*OGŁOSZENIE*

Witam wszystkich odwiedzających :) Zarówno stałych czytelników, jak i "przelotnych" gości.
Wszyscy są mile widziani, ale proszę pamiętać o tym, że jest to moje miejsce, a więc piszę o czym chcę, w sposób w jaki chcę i jestem jaka chcę być :) Jeśli się komuś to nie podoba, nie musi mnie uświadamiać, jaka jestem niefajna. Przymusu czytania ani lubienia nie ma.
Jeśli jesteś tu nową osobą, zachęcam do pozostawienia śladu swojej obecności w postaci komentarza (zakładka Kredki w dłoń), a jeśli prowadzisz bloga - zostaw adres. Chętnie zajrzę!
Pozdrawiam i życzę miłej lektury :)

środa, 15 lipca 2015

Szpital na Żelaznej.

Sporo już czasu minęło od czasu mojego porodu, ale myślę, że jestem winna szpitalowi, w którym rodziłam, taki wpis (a także kilku z Wam, którym taką notkę swego czasu obiecałam :)), jak również opinię na stronie "gdzierodzić", którą na pewno również wkrótce zamieszczę.
Przez długi czas zielonego pojęcia nie miałam, gdzie chciałabym rodzić. Ba! Ja nawet nie wiedziałam, jakie są opcje. Jedyne, co mi przychodziło do głowy, to może żeby tam, gdzie jest moja lekarka prowadząca, choć to chyba nie byłby najlepszy wybór...
W połowie października rozpoczęliśmy zajęcia w szkole rodzenia. Kiedy się przedstawialiśmy, trzeba było podać termin porodu, płeć i ewentualnie imię dziecka oraz szpital, który się wybrało. Zdziwiło mnie całkowicie, że niemal wszystkie pary mówiły o szpitalu na ulicy Żelaznej. Wcześniej nic o nim nie słyszałam. W dodatku kiedy przez przypadek weszłam na stronę szpitala i zobaczyłam, że to "Szpital Specjalistyczny Św. Zofii" albo też "Centrum Medyczne Żelazna", nie wiedzieć czemu, skojarzyło mi się, że to zapewne jakaś prywatna placówka.
Dopiero fakt, że tyle par w grupie zdecydowało się na ten szpital dało mi trochę do myślenia. Ale początkowo tłumaczyłam to sobie tym, że po prostu położna organizująca szkołę rodzenia tam pracuje i ludzie na to się decydowali ze względu na nią. Teraz myślę, że było na odwrót i pary, które chciały rodzić na Żelaznej, szukały szkoły rodzenia w jakiś sposób związanej z tym szpitalem. 
Już w trakcie zajęć wydawało mi się, że szpital ten jest naprawdę bardzo przyjazny pacjentkom i nie chodziło tylko o to, że położne zachwalały swoje miejsce pracy. One po prostu opowiadały o tym, jak jest. A było tak, jak mnie odpowiadało. Poza tym zaczęłam już powoli czytać opinie w internecie i trochę rozpytywać. Okazało się, że szpital ten ma chyba najlepszą opinię jeśli chodzi o blok porodowy, oddział położniczy i noworodkowy w Warszawie. 
Strasznie napaliłam się na to, żeby właśnie ten szpital był szpitalem pierwszego wyboru (miałam w zanadrzu jeszcze dwa inne, które również miały dobre opinie, ale kobiety rodzące wypowiadały się z reguły negatywnie na temat opieki poporodowej i pomocy przy dziecku). Kiedy pojechałam tam na pierwsze KTG, wizyta w tamtym miejscu tylko utwierdziła mnie w tym przekonaniu!
Niestety jedynym, za to ogromnym minusem było to, że wszyscy mówili o tym, jak trudno jest się do tego szpitala dostać ze względu na ogromną ilość pacjentek czekających na poród właśnie tam. Zastanawialiśmy się nawet nad wykupieniem opieki położnej, ale było już na to trochę za późno, do tego to był ogromny koszt (1500zł) i choć szanse się zwiększały to takiej stuprocentowej gwarancji to nie dawało.

Było kilka rzeczy, na których bardzo mi zależało. Przede wszystkim chciałam rodzić w sali pojedynczej - nie z drugą kobietą za parawanem. Tylko to gwarantowało mi komfort psychiczny i przede wszystkim pewność, że nikt nie wyprosi z sali mojego męża. W salach podwójnych różnie to bywa, bo druga pacjentka może sobie nie życzyć obecności obcej osoby (i wcale się temu nie dziwię). Poza tym zależało mi, aby szpital dawał możliwość aktywnego porodu - żeby nie trzeba było leżeć cały czas (o tak! dobrze kombinowałam, bo teraz już wiem, że nie byłabym w stanie wyleżeć! męką było dla mnie, gdy kazali mi się położyć na badanie!), aby była jakaś wanna, prysznic, drabinki, piłka itp. Ze względu na moją cukrzycę, ważne było dla mnie, aby regularnie wykonywane było KTG podczas porodu, ale tak, żebym nie musiała leżeć podpięta pod maszynę. Poza tym chciałam, żeby po porodzie był kontakt z dzieckiem "skóra do skóry", który trwałby przynajmniej przez godzinę oraz aby w przypadku cesarskiego cięcia była możliwość kangurowania dziecka przez ojca.
No i oczywiście bardzo ważną rzeczą dla mnie było podejście personelu w ogóle - przede wszystkim ludzkie, ale trochę serdeczności by na pewno nie zaszkodziło :) Zresztą ja na punkcie życzliwości jestem trochę zbzikowana i bardzo zależy mi na tym, żeby ludzie z którymi mam do czynienia byli zwyczajnie mili. Poza tym chciałam liczyć na pomoc z ich strony, bo wydawało mi się (i nie pomyliłam się), że kiedy dziecko już przyjdzie na świat, wiele rzeczy będzie dla mnie czarną magią. Nie chciałam też, aby zbyt szybko i pochopnie podejmowano ewentualną decyzję o cesarce (z tego właśnie powodu dość szybko zrezygnowałam ze szpitala, w którym pracuje moja lekarka, bo tam są bardzo "nowocześni" i śpieszno im do wszelkich zabiegów), ale żeby też nie przesadzali w drugą stronę ze swoją "naturalnością" i aby można było bez problemu otrzymać znieczulenie.

Muszę przyznać, że szpital na Żelaznej absolutnie spełnił wszystkie moje oczekiwania, a nawet więcej! Wydawało mi się, że to niemożliwe, aby faktycznie wszystkie pozytywne opinie (a niemal wszystkie takie były, ostatnio pojawiło się nieco więcej negatywnych ) na stronie "gdzierodzić" były prawdziwe. A jednak! Wszystko było "najprawdziwszą prawdą". Było wręcz lepiej, niż oczekiwałam. 
Położnej nie wykupiliśmy, ale i tak zostałam przyjęta. Myślę jednak, że to był dobry czas - święta, Sylwester itp. Nie chodzi mi o to, że kobiety porody wstrzymywały :P Tylko może gdzieś wyjechały albo zalecone kontrolne KTG przesunęły w czasie, bo dopiero po 6 stycznia zrobił się ruch w interesie. Kiedy ja już byłam w trakcie porodu, w izbie przyjęć czekało 16 dziewczyn, u których coś się już działo! Można więc powiedzieć, że miałam szczęście! W ogóle to jak mnie przyjęli do szpitala na początku byłam załamana - nie zdążyłam zrobić jeszcze tylu rzeczy! Ale za chwilę przyszła refleksja (podsunięta mi trochę przez Franka), że dobrze się stało, bo przynajmniej mam już pewność, że urodzę właśnie w tym szpitalu.
Sama opieka na oddziale patologii ciąży też była wspaniała! Niemal wszystkie położne - do rany przyłóż! Uśmiechnięte, serdeczne, uprzejme, wspierające. W zasadzie nie lubiłam tylko dwóch, przy czym co do jednej zmieniłam zdanie, bo ostatecznie tak się złożyło, że to ona właśnie miała dyżur, kiedy się u mnie zaczęło dziać i okazała się jednak całkiem fajna.
W czasie porodu "zaliczyłam" aż trzy zmiany położnych i każda była równie fajna i pomocna. Naprawdę czułam, że mam wsparcie, nawet mimo tego, że nie opłaciłam sobie opieki indywidualnej. Na pewno wszystkie rodzące słyszą, że są wspaniałe i świetnie sobie radzą, ale to nieważne - dla mnie i tak te słowa były ważne ;) Nie zniosłabym, gdyby w takiej chwili ktoś jeszcze na mnie krzyczał! To, że w tych naprawdę trudnych momentach, kiedy miałam już dość, otrzymywałam wsparcie psychiczne od położnych, jakąś pomoc i rady, naprawdę dużo mi dawało. Myślę, że oprócz Franka, to właśnie zachowanie i podejście położnych spowodowało, że dziś wspominam swój poród bardzo dobrze - nawet pomimo tego zaskakującego, koszmarnego bólu.
Kiedy już było po wszystkim, mogłam się o wszystko dopytać i na spokojnie porozmawiać z położnymi, które zajęły się i mną i Wikingiem - przystawiły Wikinga do piersi, przebrały go, potem pomogły mi się wykąpać i przebrać. Czułam się w tamtym momencie, jakbym była jedyną pacjentką w całym szpitalu...

Na bloku porodowym, oprócz położnych było bardzo dużo studentek i myślę, że to też było ogromnym plusem, bo dzięki temu personel mógł poświęcać dwa razy więcej czasu i uwagi każdej położnicy, niż gdyby ich nie było.

Ze względu na ogromne obłożenie szpitala, po porodzie nie zostałam przewieziona na oddział położniczy, tylko zostałam na bloku porodowym w sali porodowej zaadaptowanej na poporodową. Miało być na chwilę, zostało na trochę dłużej. Początkowo byłam rozczarowana, bo godziny odwiedzin na tym oddziale były tylko między 15 a 17. Ale dość szybko przywykłam i nawet nie chciałam już być przenoszona, bo za to byłyśmy pod naprawdę troskliwą opieką w zasadzie non stop! Co chwilę przychodziły studentki albo położne, żeby zapytać, czy nie trzeba w czymś pomóc. W każdym momencie można było poprosić kogoś o pomoc w jakiejkolwiek sprawie. To naprawdę było wspaniałe! Kiedy w niedzielę popołudniu zostałam przeniesiona z powrotem na patologię (bo tam dwie sale były dla kobiet z noworodkami), to mimo, że opieka nadal była bardzo profesjonalna, to już nie było to samo. Więc w gruncie rzeczy miałam podwójne szczęście.

Zdecydowanie muszę potwierdzić wszystkie pozytywne opinie na temat szpitala na Żelaznej. Jedyny zarzut jaki mam to do jedzenia, bo było paskudne ;) Ale tylko to, które miałam na diecie cukrzycowej, kiedy już urodziłam i mogłam jeść normalnie to i jedzenie było lepsze. Jednak to drobiazg. Poza tym nie mam absolutnie żadnych zastrzeżeń. Było... naprawdę fajnie w tym szpitalu i pobyt tam do dziś wspominam z sentymentem i rozrzewnieniem... Wyjeżdżałam stamtąd ze łzami w oczach, bałam się, jak sobie poradzę sama. Poza tym brakowało mi bardzo tego zainteresowania moją osobą. Przez długi czas pobyt w szpitalu śnił mi się jeszcze po nocach - i to nie w formie koszmarów. Naprawdę każdej kobiecie życzyłabym porodu i pobytu w takim właśnie szpitalu.
Gdybym miała jeszcze kiedyś rodzić to tylko tam - tylko szkoda, że faktycznie mają tam takie obłożenie, że zdarza się, że muszą odsyłać rodzące kobiety albo przetrzymywać je na izbie przyjęć... No, ale wszak to nie dziwota.

18 komentarzy:

  1. Wydaje mi się, że rzadko kiedy wspomina się dobrze pobyt w szpitalu, także jeżeli wspominasz pobyt tam dobrze i z rozrzewnieniem, szczególnie po tym co tam przeżyłaś ten ból, ciężki poród itd. to na prawdę musiało być tam niezwykle inaczej niż w jakimkolwiek innym szpitalu ;))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Masz rację, też wydaje mi się, że raczej rzadko się wspomina tak dobrze pobyty w szpitalu. Zresztą ja już kiedyś dwa razy byłam w szpitalu i zdecydowanie nie tak dobrze wspominam tamten czas :) A teraz było zupełnie inaczej i naprawdę długo mi się śniło po nocach to, jak tam było fajnie - a przecież sam poród w jakimś sensie był traumatycznym przeżyciem :). Myślę, że naprawdę niewiele jest takich szpitali w Polsce.

      Usuń
  2. Fajny, bardzo szczegółowy opis. Aż mi się mój pobyt przypomniał:-) Nie wszyscy się może orientują, ale Ty wiesz, że mój szpital nie cieszy się dobrą opinią. Ja jednak nie mam do niego żadnych zastrzeżeń i w zasadzie Twój opis mogłabym traktować jako swój. Tylko jeden lekarz mi zalazł za skórę. Notabene był to ten, o którym mi kiedyś pisałaś, że będąc w Opolu u niego byłaś.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak naprawdę szczegółowo, to było w lutym ;)
      No tak, wiem i nadal trzymam się od tej placówki z daleka, podobnie jak moi bliscy i znajomi. Oczywiście wierzę Ci, bo jak najbardziej masz prawo do subiektywnej opinii i pewnie tak właśnie to odebrałaś Niemniej jednak przyznaję, że generalnie wydaje mi się, że w Polsce nadal niewiele jest szpitali, jak ten na który ja miałam szczęście trafić, dlatego trudno mi uwierzyć, że akurat ten opolski, o którym moi znajomi którzy mieli okazję mieć z nim styczność mają niepochlebne opinie, mógłby faktycznie być tak samo dobry. Ale jeszcze raz podkreślam, ze wierzę, że Tobie tam wszystko odpowiadało.

      Co do lekarza - przyznam, ze nie wiem dlaczego, ale wtedy, kiedy podawałam Ci jego nazwisko, myślałam, że napiszesz że go znasz i nie lubisz ;) Miałam dobre przeczucia, tylko nie zgrane w czasie :P
      Teraz już nie pamiętam co to był za lekarz, ale my mieliśmy bardzo pozytywne odczucia. Frankowi ten lekarz w ogóle się podobał najbardziej ze wszystkich, z którymi mieliśmy sytczność a i ja byłam zadowolona i gdybym miała szukać lekarza w pobliżu Miasteczka to pewnie właśnie jego bym wybrała. No ale to była tylko jedna wizyta, więc też trudno być obiektywnym.

      Usuń
  3. Moje oba pobyty w izbie porodowej (tak, Margolko, było kiedyś coś takiego) wspominam jako absolutnie fantastyczne! Pierwszy kapitalny pod względem towarzyskim - takie wesołe dziewczyny były, że w ogóle mi się nie chciało do domu... Drugim razem byłam całkiem sama, ale dzięki temu cały personel był mój! Może to z nudów, ale i położne i salowe latały wokół mnie i proponowały coraz to nowe ,,atrakcje''... Izbę zlikwidowano chyba już w rok po narodzinach Asi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przyznam, że rzeczywiście nie słyszałam wcześniej o izbach porodowych, ale w ogóle nie dziwi mnie ta nazwa ani nawet nie brzmi obco :) Dobrze, że również masz tak dobre wspomnienia z obydwu porodów, Moja mama niestety obydwa, choć w różnych szpitalach, wspomina koszmarnie :( I w ogóle właśnie dotychczas słyszałam same negatywne opinie na temat szpitali i personelu na oddziałach położniczych w czasie, kiedy ja byłam malutkim dzieckiem, więc cieszy, że jednak nie zawsze tak było!

      Usuń
  4. Myślałam, że poród w sali jednoosobowej (1 sala=1 rodząca) jest normą. A z tego, co piszesz wynika, że nie?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na szczęście chyba coraz częściej (choć nie mam pewności, bo mam wiedzę głównie odnośnie największych miast), ale właśnie niekoniecznie. Bo i w Warszawie są szpitale - dobre - w których zdaje się jest na przykład tylko jedna jednoosobowa sala porodowa...

      Usuń
  5. Wow, w życiu bym nie pomyślała, że jest tyle aspektów porodu, o których trzeba pomyśleć przed. Może wychodzę teraz na jakąś straszna ignorantkę, ale żadna z moich koleżanek, które mają dzieci nie opowiadała o tym tak szczegółowo.
    Margolka na krańcu świata odcinek drugi ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też wcześniej bym nie pomyslała ;) W trakcie ciąży przychodziły mi te rzeczy do głowy no i później też w szkole rodzenia na niektóre zwrócono nam uwagę.
      Haha, ale cieszy mnie, że jednak czytasz, mimo, że tak szczegółowo ;) Ja mam bzika na punkcie precyzyjności i niestety to się odbija na moich notkach. Mam nie raz wyrzuty sumienia, że Wam tak przynudzam, a z drugiej strony nie mogę się oprzeć, żeby czegoś nie zapisać z czysto pamiątkowych przyczyn.

      Usuń
    2. Ja tam uważam, że Twój blog, Twoje kredki, pisz sobie co chcesz.
      Ale powiem Ci też, że dla mnie to jest interesujące, bo mogę się dowiedzieć naprawdę nowych rzeczy.
      A jak mnie kiedyś zanudzisz (w co wątpię), to zmyję się cichcem i po prostu nie przeczytam :P

      Usuń
    3. Ja niby też tak uważam, ale bez Was to też nie byłoby to samo ;)
      Cieszę się w takim razie, ze tak to odbierasz.
      Jasne, a ja nie bedę miała tego za złe, tylko mam nadzieję, że się wtedy nie zmyjesz na dobre ;)

      Usuń
  6. A mi się tylko jedno nie spodobało w tym szpitalu z Twego opisu - że na oddziale patologii były sale dla kobiet z noworodkami. Dla mnie te miejsca powinny być daleko od siebie, żeby nie sprawiać dodatkowego bólu tym, którzy dzieci tam tracą.
    No, ale w sumie opisywałaś to od strony porodu, a tu nie ma do czego się przyczepić :)

    Ja rodziłam na sali chyba dwuosobowej, nawet nie wiem, bo przez prawie cały czas i tak byłam sama - dopiero pod koniec ktoś tam doszedł, ale nawet nie zwróciłam uwagi - dowiedziałam się o tym od tej właśnie dziewczyny, bo leżałyśmy potem razem, gdy opowiadała mi, że jak usłyszała mój ostatni ryk kiedy to Lila "wychodziła" ze mnie, to miała ochotę uciec stamtąd.

    A jak było z Twoim strojem do porodu ? :P Chyba tego nie przeoczyłam, tylko nie pisałaś - nie mieli zastrzeżeń do koszulki i spodenek ?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie zastanawiałam się nad tym, ale w sumie nie wiem jak to jest i czy na tym oddziale są również kobiety zagrożone utratą ciąży. Bo przedwczesnym porodem to na pewno, ale nie wiem, jak jest z tymi we wczesnych tygodniach. Na pewno masz trochę racji, niemniej jednak to było podyktowane zwyczajnie brakiem miejsca i znowu tym bardzo dużym obłożeniem szpitala. Gdzieś nas musieli umieścić - i upychali gdzie się dało: na porodówce, na ginekologii i na patologii.
      Dla osób takich jak ja, ktore siedziały na tym oddziale tydzień i nic się nie działo, to też bylo deprymujące, kiedy widziałam inne babki, które już urodziły i mają to za sobą ;)

      W tym szpitalu raczej niemożliwe byłoby to, żeby rodzić samej. Tam ruch jak na lotnisku normalnie ;) Bardzo możliwe, że sam fakt, że rodziłabym w sali dwuosobowej aż tak by mi nie przeszkadzał (choć na początku pewnie tak), ale przede wszystkim obawiałabym się wtedy, że ta druga rodząca nie zgodzi się na obecność Franka przy porodzie a to bylo dla mnie coś nie do pomyślenia. Chyba bym powiedziała, ze jak jego nie będzie, to ja nie rodzę i sobie idę :P

      Na pewno pisałam, tylko nie pamiętam gdzie - możliwe, ze w komentarzach. Myślę, że do stroju absolutnie nikt by się nie przyczepił - sądząc po nastawieniu personelu. Ale ostatecznie to ja sobie przygotowałam jeszcze inny strój i w nim "wystąpiłam" bo za zimno byloby mi na tę koszulkę na ramiączkach. Miałam na sobie koszulę Franka, która sięgała mi do połowy uda i poprzyszywałam (matko, jak źle ten wyraz wygląda! ;))sobie do niej guziki-napy , które można bylo szybko rozpinać. Dzięki temu nie musiałam rozpinać całej koszuli, tylko tam, gdzie potrzeba albo po prostu ją podwijałam.

      Usuń
    2. Ja się wcześniej nie zastanawiałam nad salą do porodu, ale pamiętam, że gdy przyszłam do zaprowadzono nas najpierw do jednoosobowej, ale okazało się, że tam nieposprzątane po poprzedniej rodzącej i przeszliśmy do sali obok. Teraz, wiedząc czym to "grozi" w razie czego będę sie upierać na tę jednoosobową :P

      Taki rampersik zrobiłaś! Wow, brawa za pomysłowość !!

      Usuń
    3. Ja myślę, że teraz już jednak większość kobiet woli rodzić ze swoim mężem/partnerem, więc raczej jak obie kobiety tego chcą, to żadna drugiej nie zabroni towarzystwa. No ale można akurat miec pecha i trafić na taką, co się własnego męża jednak wstydzi w tej sytuacji :)

      Haha, można tak powiedzieć :) Dzięki!

      Usuń
  7. Bardzo dobry wpis. Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń