Poszłam
dzisiaj do lekarza, do dermatologa. Zbierałam się już od kilku miesięcy
i w końcu się wybrałam. Od razu zaciągnęłam Franka, na twarzy pojawił
mu się jakiś dziwny pieg, więc stwierdziłam, ze możemy razem się
przejść. Jeśli o mnie chodzi był to nie lada wyczyn, bo ja się strasznie
boję lekarzy. Wszystkich. Nie wiem dlaczego, jakiś uraz mam czy co.
Zawsze się boję, ze na mnie nakrzyczą. Czekaliśmy jakieś czterdzieści
minut i wreszcie nadeszła moja kolej. Miałam motyle w brzuchu ze
strachu, aż się Franek ze mnie śmiał. No ale to naprawdę było silniejsze
ode mnie. Weszłam do gabinetu, babka zaczęła spisywać wszystkie moje
dane i takie tam i nagle zaczęła mnie wypytywać o moje studia. Czy
ciężko było się dostać, na czym polegały egzaminy, czy lubiłam studia
licencjackie i tak dalej. Byłam zaskoczona, tym bardziej, że Dorota
kiedyś była u tej babki i jak się jej pytałam czy jest sympatyczna,
mówiła, że taka normalna, tylko strasznie oficjalna… No cóż, to mi
raczej na spoufalanie się wyglądało
A potem babka spytała, czy nie udzielam korepetycji! Zatkało mnie
trochę, no bo kurczę, w końcu to ja tu mam sprawę do niej a nie na
odwrót
Powiedziałam, że nie mam czasu. No to ona dalej – czy mogę jej kogoś
polecić. Powiedziałam, że zapytam. W końcu zainteresowała się z czym do
niej przyszłam… A na sam koniec powiedziałam jej, że podam jej numer
koleżance, albo… sama się odezwę w ramach wyjątku. Zastanowię się
No i co, idzie człowiek do lekarza, a tu mu robotę proponują hihi.



Brak komentarzy:
Prześlij komentarz