*OGŁOSZENIE*

Witam wszystkich odwiedzających :) Zarówno stałych czytelników, jak i "przelotnych" gości.
Wszyscy są mile widziani, ale proszę pamiętać o tym, że jest to moje miejsce, a więc piszę o czym chcę, w sposób w jaki chcę i jestem jaka chcę być :) Jeśli się komuś to nie podoba, nie musi mnie uświadamiać, jaka jestem niefajna. Przymusu czytania ani lubienia nie ma.
Jeśli jesteś tu nową osobą, zachęcam do pozostawienia śladu swojej obecności w postaci komentarza (zakładka Kredki w dłoń), a jeśli prowadzisz bloga - zostaw adres. Chętnie zajrzę!
Pozdrawiam i życzę miłej lektury :)

środa, 18 lutego 2009

Totalne odmóżdżenie

No to sobie wczoraj zrobiłam odmóżdżanie z prawdziwego zdarzenia. Przysiadłyśmy sobie wczoraj z Dorotą przy browarku. Najpierw jednym, potem drugim, a potem poszłyśmy na miasto. Kurdę, dawno się tak nie bawiłam. No normalnie, aż się nie da powiedzieć inaczej, jak po prostu za…iście:)  Dawno tak nie wypoczęłam psychicznie i fizycznie. Najpierw trafiłyśmy do klubu z salsą, ale akurat był tam kurs salsy,  trochę tam posiedziałyśmy, wypiłyśmy piwko, ale miałyśmy ochotę potańczyć, więc się zmyłyśmy. I trafiłyśmy do klubu z karaoke. Spędziłyśmy tam ze dwie godziny, śpiewałyśmy, wygłupiałyśmy się, a potem poznałyśmy paru ludzi i razem poszliśmy do innego klubu i nareszcie parkiet był nasz. I to dosłownie. Miałam wrażenie, że robimy furorę :) Tak dobrze się bawiłyśmy, że się kompletnie zatraciłyśmy w tym tańcu, a dookoła nas zrobiło się kółeczko :) Poznałyśmy dużo fajnych facetów. Ale bez obaw, wszyscy byli weryfikowani pod względem kandydatów na facetów dla Doroty, ja robiłam tylko za przyzwoitkę :D Naprawdę bawiłam się świetnie. Do domu trafiłam o 5… Ledwo zamknęłam oczy a już je musiałam otworzyć. I tak sobie pofolgowałam, bo wstałam dopiero o 6:50… Do roboty dojechałam jeszcze pod wpływem, ale ciii :) Cały dzień byłam zgonem. Ale kaca nie miałam, tylko zmęczona strasznie byłam. Ale warto było poświęcić się dla takiej świetnej zabawy. Tylko biedny Franuś… Nie mógł zasnąć, bo denerwował się, że jeszcze mnie nie ma. Wiedział, że nie miałam ze sobą telefonu. Myślałyśmy, że około drugiej już będziemy w domu a tu nam się o trzy godziny przedłużyło. A on kręcił się, czekał, o 4 nawet poszedł  do nas, żeby sprawdzić, czy na pewno jeszcze nie wróciłyśmy. Dopiero jak zobaczył przez okno, że wróciłyśmy, położył się. Biedny… Chociaż drugiej strony w końcu zobaczył jak to jest, bo przeważnie to ja na niego czekam i się denerwuję. Ale mimo tych nerwów, nie robił mi żadnych wymówek i cierpliwie słuchał, jak opowiadałam o tym jak się świetnie bawiłam. Tak, tego mi było trzeba…