się marzy, żeby mieć tyle, żebym nie musiała się martwić za bardzo na co dzień. Żeby starczało mi na jedzenie, ubrania i drobne przyjemności. Jeśli będę miała samochód, mieszkanie i będę w stanie zaoszczędzić sobie przez rok trochę pieniędzy na coś ekstra, będę szczęśliwa. Pierwsze już mam :) Nie jest źle. U mnie w domu pieniędzy nie brakowało, ale też nie zbywało.Jestem przyzwyczajona, że jest w sam raz. Więcej nie potrzebuję :) Więc chyba dobrze, że nie wygraliśmy :)
A tymczasem przydałoby się oszczędzać na to „coś ekstra” :) Ale nie jutro, bo jutro robię sobie wagary. A tak. W tamtym tygodniu Ania była na urlopie, w tym czasie ja musiałam przychodzić wcześniej do pracy i robić raport. W poniedziałek i piątek,kiedy jestem u R., też – po prostu musiałam jechać do centrum, zrobić co trzeba a potem jechać do R. za miasto. Wczoraj Ania miała już być, ale w sobotę zadzwoniła, że jest taka ładna pogoda, że prosi i że się odwdzięczy :) I pojechałam jeszcze wczoraj zrobić ten raport. Z całego weekendu. Z trzech punktów. Dziewięć raportów. I dlatego jutro mam wolne :) Jedziemy sobie z Franusiem nad jezioro. Ale się cieszę, bo tak w weekend narzekałam na Franka,że w pracy jest i nie pojedziemy nigdzie. A tu się tak ładnie złożyło. Tak więc jutro nie zarabiam. Jutro się obijam. Najwyżej zagramy w totka jutro :P

niedziela, 27 lipca 2008

Wypoczęta. W miarę :)



Jak ja lubię takie weekendy kiedy nic nie muszę robić, załatwiać żadnych spraw, nigdzie jechać (no chyba że do domu :) ), słowem, kiedy nie mam żadnych planów :) Franek był w pracy, więc weekend spędziłam czytając nad Wartą i korzystając ze słońca. A wieczorami drinkowałyśmy. Co prawda nie do końca wyszło tak jak planowałyśmy, bo z Justyną napiłyśmy się trochę w piątek a kontynuacja miała być w sobotę po powrocie Doroty. Ale jakoś wczoraj dziewczyny przymulone były. Ale tak to już jest, że jeśli chodzi o picie, to najlepsze są spontany.Wypiłyśmy parę drinków, od malibu z mlekiem, przez gorzką żołądkową z sokiem grejpfrutowym (btw malibu z grejpfrutem też całkiem niezłe :)) po malinówkę domowej roboty. Ale efektu betonu nie było i w miarę trzeźwe poszłyśmy spać. A szkoda. Nawet naszła mnie ochota na jakąś imprezę na mieście, ale nie miałam z kim. Nawet do Franka zadzwoniłam i mu się nie chciało. Raz na rok zachce mi się iść do klubu i nie ma z kim no! No cóż, trudno. Ale nie narzekam, bo przynajmniej niedzieli nie miałam wyjętej z życiorysu :) I mogłam znowu nad Wartą posiedzieć. Wiem, ze wszyscy narzekają na upały, ale ja nie! Ja się mogłam nareszcie powygrzewać na słoneczku i wyrównać trochę opaleniznę. Za to teraz zdycham. Strasznie mi gorąco, mimo że siedzę w mojej leciutkiej satynowej piżamce. To chyba od komputera tak grzeje, więc będę kończyć :)

A tak na zakończenie zostawię fotkę z wesela :) Margolka i Franuś w prawie całej okazałości. Naszymi pięknymi pyszczkami nie będę się chwalić :)
     

piątek, 25 lipca 2008

Przerywnik w pracy

Ech wybili mnie z rytmu :) Siedzę w pracy u R. a tu nagle wpada cała banda – z R. na czele. A za nim Ala, brat i bratanica R. Jadą na wakacje nad morze a po drodze wstąpili do firmy… sama nie wiem po co, żeby zrobić zamieszanie chyba ;) Powygłupialiśmy się trochę i pojechali, ale teraz nie pamiętam co robiłam zanim weszli, więc stwierdziłam, że może jakąś notkę wykombinuję :)
Wczoraj pojechała mama. Bo miała jeszcze trochę urlopu, więc przyjechała do mnie we wtorek. Połaziłyśmy po sklepach trochę, poszłyśmy do kina i takie tam. A w środę, z racji tego, że ja musiałam iść do pracy, Franek zajął się moją mamą. Wziął ją nad Maltę, na Stary Rynek i gdzieś tam jeszcze. W każdym razie aż się mamie pęcherze porobiły na nogach:) A ja się cieszę, że się dogadują. Że Franek w ogóle sam zaproponował, że weźmie moją mamę, a mama się bez problemu na to zgodziła – bo to znaczy, że nie krępują się takiej sytuacji. Dobrze wróży na przyszłość :) Jego rodzice wobec mnie też są w porządku. Zwłaszcza tato za mną przepada :) Chyba dlatego, że nigdy córki nie miał ;) Zawsze o mnie pamiętają, pomogą. Na razie się dobrze zapowiada. Franek nawet stwierdził, że nie wie skąd się bierze to gadanie o złych teściowych. Ale ja wiem, że różnie to bywa, moja koleżanka z pracy ma naprawdę poważny problem ze swoją teściową… Oby u mnie było inaczej. W każdym razie wszyscy radzą, żebyśmy przypadkiem nie zamieszkali po ślubie z rodzicami – żadnymi. Nasi rodzice zresztą też tak uważają :) No, ale jeszcze się tym tak za bardzo nie martwię, bo jak już wspominałam, z kim mieszkać to ja mam :)
No i właśnie o tym miałam pisać. Dorota przyjechała wczoraj i poszli z Tomkiem na obiad. Obiad się przedłużył, bo wróciła po 21 :) Z browarkami. Tak na dobry sen wychyliłyśmy po jednym. Na razie wygląda, że jest dobrze. Dzięki za Wasze kciuki :) Oby tak dalej. Dzisiaj wyjeżdżają ze wspólnymi znajomymi na jeden dzień pod namiot. Jutro już Dorota wróci i mam nadzieję, że z pozytywnymi wieściami.
A tymczasem dzisiaj przyjeżdża nasza koleżanka z liceum, Justyna. Już dawno się umawiałyśmy, że nas odwiedzi i we trójkę sobie „zabetonimy” jak za starych dobrych czasów :) Niestety Dorota nas olała, no ale cóż… Można wybaczyć :) Może jak w sobotę przyjedzie, będzie miała siłę jeszcze się czegoś napić. A na razie same będziemy musiały sobie poradzić :) Dobra, wracam do papierów, bo nie wyjdę stąd dzisiaj i nici będą z betonu ;)

środa, 23 lipca 2008

Współlokatorka

Dorota była pierwszą osobą, którą poznałam w liceum. Stałam pierwszego września pod klasą i się strasznie głupio czułam, bo nikogo nie znałam.Ona czuła się tak samo i dlatego podeszła do mnie i się przedstawiła(podobno wydałam jej się sympatyczna:). Pierwszą lekcją był angielski i już do końca liceum nie było innej opcji, żebyśmy nie siedziały na tej lekcji razem. Pamiętam jak mi łokcie pchała na moją połowę ławki, albo jak mnie tymi właśnie łokciami szturchała, kiedy mi się przysnęło:)Przez pierwsze dwa lata byłyśmy bardzo dobrymi koleżankami. Później nadal się kolegowałyśmy, ale nasze drogi trochę się rozeszły.  Kiedy liceum się skończyło, ponad połowa ludzi z mojej klasy złożyła papiery na studia do Wrocławia. Ja zdecydowałam się na Poznań, mimo, że było to dwa razy dalej. Kiedy dowiedziałam się, że dostałam się na studia,,musiałam zastanowić się nad mieszkaniem i nie miałam na to żadnego pomysłu. I wtedy dowiedziałam się, że Dorota też będzie studiować w Poznaniu. Zadzwoniłam do niej i za dwa dni pojechałyśmy szukać mieszkania.Zdecydowałyśmy się już na trzecie, które widziałyśmy i w którym mieszkamy do dzisiaj. Jest dwupokojowe, ale my mieszkamy w jednym pokoju. Ten drugi jest taki trochę przechodni – co dwa lata zmienia się lokatorka, teraz mamy już trzecią. A my nadal we wspólnym pokoju, łóżko przy łóżku, komputer przy komputerze. Jakoś nie wyobrażam sobie, że miałoby być inaczej :) Ani ona. Mamy szczęście, ze akurat na siebie trafiłyśmy, bo nie z każdym można tyle czasu wytrzymać.Oczywiście, że wkurzają mnie u niej niektóre rzeczy, tak jak ją u mnie,ale widocznie nie są one zbyt istotne skoro ze sobą wytrzymujemy.Jeszcze pewnie nie raz będę na nią psioczyć, ale to chyba normalne.Rodzina też nas wkurza nie? :) Każda z nas ma swoje życie, swoich znajomych, swoje sprawy, a jednak przeplatają się nasze losy w tym naszym małym mieszkanku. Nie powiem, że jesteśmy przyjaciółkami, ale jak było źle to mogłam na nią liczyć. Jak siedziałam w Hiszpanii i usychałam z tęsknoty, ona zawsze potrafiła powiedzieć mi coś takiego,co mnie pokrzepiło. Jak się z Frankiem pokłócę – jest na miejscu. Nawet kiedy nie jesteśmy obie w Poznaniu zawsze jak się u mnie lub u niej zdarzy coś godnego uwagi – dobrego, czy złego, wysyłamy sobie smsy.Dobrze nam się żyje. Kiedyś nawet rozmawiałyśmy, że to jest w ogólenie możliwe,żebyśmy nie miały mieszkać razem do końca życia i wymyśliłyśmy, że jak już będziemy miały mężów to my w jednym a oni w drugim pokoju będą mieszkać :) Doroty studia są od moich krótsze i za pół roku będzie się bronić.Zaniepokoiłam się, co dalej. Ale niedawno przy piwku ustaliłyśmy, że jak na razie to ona się z Poznania nie zamierza wynosić. Trzeba będzie znaleźć coś,oprócz mieszkania i mnie rzecz jasna :) , co ją tu zatrzyma :) Biedna ostatnio mi się żaliła, że boi się, że starą panną zostanie. No właśnie ja tego nie rozumiem! Tyle fajnych dziewczyn jest dookoła, mam takie ładne i sympatyczne koleżanki, a gdzie Ci faceci? No normalnie nie mają dziewczyny na kim oka zawiesić. Dorota to w ogóle miała jakiegoś pecha z facetami, na samych bałwanów trafiała.
No i ostatnio (po tym długim wstępie przechodzę do sedna sprawy:) jak byłam na urlopie napisała mi sms, że szykuje się na randkę… Trzymałam kciuki i randka się udała. Jedna,potem druga i wszystko było ok. A w niedzielę zadzwoniła, że ma doła, bo ten cały Tomek ma jakąś niedokończoną sprawę ze swoją niedoszłą narzeczoną… Echh,ale się zmartwiłam. Tak mi szkoda jej było. Ale dzisiaj dobra wiadomość:)Zadzwoniła, że Tomek powiedział jej, że zakończył na dobre sprawę ze swoją byłą. Dorota strasznie się ucieszyła, ale z drugiej strony tak do końca boi się w to uwierzyć i zaufać. Jutro przyjedzie do Poznania a w piątek jadą razem z innymi znajomymi pod namiot. Trzymam kciuki za nich. I Was też proszę, żebyście trzymały :) Niech będzie szczęśliwa ta moja współlokatorka. No bo w końcu jak męża nie będzie miała, to z kim mój Franek będzie mieszkał w tym drugim pokoju? :)

wtorek, 22 lipca 2008

Pourodzinowo

Ale miałam fajne urodzinki :) Dawno nie było mi tak miło. A zaczęło się w pracy. Przyniosłam kawałek ciasta, żeby poczęstować współpracowników i właśnie miałam rozłożyć je na talerze, kiedy wyrosło przede mną dwóch moich kolegów – jeden z bukietem kwiatów, a drugi z prezentem. A za nimi jeszcze pięcioro innych współpracowników. Byłam tak zaskoczona, że nie wiedziałam, co powiedzieć. Nadal jestem w szoku. Nie mam pojęcia jak oni to zorganizowali?? Wiedzieli, że mam urodziny, bo szef się wygadał, ale przede wszystkim zdziwili się, że w ogóle przyszłam do pracy, bo myśleli, że jeszcze jestem na urlopie. Więc skąd wytrzasnęli te kwiaty i prezent?? Restauracja znajduje się w centrum handlowym,ale jest ono otwarte od 11,  a to była 9 dopiero. Do miasta jest kawałek drogi, bo to raczej zadupie. Więc jak??Naprawdę byłam strasznie mile zaskoczona. Tym bardziej, że już wcześniej u nas w firmie pracownicy mieli urodziny, przynosili jakiś poczęstunek, ale nie dostawali prezentów żadnych.  Franuś podsumował to tak: „chyba Cię lubią” :) A może to po prostu dlatego, że jestem jedną z niewielu kobiet u nas :) i jedyną z biura. No jakby nie było, bardzo miło mi się zrobiło.
Z pracy udało mi się wyjść dopiero o siedemnastej, ale to i tak nieźle, bo siedziałam tylko osiem godzin,a nie dwanaście, jak to się czasem po urlopie zdarzało. Pojechałam do domu, a tu Franuś pięknie stół zastawił i zaserwował obiadek ugotowany w moich nowych garnkach do gotowania na parze, które sprezentowali mi rodzice. Jedzonko -pychotka. A potem jeszcze była zabawa w „ciepło – zimno” i szukanie prezentu :) Wieczorek spędziliśmy przy winku i przy odbieraniu smsów z życzeniami, których zawsze najwięcej jest pod wieczór, bo urodziłam się o 19:30 :)
Naprawdę urodzinki się udały jak nigdy. Tylko myślałam, że to jeszcze nie koniec wrażeń na ten wieczór i jak się wreszcie położymy, to się Franuś mną zajmie… Ale dla niego to już chyba było za wiele jak na jeden dzień… Nie miałam serca go budzić :)

poniedziałek, 21 lipca 2008

Wróciłam



No to jestem. Myślałam, że w czasie urlopu będę miała czas, żeby wrzucić od czasu do czasu jakąś notkę, ale jednak nic z tego nie wyszło. Miałam mnóstwo różnych zajęć, a czas tak szybko mijał… No i minął urlop :( Dzisiaj w pracy się chyba nie pozbieram. Ale R. wie, że mam dzisiaj urodziny, więc dzwonił rano, żebym zrobiła tylko najważniejsze rzeczy a z resztą jakoś sobie da radę. Tylko ciekawe ile czasu zajmą mi te najważniejsze rzeczy :)
A urlop? Urlop był cudowny. Bardzo przyjemnie spędziłam ten czas. Dość aktywnie, ale czasu na lenistwo też nie zabrakło. Pogoda w sumie dopisała. Może spodziewałam się, że będzie trochę lepiej, ale nie pokrzyżowała mi żadnych planów i to chyba najważniejsze :) Już w sobotę wybraliśmy się z Frankiem i moją koleżanką Asią nad jezioro. Spędziliśmy tam cały dzień, popływaliśmy i nieźle się spiekliśmy. W następnych dniach pogoda już nie nadawała się na opalanie, ale to nawet dobrze, bo mieliśmy inne plany. Wybraliśmy się na wycieczkę rowerową a poniedziałek poświęciliśmy na załatwianie różnych ważnych spraw takich jak wymiana tymczasowego dowodu rejestracyjnego i zakup butów na wesele dla Franusia. I wybór sukienki, w której pójdę na wesele :) Z tą sukienką to niezłe jaja wyszły, bo na najbliższe wesele miałam pójść w sukience z zeszłego roku. Przymierzyłam ją i okazało się, że jest za duża. Jednak od zeszłego roku schudłam osiem kilo. Za to zmieściłam się w sukienkę sprzed trzech lat a nawet w sukienkę, w której moja siostra była dwa lata temu na swojej studniówce :) A na mieście znaleźliśmy jedną sukienkę – taką typową małą czarną tylko z białymi elementami – w której Franek się zakochał, a jeszcze bardziej zakochał się, jak ją przymierzyłam :) No i nie było rady, trzeba było kupić. W kolejne dni spotykałam się ze znajomymi i jeździliśmy na wycieczki. Pojechaliśmy między innymi do Kotliny Kłodzkiej i połaziliśmy trochę po górach. I wtedy ciszyliśmy się, że nie ma upałów, bo nie dalibyśmy rady, a tak przy dwudziestu trzech stopniach było idealnie. A w piątek udało nam się jeszcze raz pojechać nad jeziorko.
W sobotę przyszła do mnie moja osobista fryzjerka, czyli Asia, która czesała mnie na każdą imprezę, oprócz studniówki -  i dlatego nie byłam wtedy zadowolona :) W godzinkę wyczarowała mi jakieś cudeńko na głowie i mogliśmy z Franusiem wyruszać do Poznania.  Zajechaliśmy zgodnie z planem i mieliśmy jeszcze godzinkę na przygotowania. O szesnastej rozpoczęła się uroczystość. Ślub, jak to ślub, piękny. Bo jak nie ma być piękny, skoro dwoje ludzi sobie przysięga miłość aż po grób :) Ale ogólnie mieliśmy na początku całej imprezy mieszane uczucia. Nawet Franuś przyznał, ze jest jakoś dziwnie. Chodziło głównie o to, że para młoda ma ośmiomiesięcznego synka Kubusia. W kościele go nie było, ale pod kościołem już się pojawił i tak naprawdę Aneta (Panna Młoda) nawet nie słuchała życzeń od gości, tylko cały czas patrzyła co się z Kubusiem dzieje. A jak zapłakał to w ogóle do niego poszła i nie przejmowała się tym, że cała kolejka gości jeszcze stoi, żeby złożyć jej życzenia. Później na weselu było podobnie, wszędzie z Kubusiem, cały czas patrzyli gdzie on jest i co robi. I dlatego z Frankiem stwierdziliśmy, że jednak taki dzieciaczek niepotrzebny na weselu swoich rodziców. Może gdyby był starszy, a tak on i tak nic nie będzie pamiętał, a rodzice zamiast cieszyć się sobą i gośćmi poświęcali mu całą uwagę. Oczywiście, że to ich synek i to jest zrozumiałe, ale przecież to jest ich dzień! A odnieśliśmy wrażenie, że są nieobecni duchem na swoim własnym weselu. Później kiedy maluszek został odwieziony do domu, był już zupełnie inaczej. Para młoda nareszcie mogła zacząć cieszyć się weselichem :) Bawiliśmy się świetnie. Na początku Franuś trochę sztywny był i nie chciał ze mną tańczyć, ale zajął się mną jego tata. A potem to już się bawili wszyscy. Wesele miało skończyć się o czwartej, więc byłam przerażona, bo nie wyobrażałam sobie, że dam radę wytrzymać tyle czasu, a trzeba było czekać na autobus, bo wesele było 30 km pod Poznaniem. A jednak jak przyszła na czwarta, to się nikomu z parkietu nie chciało schodzić:) No i muszę się pochwalić, że Franuś stwierdził, że wyglądałam najładniej ze wszystkich (mam nadzieję tylko, że nie ładniej od Panny Młodej) Może to, że powiedział to Franek, nie jest aż takim zaskoczeniem, ale wiele osób z jego rodziny stwierdziło, że wyglądam ślicznie, a jego ciocia wręcz się mną zachwycała. Aż mnie wprawiała w zakłopotanie, mówiąc, że wyglądam jak taka księżniczka, tak delikatnie i arystokratycznie zarazem :) Naprawdę  nie wiem czym sobie zasłużyłam na takie komplementy, ale miło było mi strasznie. A niedziela można powiedzieć zmarnowana, bo niczego pożytecznego nie zrobiłam :) . No, rozpakowałam się. Ale cały dzień byłam nie do życia, bo nie umiem odsypać imprez. Jak zasnęłam o szóstej, to już o ósmej miałam koniec spania. Poszłam na spacer, wykąpałam się, zjadłam i dopiero tak około pierwszej zasnęłam jeszcze na półtorej godzinki, ale więcej nie dałam rady. Ale dziś jestem już rześka, z racji tego, że wczoraj położyliśmy się już o 21.
No i to byłoby w skrócie tyle o tym tygodniu, podczas którego nie było mnie w świecie wirtualnym:) Dziękuję wszystkim za życzenia udanego urlopu, bo rzczywiście spełniłu się i urlop udał się pysznie. Wesele również i już nie mogę doczekać się września, kiedy będę bawić się jeszcze na dwóch. Teraz wracam do szarej rzeczywistości, żeby jak najszybciej uwinąć się z robotą. A w przerwach mam zamiar poodwiedzać Wasze blogi, bom ciekawa co u Was słychać :)