*OGŁOSZENIE*

Witam wszystkich odwiedzających :) Zarówno stałych czytelników, jak i "przelotnych" gości.
Wszyscy są mile widziani, ale proszę pamiętać o tym, że jest to moje miejsce, a więc piszę o czym chcę, w sposób w jaki chcę i jestem jaka chcę być :) Jeśli się komuś to nie podoba, nie musi mnie uświadamiać, jaka jestem niefajna. Przymusu czytania ani lubienia nie ma.
Jeśli jesteś tu nową osobą, zachęcam do pozostawienia śladu swojej obecności w postaci komentarza (zakładka Kredki w dłoń), a jeśli prowadzisz bloga - zostaw adres. Chętnie zajrzę!
Pozdrawiam i życzę miłej lektury :)

czwartek, 24 lutego 2011

Cięcie.

Niektórzy muszą dojrzeć do tego, żeby zmienić coś w swoim wyglądzie. U mnie natomiast jest zupełnie na odwrót, zwłaszcza jeśli chodzi o fryzjera. Jednego dnia patrzę na swoje włosy i jestem z nich zadowolona.  A kilka dni później wstaję rano, patrzę na siebie i mówię „basta, wasz czas się skończył!” Wasz, czyli włosów :) 

To jest jedna z niewielu spontanicznych decyzji jakie w życiu podejmuję i dlatego nie znoszę się umawiać do fryzjera. Bo ja postanowiłam obciąć włosy już, teraz, zaraz, a nie w przyszły piątek na przykład :/ Są fryzjerki, które obetną mnie tak, jak mi się podoba, tyle, że muszę poczekać przynajmniej dwa dni, żeby się do nich wybrać. Obcinanie włosów to jednak dla mnie ryzykowna sprawa, a iść do kogoś tak w ciemno jeszcze bardziej zwiększa to ryzyko :) Ale wczoraj właśnie obudziłam się rano z myślą, że od tej chwili nie cierpię swoich włosów, które sięgają już za ramiona (ostatni raz obcinałam je w sierpniu) i postanowiłam ten jeden raz zaryzykować. Znalazłam jakiś salon w pobliżu miejsca mojej pracy i się zapisałam na 15:30. 

Wizyta u fryzjera to zawsze dla mnie stres. Bo ja nie potrafię iść i tylko podciąć włosy, tylko skracam je o jakieś 20 cm. Przeważnie jest to „na boba” z włosami dłuższymi z przodu (tak do linii brody). A potem na samym końcu okazuje się, że jest trochę za krótko chyba… Znaczy się, fryzjerki mnie ścinają dokładnie tak, jak sobie życzyłam, tylko mnie się wydaje, że chciałam dłużej :)

W pierwszej chwili więc jestem zawsze trochę rozczarowana… Potem przychodzę do domu, gdzie Franek długo mi się przygląda, obraca z każdej strony i w końcu ogłasza werdykt – „jest ok”. Później idę do łazienki, układam włosy po swojemu i zaczynam stwierdzać, że w zasadzie to mi się podoba, a do długości na pewno się przyzwyczaję. Poza tym, tak naprawdę zawsze najbardziej jestem zadowolona ze swoich włosów tak miesiąc/dwa po wizycie u fryzjera :) A więc idealnie – wszak za miesiąc będę sobie zdjęcia cykać w Hiszpanii, więc trzeba jakoś wyglądać :)

Stwierdzić mogę, że pan fryzjer się spisał i niczego nie skaszanił (ano właśnie, bo moją fryzurą zajął się facet. I to nie stereotypowy homoseksualista w różowych ciuszkach tylko pan w okolicach pięćdziesiątki, stateczny małżonek swojej żony, która strzygła panów). Z każdym spojrzeniem w lustro utwierdzam się w przekonaniu, że jest całkiem dobrze i zadowolona jestem, że przy krótszych włosach mniej czasu będę tracić na suszenie i układanie fryzury.

A wieczorem weszłam do pokoju, Franek spojrzał na mnie i stwierdził spontanicznie: „a wiesz, całkiem fajnie ci w tych kłakach*” Czyli jest dobrze. Jeszcze tylko muszę przeżyć dzisiejszy dzień w pracy i wysłuchiwanie komentarzy szefa i kolegów na temat mojego nowego image’u. A mówi się, ze faceci nie zwracają uwagi na wygląd :)

*uwielbiam pochwały Franka dotyczące mojego wyglądu. Oprócz fajnych kłaków mam jeszcze szmatkę, w której dobrze wyglądam (czyt. tunikę) a do tego podoba mu się, gdy się wysmaruję (czyt. zrobię makijaż :))