No
tak, miało być o Marcinie. Nawet zaczęłam wczoraj pisać na ten temat
zanim sen mnie zmorzył. Ale dzisiaj nie mam głowy do wspomnień. Po
przejściach z dzisiejszej nocy jestem wściekła i zmęczona :/
Położyłam
się już o 22. Koło północy miałam pobudkę. Franek był u kumpla, oglądał
mecz i pił piwo za piwem. A potem postanowił, że mnie bardzo kocha i
musi przyjść spać do mnie. Zła byłam na niego, że taki podpity, a jemu
się jeszcze na przymilanki zebrało. Ale w końcu go zbyłam i mogłam
spokojnie zasnąć. Nie na długo :/
O 2:30
usłyszałam straszny szum. U nas w mieszkaniu bardzo słychać wodę w
rurach, kiedy ktoś się na przykład kąpie. Ostatnia kąpała się Ela, więc
pierwsza moja myśl była taka, że kiedy się myła, była jakaś awaria i
przestała jej lecieć woda a ona zamiast zakręcić kurek, odkręciła go na
maksa (można się u nas pomylić, bo się obracają w odwrotną stronę).
Poleciałam szybko do łazienki a przed oczami miałam wizję szalejącego
prysznica zalewającego wszystko wokół. No, ale czegoś takiego to się na
pewno nie spodziewałam… Kiedy zapaliłam światło, zobaczyłam, że prysznic
spokojnie wisi tam, gdzie miał wisieć. Za to woda lała się z sufitu. Na
podłodze zbierała się w ogromną kałużę. Nie dość, że byłam wybudzona z
głębokiego snu, to jeszcze przeżyłam szok wywołany zapalonym światłem,
więc zlokalizowanie miejsca skąd leci woda zabrało mi kilka sekund (w
pierwszej chwili myślałam, że na dworze jest taka ulewa, choć logicznie
nie potrafiłam sobie wytłumaczyć jak to możliwe, żeby na pierwszym
piętrze tak lało się z sufitu!). Po chwili dopiero zobaczyłam, że
wszystko przez pieprzony wężyk doprowadzający wodę do spłuczki, który
pękł i woda leciała niczym fontanna pod ogromnym ciśnieniem, dużym
strumieniem na sufit i odbijała się od niego – stąd wrażenie, że padało z
sufitu. Szybko zakręciłam dopływ wody i poleciałam obudzić Elę.
W środku
nocy, przez godzinę suszyłyśmy łazienkę. I tak dobrze, że akurat Ela
wczoraj przyjechała, więc nie musiałam się sama z tym użerać, co prawda
mogłam zawołać Franka (który zresztą się przebudził, ale jakoś pewnie
zamroczony alkoholem nie wpadł na pomysł, żeby sprawdzić co się dzieje),
ale nie sądziłam, żeby mógł na wiele się przydać. Ok, muszę oddać mu
sprawiedliwość, że potem wykazał się niezwykłą jak na swój stan
trzeźwością umysłu, kiedy ze mną rozmawiał i mówił, że niepotrzebnie
budziłam Elę, tylko mogłam jego zawołać, ale i tak jestem na niego
wściekła.
Po takim
nocnym sprzątaniu naprawdę ciężko było mi zwlec się z łózka przed
szóstą. A na dodatek jeszcze akurat Franka zaczął męczyć kac, i zamiast
zająć się sobą musiałam biegać koło niego z napojami i tabletkami. Wcale
nie było mi go żal. Za to do tej pory jestem zła.
A jak
sobie pomyślę, że to się mogło stać, po moim wyjściu do pracy, albo co
gorsza w weekend, kiedy nie byłoby nikogo w domu, oblewają mnie zimne
poty. Boję się myśleć, jakie byłyby straty nie tylko u nas w mieszkaniu,
ale także u zalanych sąsiadów – od momentu kiedy pękł wężyk do momentu
zakręcenia wody upłynęły jakieś dwie minuty, może nawet nie, a wody i
tak zebrałyśmy ponad pół wiadra Masakra. I jeszcze dzisiaj muszę dzwonić do właścicieli mieszkania, niech coś z tym zrobią…
Nie dziwicie się chyba, że moje zauroczenie sprzed dwunastu lat zeszło dzisiaj na dalszy plan?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz