*OGŁOSZENIE*

Witam wszystkich odwiedzających :) Zarówno stałych czytelników, jak i "przelotnych" gości.
Wszyscy są mile widziani, ale proszę pamiętać o tym, że jest to moje miejsce, a więc piszę o czym chcę, w sposób w jaki chcę i jestem jaka chcę być :) Jeśli się komuś to nie podoba, nie musi mnie uświadamiać, jaka jestem niefajna. Przymusu czytania ani lubienia nie ma.
Jeśli jesteś tu nową osobą, zachęcam do pozostawienia śladu swojej obecności w postaci komentarza (zakładka Kredki w dłoń), a jeśli prowadzisz bloga - zostaw adres. Chętnie zajrzę!
Pozdrawiam i życzę miłej lektury :)

piątek, 27 czerwca 2008

Rekonwalescencja

Jest lepiej. Grypa chyba powoli mija. Dzisiaj słońce jakby jaśniej świeci. Ale jeszcze nie mówię hop, bo do wieczora daleko. Może sens wszystkiego, co robie powróci…
Rozmawiałam wczoraj z mamą na skypie i tak jej się trochę żaliłam, że tak mi smutno jest, że nie wiem dlaczego. Że tak jakoś te dni mijają, idę do pracy, po południu mam czas na aerobic, czytanie, ale jakoś nic mi się nie chce. Koleżanki powyjeżdżały – mimo, że i tak nie spotykam się jakoś specjalnie często z nimi, to mnie to zdołowało trochę. A mama mi powiedziała, że tak właśnie wygląda życie. No tak, to prawda. Może właśnie to mnie tak zdołowało. Z jednej strony tak dużo się dzieje wokół mnie, ciągle coś, jestem zabiegana i mam mnóstwo na głowie. Ale z drugiej wydaje mi się, że wszystko już przeżyłam i nigdy już nie będę miała takich przygód jak wtedy, kiedy miałam 16 lat. Tyle, że jeszcze parę dni temu mi to nie przeszkadzało, dopiero ostatnio dopadła mnie taka melancholia. No cóż, może rzeczywiście przejdzie.
Dzisiaj w pracy przyszedł do mnie jeden ze współpracowników. Tak żeby pogadać. Spytał co słychać. Powiedziałam, że dobrze, jakoś leci. A on na to, „no, z tego co zauważyłem, to raczej nie jesteś osobą która narzeka prawda?” No i dobrze. Cieszę się, że tak mnie ludzie postrzegają. Narzekać to sobie pewnie narzekam, tylko staram się nie przy wszystkich. I nie narzekam na to, co sama sobie wybrałam. Jeśli dokonam już jakiegoś wyboru, to raczej się nie zdarza, żebym potem żałowała. Zawsze sobie mówię, że widocznie tak było mi pisane i zamiast myśleć, co by było gdyby, cieszę się tym, co mam. Na studiach, i tych dziennych i zaocznych ciągle spotykałam ludzi, którzy narzekali. To za dużo nauki, to za mało, to zbyt wymagający wykładowcy, to się niczego nie nauczą itd. A ja starałam się znaleźć raczej dobrą stronę tego wszystkiego. Może to dlatego, że nie chcę przyznać się sama przed sobą, że dokonałam złego wyboru? Ale raczej nie sądzę, bo naprawdę nie żałowałam. Wolę być zadowolona z tego co robię i co mam. Dlatego nie jest mi dobrze z przygnębieniem i ciągłymi łzami. Mam nadzieję, że naprawdę mi przeszło. Ale któż to wie. Może przechodzę jakiś kryzys wieku… średniego?