*OGŁOSZENIE*

Witam wszystkich odwiedzających :) Zarówno stałych czytelników, jak i "przelotnych" gości.
Wszyscy są mile widziani, ale proszę pamiętać o tym, że jest to moje miejsce, a więc piszę o czym chcę, w sposób w jaki chcę i jestem jaka chcę być :) Jeśli się komuś to nie podoba, nie musi mnie uświadamiać, jaka jestem niefajna. Przymusu czytania ani lubienia nie ma.
Jeśli jesteś tu nową osobą, zachęcam do pozostawienia śladu swojej obecności w postaci komentarza (zakładka Kredki w dłoń), a jeśli prowadzisz bloga - zostaw adres. Chętnie zajrzę!
Pozdrawiam i życzę miłej lektury :)

piątek, 13 lutego 2009

Kiczowato, słodko i nieszkodliwie :)

Tak się dość długo zastanawiałam nad tym, co ja właściwie myślę o tych całych Walentynkach. I wymyśliłam, że chyba jednak, w przeciwieństwie do Halloween, mi nie przeszkadzają. Jeśli chodzi o Halloween uważam to za nieprzyjemną, niesmaczną i w ogóle niezabawną imprezę. Natomiast Dzień Zakochanych… Cóż, kiczowate – na pewno, skomercjalizowane – jak najbardziej, ale… jest coś słodkiego w tym wszystkim. 

Oczywiście łatwo z tą słodkością przesadzić, aż człowieka zemdli jak patrzy na te wszystkie czerwone serduszka, zakochane zwierzątka na kartkach i witrynach sklepów i na wszystkie obściskujące się pary. Ale tak naprawdę – okazja jak każda inna, żeby wyjść razem, spędzić wspólnie trochę czasu. Tak naprawdę te wszystkie pary w większości i tak by ten czas ze sobą spędzały, a że zrobią to wszystkie w ten sam dzień i często w tym samym miejscu? Mnie to aż tak bardzo nie przeszkadza. A z drugiej strony, dla wielu nieśmiałych osób to może być jakiś pretekst, żeby się wreszcie odważyć i chociaż tę głupią, kiczowatą kartkę z jeszcze bardziej kiczowatym wierszykiem wyśle… To zawsze miłe. 

Kiedy byłam w ósmej klasie podstawówki dostałam kartkę walentynkową. Nie pierwszą i nie ostatnią, ale to była jedyna kartka, której nadawcy nie znałam. To znaczy starałam się jakoś po charakterze pisma rozpoznać i nic… Po kilku latach, trzech zdaje się znowu dostałam kartkę, to była kartka od mojego kolegi z klasy z podstawówki. Odnowiliśmy wtedy kontakt i zaczęliśmy się spotykać na stopie przyjacielskiej. To znaczy ja tak myślałam, bo okazało się, że on liczył na coś więcej. Po trzech miesiącach wreszcie wyznał mi, że podkochuje się we mnie od kiedy pamięta… Cóż, ja się w nim też podkochiwałam w podstawówce, ale potem moje serce skradł ktoś inny. A Marcin po prostu nie trafił z tym wyznaniem, bo zrobił to tydzień po tym jak zerwałam z moją wielką miłością i leczyłam rany. Nie szukałam pocieszyciela. Ale do dziś się zastanawiam, co by było gdyby… A jak to się ma do tej nieszczęsnej kartki? Jakiś czas temu przeglądałam swoje skarby i znalazłam właśnie tę Walentynkę od Tajemniczego Wielbiciela. Porównałam ją w kartką od Marcina i zagadka się rozwiązała. Dla niego to była jedyna szansa, żeby jakoś wyrazić swoje uczucia, dać o sobie znać. Niestety ja się okazałam za mało domyślna… Ale i tak całą tę historię miło wspominam. 

Ja też pod koniec podstawówki i w liceum lubiłam kupować kartki i wysyłać je znajomym i chłopakom, w którym się mniej lub bardziej podkochiwałam. Traktowałam to jako fajną zabawę.  Teraz, ekhm, spoważniałam :P i już od paru lat nie przejmuję się za bardzo Walentynkami. Oboje z Frankiem podchodzimy do nich z przymrużeniem oka, ale jeśli to ma być dla nas po prostu kolejna okazja i pretekst do tego, żeby spędzić razem czas i powiedzieć sobie to i owo, dlaczego nie? Chociaż z racji tego, ze w niedzielę mam prezentację  a jutro kończę zajęcia dość późno, Walentynki przeniesiemy chyba na niedzielę :D

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz