*OGŁOSZENIE*

Witam wszystkich odwiedzających :) Zarówno stałych czytelników, jak i "przelotnych" gości.
Wszyscy są mile widziani, ale proszę pamiętać o tym, że jest to moje miejsce, a więc piszę o czym chcę, w sposób w jaki chcę i jestem jaka chcę być :) Jeśli się komuś to nie podoba, nie musi mnie uświadamiać, jaka jestem niefajna. Przymusu czytania ani lubienia nie ma.
Jeśli jesteś tu nową osobą, zachęcam do pozostawienia śladu swojej obecności w postaci komentarza (zakładka Kredki w dłoń), a jeśli prowadzisz bloga - zostaw adres. Chętnie zajrzę!
Pozdrawiam i życzę miłej lektury :)

poniedziałek, 18 października 2010

Małgorzaty i Łukasza :)

Debiut się udał :) W zasadzie jeden i drugi, chociaż studia może odłożę na później, a teraz zajmę się krótką relacją z imprezy. W czasie kiedy ja byłam na zajęciach, Franek z pomocą brata zrobił ostatnie zakupy i przytachał to wszystko do mieszkania. Potem wziął się za gotowanie. Ja wróciłam po 21:00 i udało mi się jeszcze zrobić dwie sałatki. Poczułam się trochę lepiej, że przynajmniej tym odciążę Franka. On zresztą z całą jedzeniową kwestią też uporał się w piątek. Ja się położyłam, a on jeszcze ze dwie godziny coś tam w kuchni robił i w sumie przeszkadzał mi spać :) W ogóle to się wtedy pokłóciliśmy, bo jak Franek zaczyna gotować, to się robi nieznośny, ale to temat na osobną notkę, więc nie będę teraz o tym pisać. Grunt, że ostatecznie przyszedł do mnie, położył się i zasnęliśmy pogodzeni. W sobotę byłam zmęczona i śpiąca, ale przynajmniej nie miałam złego humoru spowodowanego naszą sprzeczką. 

Podczas gdy ja siedziałam na uniwerku, Franek poprzywoził od rodziców wszystko, co było nam potrzebne – czyli krzesła, kieliszki i takie tam i zajął się sprzątaniem. Kiedy wróciłam około 17:00 wszystko lśniło. Nie było już nic do roboty, więc mogłam się zająć sobą. Kiedy kończyłam makijaż przyjechali Franka rodzice, żeby pomóc jeszcze w rozstawieniu stołu no i przywieźli ciasto, które upiekła Pani Mama. Pierwsi goście zapowiedzieli się nieco wcześniej, bo już na 17:30 i zdążyłam z przygotowaniem się dosłownie na pięć minut przed ich przybyciem :) Nawet jeszcze wystarczyło mi czasu na to, żeby doprawić sałatkę, która się przegryzała przez noc i się nie dogryzła :)

A potem już poszło. O 18:15 byliśmy w komplecie i przy jednym małym stole siedziało nas dwanaście osób plus trzyletni Kubuś. Ściśnięci byliśmy niemiłosiernie, ale jakoś nikt nie narzekał :) Wyglądało na to, że jednak wszyscy dobrze się bawili. Łącznie z Kubusiem, który znalazł wszystkie moja spinki do włosów i powpinał najpierw w moje włosy a potem w swoje blond loki :) Kubusiowi wujkowie byli oburzeni, a kiedy mały do tego założył na rękę mój różowy zegarek, zaczęli doszukiwać się skłonności homoseksualnych :) Czy nie wydaje Wam się normalne, że chłopiec w tym wieku nie przejmuje się konwenansami i oprócz zabawy samochodzikami, bawi go też fryzjerstwo? :) Bo mnie jak najbardziej. Ale może się nie znam :P

Nie ma sensu opisywać przebiegu całej imprezy, bo chyba wszyscy go doskonale znacie :) Jedni lubią takie spotkania, inni nazywają je spędami i próbują się od nich wykręcić. Ja te rodzinne imprezy uwielbiam :) Lubię rozmowy i żarty w gronie rodzinnym. I w mojej i w Franka rodzinie na takich spotkaniach panuje świetna, rodzinna atmosfera :) Nareszcie mieliśmy okazję porozmawiać i dowiedzieć się co u kogo słychać, bo na co dzień nie ma czasu na takie kontakty, mimo, że daleko do siebie nie mamy. Ostatni goście wyszli tuż przed północą. Do pierwszej wyrobiliśmy się z Frankiem ze sprzątaniem i zmywaniem i mogliśmy położyć się spać. Rano obudziliśmy się wypoczęci i w dobrych humorach – zwłaszcza, że w mieszkaniu było czyściutko :) Relację miałam zdać już wczoraj, ale kto by się zajmował blogowaniem, skoro za oknem taka piękna pogoda :) Wyszliśmy więc na spacer, później do kościoła, a następnie poszliśmy… do rodziców Franka. Dostałam od Franusia na imieniny grę planszową i chcieliśmy ją wypróbować:
 

Świetna sprawa :) Dzisiaj z Frankiem zrobimy sobie znowu wieczór gier planszowych, tym razem we dwoje.

A tak a propos prezentów. To zdjęcie zrobiłam po sobotniej imprezie:
 
Tylko choinkę postawić i już byłoby jak na Boże Narodzenie :) No co, nie będę udawać, że nie lubię prezentów, zwłaszcza, że dostaliśmy wiele praktycznych rzeczy – na przykład nie będziemy musieli już pożyczać kieliszków do wina :)
Podsumowując, mogę powiedzieć, że wieczór był naprawdę bardzo udany. Gościom też się chyba podobało – rodzicom Franka bardzo. A i kuzynostwo zadowolone, jak doniosła nam Pani Ciocia, która zadzwoniła z życzeniami w niedzielę, bo niestety w sobotę wpaść nie mogła…