*OGŁOSZENIE*

Witam wszystkich odwiedzających :) Zarówno stałych czytelników, jak i "przelotnych" gości.
Wszyscy są mile widziani, ale proszę pamiętać o tym, że jest to moje miejsce, a więc piszę o czym chcę, w sposób w jaki chcę i jestem jaka chcę być :) Jeśli się komuś to nie podoba, nie musi mnie uświadamiać, jaka jestem niefajna. Przymusu czytania ani lubienia nie ma.
Jeśli jesteś tu nową osobą, zachęcam do pozostawienia śladu swojej obecności w postaci komentarza (zakładka Kredki w dłoń), a jeśli prowadzisz bloga - zostaw adres. Chętnie zajrzę!
Pozdrawiam i życzę miłej lektury :)

czwartek, 9 sierpnia 2012

Czuję to!

Naprawdę to czuję! :) Że już za pięć tygodni z malutkim okładem będzie miał miejsce TEN dzień :) Świadomość o tym, że nadchodzi oczywiście miałam codziennie przez ostatni rok, ale dopiero od niedawna czuję to po prostu całą sobą. W myślach widzę już siebie w tej białej sukni a Franka w czarnym garniturze. Widzę naszych gości i czuję motyle w brzuchu. Nie denerwuję się, ale ogromnie się cieszę! To musi być niesamowicie fajna sprawa, kiedy tak wszyscy przyjeżdżają tylko po to, żeby być z nami w tym ważnym dniu, żeby się z nami cieszyć. No i chyba już nigdy nie będziemy w samym centrum uwagi, to musi być fajne doświadczenie :)

Ale oczywiście nie tylko o to chodzi.Po prostu czuję to, jak się wszystko zmieni PO. Wiem, wiem, może się Wam wydawać, że głupoty piszę, bo przecież co niby miałoby się zmienić? A jednak :) Ta zmiana następuje przede wszystkim w naszych głowach, a że wszystko ma swoje źródło w psychice... same wiecie :) To tak, jak nasze zaręczyny zmieniły całkowicie wszystko - nasz związek, nasze relacje, nasz sposób myślenia. A przecież też się nic nie zmieniło w sensie fizycznym.

Właściwie to ja nawet nie potrafię opisać swoich uczuć :) Tej radości (śmieję się jak głupia - sama do siebie, gdy tylko o tym myślę, nie zważając na to, czy jestem w tramwaju, czy w sklepowej kolejce), tego podniecenia i mieszkanki niecierpliwości z... chęcią odsunięcia tego jeszcze o parę lat :) To ostatnie tylko z jednego powodu - żal mi później będzie tych odczuć, które od kilku dni mi towarzyszą, na co będziemy czekać? Kiedy skończyło się Euro, powiedziałam do Franka: "tyle czasu na to czekaliśmy, tyle lat, a tu już po wszystkim, na co teraz będziemy czekać?" A on mi na to: "jak to na co? Na nasz ślub!".
No tak, tylko na co będziemy czekać po ślubie? :))

Oczywiście mimo wszystko nie przesunęłabym tego dnia ani o chwilę, nie ma mowy. Za bardzo mi na tym zależy, jest to dla mnie zbyt istotne, za bardzo nie mogę się doczekać :)
Odczuwam to wszystko bardzo intensywnie ze świadomością, że odtąd zawsze będziemy razem, że obiecujemy sobie coś - przysięgamy, że oddajemy się sobie.
Ale jest też drugi aspekt - patrzę na to wszystko z perspektywy osoby, która zmienia swoje życie, wchodząc w jego nowy etap. Odczuwam to z punktu widzenia tej, która za chwilę włoży tę mityczną białą suknię, która będzie żoną, która dotarła w swoim życiu do tego punktu, nad którym zastanawiała się od dawna - gdy jeszcze jako romantyczna dziewczynka, a później nieco bardziej świadoma, ale jeszcze bardziej romantyczna nastolatka myślała o tym: jak to będzie? gdzie? z kim? kiedy?
Być może nie każda dziewczynka/nastolatka/kobieta tak ma. Ale dla mnie od zawsze oczywiste było, że wyjdę za mąż. Że będzie ślub i wesele. Ale to wszystko było jedynie w sferze marzeń - tak odległych i nierzeczywistych, że wydawało się, że to tylko jakaś kolejna powieść albo projekcja filmu ze mną w roli głównej. Niesamowite jest to uczucie, gdy uświadamiam sobie, że oto doszłam do tego punktu, który zawsze był dla mnie oczywisty. Wiedziałam, że nastąpi, ale nie wiedziałam kiedy. Dziś już wiem :)
To tak, jakbym wróciła z podróży, trwającej całe moje życie.