*OGŁOSZENIE*

Witam wszystkich odwiedzających :) Zarówno stałych czytelników, jak i "przelotnych" gości.
Wszyscy są mile widziani, ale proszę pamiętać o tym, że jest to moje miejsce, a więc piszę o czym chcę, w sposób w jaki chcę i jestem jaka chcę być :) Jeśli się komuś to nie podoba, nie musi mnie uświadamiać, jaka jestem niefajna. Przymusu czytania ani lubienia nie ma.
Jeśli jesteś tu nową osobą, zachęcam do pozostawienia śladu swojej obecności w postaci komentarza (zakładka Kredki w dłoń), a jeśli prowadzisz bloga - zostaw adres. Chętnie zajrzę!
Pozdrawiam i życzę miłej lektury :)

środa, 23 kwietnia 2014

Poświątecznie i wiosennie

Święta, święta i po świętach, jak to się zawsze mówi, ale przyznać muszę, że udało mi się trochę zwolnić i ten uroczysty czas minął mi chyba wolniej niż wcześniejszy tydzień. 
Zupełnie niespodziewanie pojawiło się u mnie w pracy trochę komplikacji natury technicznej i miałam sporo do zrobienia. A zaczęło się już w piątek dwa tygodnie temu - kiedy to byłam w Poznaniu. Na czwartek wzięłam urlop, a co do piątku, umówiłam się, że będę pracować zdalnie. Jako że pojawiły się komplikacje z podpięciem mojego służbowego laptopa do internetu teściów, umówiłam się z Juską i Dorotą, że będę siedziała u nich. Dziewczyn nie było, ale zostawiły mi klucze i miałam się obsłużyć sama. 
Tak też zrobiłam. Wcześniejsze dni były bardzo spokojne - żeby nie powiedzieć, że nudne, więc wzięłam laptopa i książkę do czytania. Za to nie wzięłam nic do jedzenia, bo stwierdziłam, że zrobię to co najważniejsze do 12tej, potem zrobię sobię przerwę i wrócę o 15. A tu się wszystko rozhulało i siedziałam od rana aż do 18:30 z jedną tylko malutką przerwą - zrobiłam się taka głodna, że wyszłam od dziewczyn, poszłam do domu teściów po kawałek ciasta i wróciłam do pracy - co zajęło mi dokładnie 10 minut :)
Kolejny tydzień był równie pracowity aż do czwartku. Piątek w założeniu miał być wolny od 12. I tym razem pracowałam zdalnie. Wyjechaliśmy z Frankiem o 7 z Warszawy i już po 10 dojechaliśmy do Miasteczka, więc się rozłożyłam z moim komputerem, myśląc, że wszystko zrobię raz dwa, a tymczasem po dwunastej pojawiły się kolejne komplikacje i niestety znowu siedziałam do późnego popołudnia "w pracy". Cieszyłam się tylko, że jednak pojechałam rano do Miasteczka a nie, jak planowałam wcześniej dopiero po tej 12, bo chyba bym nie dojechała...
Ale grunt, że sytuacja została opanowana (i jak na razie tak zostało do dziś ;)). Mogłam zacząć świętować.

Przyznam, że tegoroczna Wielkanoc nadeszła dla mnie trochę niepostrzeżenie. Przez ten ostatni tydzień na wariackich papierach, ani się obejrzałam, a był Wielki Piątek. Wielkiego Czwartku, prawie nie odnotowałam :( Trochę zabrakło mi duchowego przygotowania w ostatnich dniach (dlatego właśnie uważam, że Wielki Czwartek, a zwłaszcza Wielki Piątek powinny być dniami wolnymi od pracy - zamiast np. Trzech Króli), na szczęście choć trochę nadrobiłam to w piątkowe popołudnie a wieczorem nareszcie miałam czas na chwilę skupienia i refleksji na czuwaniu w kościele.
Ale od soboty mieliśmy już w domu święta na całego. U nas w domu jest taka tradycja, że właściwie już od rana mamy święto, bo wszystko jest ugotowane i posprzątane wcześniej. Sobota to czas na pomalowanie jajek i przygotowanie koszyczków do święcenia. Później święcenie pokarmów i chwila modlitwy w kościele, a popołudnie to już czas dla rodziny.
Święta upłynęły więc nam w bardzo przyjemnej, rodzinnej atmosferze. Dużo, naprawdę dużo rozmawialiśmy. Pogoda sprzyjała, więc także sporo spacerowaliśmy - odświętnie ubrani, całą rodziną, spotykaliśmy w lesie inne ładnie ubrane całe rodziny :) Podoba mi się ten klimat. Oczywiście nie zabrakło też czasu na gry :) Sporo też pojedliśmy, jak to w święta bywa - w dodatku w te święta moja mama miała urodziny, więc mieliśmy więcej okazji do świętowania. Ale dzięki tym spacerom i sesjom aerobikowym, które urządzałam sobie z siostrą, przytyło się nam niewiele - myślę, że za chwilę już nie będzie śladu po tych dodatkowych gramach właściwie ;)

We wtorek rano wróciliśmy, a jechało się tak dobrze, że przyjechałam punktualnie na 10:00 do pracy :) Wracamy więc do poświątecznej rzeczywistości, a o minionych dniach przypomina nam jeszcze wałówka w lodówce, którą przywieźliśmy :)

Pogoda nadal jest cudna i mam nadzieję, że taka się utrzyma. Zaczyna się powoli najpiękniejszy moim zdaniem czas w przyrodzie, który potrwa przez najbliższe kilka miesięcy. Wtedy wszystko wygląda lepiej, mimo, że ostatnio znowu nam nie wyszło kilka rzeczy :( Chciałam częściowo o tym napisać, ale akurat byłam zapracowana, a teraz - dopóki jestem trochę pozbierana, nie chcę do tego wracać, za to chcę wierzyć, że jednak w końcu wyjdzie...