Opowiem
Wam pewną historię. Nie jest ona ani wzruszająca, ani niezwykła. Ot,
opowieść jakich wiele. Tylko zakończenie być może zaskoczy…
W
czerwcu 2006 roku dowiedziałam się, że dostałam stypendium Erazmusa na
wyjazd do Hiszpanii. Pierwszym zdaniem jakie wypowiedziałam wtedy do
Doroty było: no to pewnie teraz jak na złość się zakocham…
Wyjazd
miał być we wrześniu, postanowiłam sobie trochę dorobić i w lipcu
rozpoczęłam pracę, co wiązało się z tym, że po raz pierwszy na wakacje
nie wróciłam z Poznania do Miasteczka. Dorota co prawda wyjechała, ale w
połowie lipca, dokładnie 17-ego przyjechała razem z siostrą (Evita),
żeby razem ze mną oblać bezpoprawkową sesję.Wróciłam z pracy koło 20 i
godzinę później już miałyśmy z Evitą obalonego całego Cincina, a Dorota
była po kilku piwkach. Stwierdziłam wtedy, że warto byłoby wyjść na
miasto, żeby poznać jakichś „fajnych kolesi”, jak to określiłam. Na co
zaprotestowała Evita i stwierdziła, że wystarczy wyjść na balkon, to pół
osiedla się zleci. Popukałam się w czoło i powiedziałam jej, że już
dawno wpadłam na to, żeby tak znaleźć swojego Romeo i wystawałam na
balkonie jak ta Julia, ale niestety nikt nigdy serenad śpiewać mi nie
zaczął. Evita się uparła i wyszłyśmy na balkon.
Jakież
było moje zdumienie, kiedy z balkonu naprzeciwko usłyszałyśmy jakieś
zaczepki. Było tam kilku chłopaków, którzy zwietrzyli naszą babską
imprezkę i koniecznie chcieli się przyłączyć. Krzyknęłyśmy, że skończył
nam się alkohol i idziemy po dokładkę, a jeśli chcą mogą się przejść z
nami do sklepu. Zarządziłyśmy zbiórkę za dziesięć minut. Zeszło ich
dwóch. Małolaty jakieś totalne – stwierdziłam. Ruszyliśmy do sklepu i
jeden z tych małolatów stwierdził, ze wypada się przedstawić – podszedł
do mnie, wyciągnął rękę i powiedział: „Miło mi jestem Franek, a to mój
kolega Mietek” – wskazał na drugiego małolata. Obruszyłam się na takie
jawne kpiny i odpowiedziałam „Ja jestem Kunegunda, a to Brunchilda i
Gryzelda…” Potem okazało się, te małolaty były od nas starsze o kilka
lat a na imię było im Łukasz i Karol, a Franka i Mietka wytrzasnęli z
kabaretu Ani Mru Mru. Ale Łukaszowi zapowiedziałam, że on dla mnie już na
własne życzenie Frankiem pozostanie. Jak się zapewne domyślacie, to
był właśnie TEN Franek. A jak to się stało, że Franek stał się kimś
ważniejszym?
Wyruszyliśmy
do całodobowego po czym stwierdziłyśmy, ze wracamy do domu i…
zaprosiłyśmy ich do siebie. Dobra, wiem, skrajna nieodpowiedzialność.
Nawet Mietek dziwił sie naszej odwadze. No ale wiecie, na takim rauszu, o
odwagę nietrudno. Poza tym miałyśmy przewagę liczebną
Przyszli i zaczęliśmy rozmawiać. Od razu wpadł mi w oko Mietek i
trochę zaczęłam „przypadkowo” zjawiać się w tych samych miejscach co on…
On w pokoju, ja też, on na balkon, ja za nim, on do łazienki – no
dobra, bez przesady
Tu go właśnie zgubiłam. A kiedy wyszedł zorientowałam się, że poszedł
do Evity. „Stracony”, pomyślałam i wróciłam do pokoju, gdzie siedzieli
Franek i Dorota. W pewnym momencie Franek wylał na mnie zawartość swojej
szklaneczki. Poleciałam do łazienki i oświeciło mnie wtedy, że on to
na pewno zrobił specjalnie. I że na pewno mu się podobam Przypudrowałam więc nos i dumnie wróciłam do pokoju, żeby trochę poflirtować, ale…
Stwierdziłam,
że się spóźniłam, bo wyglądało mi, że Dorota i Franek są bardzo
pochłonięci rozmową. Zrezygnowana poszłam do drugiego pokoju posiedzieć
przy kompie i po cichu myślałam jaki to pech, że nie przyprowadzili ze
sobą jeszcze jednego kolegi… Moje rozważania przerwał Franek, który
przyszedł mi poprzeszkadzać. Wyłączyłam więc kompa i wyszłam. A on…
poszedł za mną. Żeby sprawdzić, czy przyjął tę samą strategię, którą ja
miałam przy polowaniu na Mietka, łaziłam jak głupia po mieszkaniu. A on
krok w krok chodził za mną. Po jakimś czasie wyszłam na balkon. Po
chwili był już obok. Nawet nie wiem czy o czymś rozmawialiśmy, bo stało
się coś, czego się absolutnie nie spodziewałam. W życiu nie
przewidziałabym w moim scenariuszu, że on nagle, ni z tego, ni z owego
pochyli się i mnie pocałuje. To była ta iskra, która nie zgasła, a
rozpaliła płomień.
Jak
widzicie to nie była miłość od pierwszego wejrzenia, ale coś, czego się
jednak nie spodziewałam. Szczerze powiem, że ja nie pamiętam, co
pomyślałam o nim, kiedy go zobaczyłam, traktowałam to chyba tylko w
kategorii zwyczajnej nowej znajomości. On natomiast coś kręci, bo czasem
mówi, że od razu zwrócił na mnie uwagę, czasami nie potrafi sobie
przypomnieć jak to było… Uznaję więc, że wszystko zaczęło się na tym
balkonie. Wtedy, jak tej śpiącej królewnie, otworzyły mi się oczy i nic
już nie było takie samo. Impreza trwała do białego rana. O szóstej
Mietek poszedł do domu – mieszkał piętro wyżej. Franek został do
dziewiątej. Potem od razu pojechał do pracy. Umówiliśmy się na wieczór,
ale sprawy się trochę skomplikowały i o mały włos w ogóle byśmy się nie
spotkali.
Nasze
początku były trudne i chyba warto je opisać. Pewnie to zrobię, co może
się Wam wydać dziwne w obliczu tego, co za chwilę napiszę. Bo
najzabawniejsze jest to, że długo zwlekałam z opisaniem tej historii.
Czekałam na okazję – może na jakąś rocznicę, ważne wydarzenie. No i się
doczekałam. Bo prawdopodobnie ten związek właśnie się skończył.
dopisek:
Nie, nie
zaręczyliśmy się. To zdanie znaczy dokładnie to, co można przeczytać.
Ale sama jeszcze sobie tego nie poukładałam. W takim wypadku
teoretycznie mogłam odpuścić sobie ten ostatni akapit przy tej akurat
notce, ale nie zrobiłam tego, bo uznałam, że i tak trzeba będzie to
powiedzieć. Ale wybaczcie, bo nie moge napisać tutaj czegoś, czego
jeszcze nie omówiłam z osobą zainteresowaną. A nie wiem kiedy to
nastąpi. Do tematu jeszcze wrócę. A na razie pozwalam Wam zignorować to
zdanie i po prostu: enjoy the story…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz