Zanim zaczniecie czytać... :) Tak, wiem, że notka jest bardzo długa, umówmy się, że już nie musicie mi tego uświadamiać w komentarzach :) Ale chciałam, żeby właśnie tak to moje opisywanie tamtych wydarzeń wyglądało. Skupiam się na całym mnóstwie szczegółów, bo sprawia mi to przyjemność i pomaga posegregować moje wspomnienia - w celu lepszego ich przechowywania. Chyba rozumiecie, że to dla mnie bardzo ważne :) Dzielę się z radością z Wami tym, co się działo, więc chętnych zapraszam do lektury :) Pisałam tę notkę z przerwami dwa dni, więc Wy też możecie sobie czytanie rozłożyć:)
W notce sierpniowej pisałam o tym, że nie jesteśmy jeszcze zdecydowani, która piosenka będzie naszym akompaniamentem w pierwszym weselnym tańcu, ale ostatecznie postawiliśmy na walca! Niestety, nie ma nigdzie w internecie dokładnie tej wersji, do której tańczyliśmy, ale TA jest najbardziej zbliżona. Nasz walc był nieco szybszy, ale cała reszta się zgadza - łącznie z podkładem i głosem (bo piosenka ta miała całe mnóstwo wykonawców).
Nawet teraz, gdy słyszę tego walca mam dreszcze :) I to nawet nie dlatego, że przypomina mi się wesele, ale dlatego, że jak żywe stają mi przed oczami wszystkie nasze próby :) Myślę, że to był świetny pomysł, żeby jednak coś sobie przygotować, ten czas, który spędziliśmy na ćwiczeniach (choć wcale nie było go tak dużo) był naprawdę wspaniały - pomijając krew (podeptałam Franka obcasami - ale mówiłam mu, żeby też założył buty), pot (w sierpniu ćwiczyliśmy, za oknem bywały upały) i łzy (wywołane śmiechem), to naprawdę nas do siebie jeszcze bardziej zbliżyło. I opłaciło się, bo walc wyszedł nam świetnie! Dopracowaliśmy każdy szczegół, choć jeszcze w poniedziałek przed weselem Daga miała kilka uwag: "Franek, ale stawiasz Margolkę, jak worek ziemniaków! A ty Margolka nie wystawiaj tak tych rąk, nie jesteś samolotem!" :D Nasza nauczycielka (załapała się zresztą na zdjęciu - niebieska sukienka za Frankiem) denerwowała się zresztą przed naszym występem, ale później była z nas bardzo zadowolona i stwierdziła, że to była najlepsza z naszych prób ;)) Jej chłopak też był zachwycony i powiedział, że on też chce tak tańczyć i dlaczego jego tak nie nauczyła :) Wyszły nam nawet obydwa podnoszenia - nie przeszkodziła suknia ani halka! Franek wręcz stwierdził, że dużo lepiej mu się chwytało niż tą suknię studniówkową, w której ćwiczyłam ;)
Zrobiliśmy wrażenie tymi podnoszeniami :) Nikt się tego (poza Dagą i kilkoma osobami, które widziały naszą próbę w domu;)) nie spodziewał. I moglibyśmy tak tańczyć całą noc. Ale walc trwał tylko niecałe dwie minuty, więc musieliśmy zakończyć...
Sądząc po gromkich brawach i uśmiechach na twarzach naszych gości, naprawdę udał nam się ten pierwszy taniec! Najbardziej zaskakujące dla mnie było to, że w ogóle nie czułam tremy! Franek też się nie denerwował. Nie przeszkadzało nam ani trochę, że jesteśmy w centrum uwagi i że wszyscy na nas patrzą.
A później zaczęła się zabawa!
My jednak w pierwszej przerwie "wymknęliśmy się" na zdjęcia. Daleko nie musieliśmy iść, bo otoczenie restauracji było piękne. W dodatku jak na zamówienie wyszło nam słoneczko - akurat na naszą sesję :)
Dzięki temu, że byliśmy przy restauracji, goście cały czas mieli nas na oku, a więc nie zniknęliśmy nagle wszystkim z pola widzenia na parę godzin, jak to się zdarzało na niektórych weselach, na których byłam - nie podobało mi się to. I sama też nie chciałam, żeby jako pannę młodą omijała mnie cała zabawa ;) Od razu też odrzuciliśmy pomysł, żeby sesję zdjęciową robić innego dnia - nie przemawia do mnie taki zwyczaj. To jest dzień niepowtarzalny pod każdym względem, a pomijając nawet same emocje, to żadnego innego dnia tak ładnie się już nie wygląda, jak w dniu ślubu ;) Poza tym na każdym weselu, na którym byłam, goście zawsze, dosłownie zawsze (oczywiście gdy nie padało) po obiedzie wychodzili na spacer, jeśli tylko było gdzie wyjść. Byliśmy przekonani, że i u nas tak będzie i nie pomyliliśmy się. Goście więc spacerowali w tym samym czasie i w tym samym miejscu, w którym mieliśmy sesję. Dzięki temu mieliśmy też kilka zdjęć z nimi :)
Kiedy wróciliśmy, zabawa trwała. Wyglądało na to, że goście bawili się bardzo dobrze. Nie miało znaczenia, czy przyszli z osobą towarzyszącą, czy bez albo czy pary są mieszane, czy nie. Podeszła do mnie nawet dziewczyna naszego kolegi (jedyna osoba, którą poznaliśmy dopiero w dniu wesela - wydaje się bardzo sympatyczna) i powiedziała, że bardzo podoba jej się to, że jest tyle osób bez pary a mimo to nie siedzą przy stoliku tylko tańczą i na przykład "samotne" dziewczyny wymieszały się z "samotnymi" chłopakami. Albo trzy dziewczyny obtańcowywały jednego faceta lub na odwrót ;)
Na parkiecie praktycznie cały czas ktoś był, co jest w dużej mierze zasługą naszego zespołu. Naprawdę nam się udał, słyszałam ich wcześniej, więc wiedziałam, że kompromitacji nie będzie, ale nie spodziewałam się, że tak fajnie poprowadzą zabawę. Goście wręcz do nas podchodzili i mówili, że zespół jest naprawdę świetny.
Na spotkaniu w przededniu wesela ustalaliśmy kilka szczegółów. Między innymi zastrzegliśmy sobie, że nie chcemy żadnych zabaw z podtekstem seksualnym albo takich, które ośmieszałyby w jakiś sposób uczestników. Ale lider zespołu od razu nam powiedział, że to w ogóle nie jest w ich stylu i że nie musimy sie o to martwić. Dodał jeszcze, że w ogóle z zabawami nie chcą przesadzać, bo to jest ciekawe dla uczestników, a dla otoczenia już niekoniecznie, jeśli jest ich za dużo. Ustaliliśmy więc, że zobaczy jaki będzie klimat, jacy goście itd. Ostatecznie myślę, że wszystko wyszło tak, jak powinno. Była jedna, bardzo krótka taneczna zabawa i dwie trochę dłuższe. W jednej z nich goście dostawali jakieś elementy przebrania (maski, czapki itp.), które mieli na siebie założyć i prawdę mówiąc zaskoczona byłam, jak wszyscy chętnie brali w tym udział! Wręcz się bili o peruki, czy czapeczki :) Część osób, która nie była na parkiecie od razu przybiegła, jak zobaczyła, co się dzieje i ostatecznie tańczyli prawie wszyscy. Nie spodziewałam się tego, bo myślałam, że niektórzy nie będą chcieli sie wygłupiać. Chcieli - i to niezależnie od wieku :)
Kolejna zabawa wymagała odrobiny sprawności fizycznej :) Uczestnicy w rytmie Lambady przechodzili pod liną trzymaną przeze mnie i Franka, która z każdą rundą była coraz bliżej ziemi. Prowadzący byli zaskoczeni ilością chętnych a przede wszystkim ich zawziętością i wolą walki :) Technika była dowolna - trzeba było tylko pod liną przejść tak, żeby jej nie dotknąć a przechodziło się parami i para musiała się trzymać za rękę - albo za jakąkolwiek inną część ciała :) Chodziło o stały kontakt fizyczny. Nooo, ja też byłam zdumiona tym, że tyle osób chciało wygrać (do wygrania było tysiąc złotych.... kropelek :P, czyli wódka weselna). Nogi już mnie później zaczęły boleć, bo kucałam w dość niewygodnej pozycji. A w ogóle to okazało się, że zupełnie podświadomie dawałam fory uczestnikom - niechcąc wcale tego robić unosiłam lekko linę (naprawdę nie miałam pojęcia, kiedy to robię, ale kilka razy korygowałam linę, bo widziałam, że jest wyżej niż po stronie Franka) Obserwatorzy później mówili, że kto zauważył, że u mnie jest łatwiej, przechodził po mojej stronie :)) No naprawdę nie chciałam nikomu ułatwiać! :)
Tu już jedna z ostatnich rund, (na drugim zdjęciu Dorota :))
Na spotkaniu w przededniu wesela ustalaliśmy kilka szczegółów. Między innymi zastrzegliśmy sobie, że nie chcemy żadnych zabaw z podtekstem seksualnym albo takich, które ośmieszałyby w jakiś sposób uczestników. Ale lider zespołu od razu nam powiedział, że to w ogóle nie jest w ich stylu i że nie musimy sie o to martwić. Dodał jeszcze, że w ogóle z zabawami nie chcą przesadzać, bo to jest ciekawe dla uczestników, a dla otoczenia już niekoniecznie, jeśli jest ich za dużo. Ustaliliśmy więc, że zobaczy jaki będzie klimat, jacy goście itd. Ostatecznie myślę, że wszystko wyszło tak, jak powinno. Była jedna, bardzo krótka taneczna zabawa i dwie trochę dłuższe. W jednej z nich goście dostawali jakieś elementy przebrania (maski, czapki itp.), które mieli na siebie założyć i prawdę mówiąc zaskoczona byłam, jak wszyscy chętnie brali w tym udział! Wręcz się bili o peruki, czy czapeczki :) Część osób, która nie była na parkiecie od razu przybiegła, jak zobaczyła, co się dzieje i ostatecznie tańczyli prawie wszyscy. Nie spodziewałam się tego, bo myślałam, że niektórzy nie będą chcieli sie wygłupiać. Chcieli - i to niezależnie od wieku :)
Kolejna zabawa wymagała odrobiny sprawności fizycznej :) Uczestnicy w rytmie Lambady przechodzili pod liną trzymaną przeze mnie i Franka, która z każdą rundą była coraz bliżej ziemi. Prowadzący byli zaskoczeni ilością chętnych a przede wszystkim ich zawziętością i wolą walki :) Technika była dowolna - trzeba było tylko pod liną przejść tak, żeby jej nie dotknąć a przechodziło się parami i para musiała się trzymać za rękę - albo za jakąkolwiek inną część ciała :) Chodziło o stały kontakt fizyczny. Nooo, ja też byłam zdumiona tym, że tyle osób chciało wygrać (do wygrania było tysiąc złotych.... kropelek :P, czyli wódka weselna). Nogi już mnie później zaczęły boleć, bo kucałam w dość niewygodnej pozycji. A w ogóle to okazało się, że zupełnie podświadomie dawałam fory uczestnikom - niechcąc wcale tego robić unosiłam lekko linę (naprawdę nie miałam pojęcia, kiedy to robię, ale kilka razy korygowałam linę, bo widziałam, że jest wyżej niż po stronie Franka) Obserwatorzy później mówili, że kto zauważył, że u mnie jest łatwiej, przechodził po mojej stronie :)) No naprawdę nie chciałam nikomu ułatwiać! :)
Tu już jedna z ostatnich rund, (na drugim zdjęciu Dorota :))
Myślę, że taka ilość zabaw na całe wesele była wystarczająca! Zwłaszcza, że były jeszcze inne atrakcje :)
W pewnym momencie na przykład wodzirej zapowiedział występ zespołu, który podobno występuje bardzo rzadko i tylko w wyjątkowych okolicznościach. Goście myśleli, że to jakaś niespodzianka z naszej strony, my nie wiedzieliśmy o co chodzi, przyszło nam do głowy, że może to goście coś takiego wymyślili. Ustawiliśmy się wszyscy w kółeczku i nagle na miejsce zespołu wkroczyło trzech facetów w ciemnych okularach! Po kilku sekundach dotarło do nas, że to... kelnerzy, którzy nas obsługiwali! Rozbawili nas między innymi piosenką "Jesteś szalona"! Naprawdę oszaleliśmy, bo ten ich występ był niesamowity :) A jaka niespodzianka!
Myśleliśmy na początku, że oni to zawsze robią, ale okazało się, że taki występ jest tylko dla wybranych :) Na poprawinach Franek rozmawiał z jednym z kelnerów, mój dziadek też zagadał innego i okazało się, że kelnerzy występują tylko na weselach, na których jest dobry klimat do zabawy, kiedy widzą, że para młoda jest w porządku i że wszyscy się fajnie bawią. Mieli kiedyś przypadek, kiedy zrobili taki występ a później para młoda przyszła ze skargą i stwierdziła, że chce obniżenia kosztów jako rekompensaty za zepsute wesele i oskarżyła kelnerów o pijaństwo. Przeżyłam szok, jak to usłyszałam, bo u nas nikt nie miał takich odczuć, wszystkim się bardzo ta niespodzianka podobała :)) Umiemy się bawić! :) I czujemy się wyróżnieni, że dla nas wystąpili :) Nie wyglądamy na snobów czy innych sztywniaków :P W każdym razie atmosfera naprawdę była wspaniała. Nasi goście chwalili zespół i obsługę, ale my podobne pochwały słyszeliśmy właśnie ze strony obsługi. Kamerzystka wychodząc powiedziała nam, że rzadko się zdarza, żeby goście byli tacy chętni do zabawy, tacy weseli i że klimat wesela był naprawdę niepowtarzalny. Podobne słowa usłyszeliśmy od zespołu: powiedzieli nam, że to była dla nich przyjemność, że mogli zagrać dla nas i dla takich fajnych ludzi, jakimi są nasi goście. Wielokrotnie tego wieczoru słyszeliśmy zdania: "Świetny zespół" "Fajnych macie gości" a także "Zajebiste jedzenie" :)
Jedzenie naprawdę robiło furorę. Mnie i mojej najbliższej rodzinie te smaki nie były obce - sieć tych restauracji jest dość znana na naszym terenie, zajmują się też cateringiem i na przykład obsługiwali naszą studniówkę. Poza tym to było nasze swojskie jedzenie. Ale goście przyjezdni, zwłaszcza Poznaniacy nie mogli się nachwalić (ha! zawsze twierdziłam, że jedzenie na poznańskich weselach jest takie se :P przynajmniej dla mnie zawsze takie było, bo miałam porównanie do wesel odbywających się w wielu innych regionach).
Nie chcieliśmy eksperymentów. Na pierwsze danie oczywiście rosół :) Żadne tam kremy z borowików, rosół i już. Mięs do wyboru było trochę więcej i tu już akurat zrezygnowaliśmy z tradycyjnego schabowego. Ale były oczywiście kluski :) Chociaż ja nie jestem Ślązaczką, ani moje Miasteczko nie jest śląskie, to już niektóre okolice takowe są, a więc kluski i w ogóle kuchnia śląska nie są nam obce :) Musiałam Poznaniakom pokazać, co się jada na weselach :) Oprócz tego oczywiście był deser w postaci ciasta i lodów, później zimne przekąski. Kolację zamieniliśmy na kolację w postaci grilla, czym znowu zachwyciliśmy gości :) Zajadali się, oj tak :) Poza tym było trochę sałatek, w okolicach północy tradycyjny barszczyk z krokietem a później miała być jeszcze gulaszowa i flaki, ale już nie było komu podawać, więc przenieśliśmy to na poprawiny. Bo naprawdę jedzenia był ogrom i to prawie wszystko w standardzie, bo dodatkowo zamówiliśmy tylko wędzone ryby (rodzina frankowa jest bardzo rybna, więc to był ukłon w ich stronę, ale moja też nie pogardziła) oraz indyka. Nie spodziewaliśmy się jednak, że tego jedzenia standardowego będzie aż tyle - bo podawali jeszcze jeden mały posiłek w gratisie. Więc jedyne na co goście narzekali to ilość tego jedzenia - a właściwie na fakt, że wszystko takie dobre i trzeba spróbować a potem się nie mogą ruszać :)
No i był oczywiście tort. Ten słynny tort, z powodu którego pani z cukierni dzwoniła do mnie niemal z płaczem :P
No i ładnie tymi różyczkami, co za różnica, czy byłyby na nim storczyki, czy nie :) A tylko zapłacilibyśmy jakieś 200 zł więcej. Biedna pani niepotrzebnie się przejęła, że będziemy kręcić nosem. A dla nas najważniejsze było, że tort był dobry.
A to wspomniany indyk:
Kurczę, ja specjalnie mięsożerna nie jestem, ale na wspomnienie mięs weselnych ślinka mi cieknie (bo chociaż na weselu za dużo tego nie zjadłam, to mnóstwo zostało i mieliśmy potem obiady przez cały tydzień zapewnione :))
W pewnym momencie na przykład wodzirej zapowiedział występ zespołu, który podobno występuje bardzo rzadko i tylko w wyjątkowych okolicznościach. Goście myśleli, że to jakaś niespodzianka z naszej strony, my nie wiedzieliśmy o co chodzi, przyszło nam do głowy, że może to goście coś takiego wymyślili. Ustawiliśmy się wszyscy w kółeczku i nagle na miejsce zespołu wkroczyło trzech facetów w ciemnych okularach! Po kilku sekundach dotarło do nas, że to... kelnerzy, którzy nas obsługiwali! Rozbawili nas między innymi piosenką "Jesteś szalona"! Naprawdę oszaleliśmy, bo ten ich występ był niesamowity :) A jaka niespodzianka!
Myśleliśmy na początku, że oni to zawsze robią, ale okazało się, że taki występ jest tylko dla wybranych :) Na poprawinach Franek rozmawiał z jednym z kelnerów, mój dziadek też zagadał innego i okazało się, że kelnerzy występują tylko na weselach, na których jest dobry klimat do zabawy, kiedy widzą, że para młoda jest w porządku i że wszyscy się fajnie bawią. Mieli kiedyś przypadek, kiedy zrobili taki występ a później para młoda przyszła ze skargą i stwierdziła, że chce obniżenia kosztów jako rekompensaty za zepsute wesele i oskarżyła kelnerów o pijaństwo. Przeżyłam szok, jak to usłyszałam, bo u nas nikt nie miał takich odczuć, wszystkim się bardzo ta niespodzianka podobała :)) Umiemy się bawić! :) I czujemy się wyróżnieni, że dla nas wystąpili :) Nie wyglądamy na snobów czy innych sztywniaków :P W każdym razie atmosfera naprawdę była wspaniała. Nasi goście chwalili zespół i obsługę, ale my podobne pochwały słyszeliśmy właśnie ze strony obsługi. Kamerzystka wychodząc powiedziała nam, że rzadko się zdarza, żeby goście byli tacy chętni do zabawy, tacy weseli i że klimat wesela był naprawdę niepowtarzalny. Podobne słowa usłyszeliśmy od zespołu: powiedzieli nam, że to była dla nich przyjemność, że mogli zagrać dla nas i dla takich fajnych ludzi, jakimi są nasi goście. Wielokrotnie tego wieczoru słyszeliśmy zdania: "Świetny zespół" "Fajnych macie gości" a także "Zajebiste jedzenie" :)
Jedzenie naprawdę robiło furorę. Mnie i mojej najbliższej rodzinie te smaki nie były obce - sieć tych restauracji jest dość znana na naszym terenie, zajmują się też cateringiem i na przykład obsługiwali naszą studniówkę. Poza tym to było nasze swojskie jedzenie. Ale goście przyjezdni, zwłaszcza Poznaniacy nie mogli się nachwalić (ha! zawsze twierdziłam, że jedzenie na poznańskich weselach jest takie se :P przynajmniej dla mnie zawsze takie było, bo miałam porównanie do wesel odbywających się w wielu innych regionach).
Nie chcieliśmy eksperymentów. Na pierwsze danie oczywiście rosół :) Żadne tam kremy z borowików, rosół i już. Mięs do wyboru było trochę więcej i tu już akurat zrezygnowaliśmy z tradycyjnego schabowego. Ale były oczywiście kluski :) Chociaż ja nie jestem Ślązaczką, ani moje Miasteczko nie jest śląskie, to już niektóre okolice takowe są, a więc kluski i w ogóle kuchnia śląska nie są nam obce :) Musiałam Poznaniakom pokazać, co się jada na weselach :) Oprócz tego oczywiście był deser w postaci ciasta i lodów, później zimne przekąski. Kolację zamieniliśmy na kolację w postaci grilla, czym znowu zachwyciliśmy gości :) Zajadali się, oj tak :) Poza tym było trochę sałatek, w okolicach północy tradycyjny barszczyk z krokietem a później miała być jeszcze gulaszowa i flaki, ale już nie było komu podawać, więc przenieśliśmy to na poprawiny. Bo naprawdę jedzenia był ogrom i to prawie wszystko w standardzie, bo dodatkowo zamówiliśmy tylko wędzone ryby (rodzina frankowa jest bardzo rybna, więc to był ukłon w ich stronę, ale moja też nie pogardziła) oraz indyka. Nie spodziewaliśmy się jednak, że tego jedzenia standardowego będzie aż tyle - bo podawali jeszcze jeden mały posiłek w gratisie. Więc jedyne na co goście narzekali to ilość tego jedzenia - a właściwie na fakt, że wszystko takie dobre i trzeba spróbować a potem się nie mogą ruszać :)
No i był oczywiście tort. Ten słynny tort, z powodu którego pani z cukierni dzwoniła do mnie niemal z płaczem :P
No i ładnie tymi różyczkami, co za różnica, czy byłyby na nim storczyki, czy nie :) A tylko zapłacilibyśmy jakieś 200 zł więcej. Biedna pani niepotrzebnie się przejęła, że będziemy kręcić nosem. A dla nas najważniejsze było, że tort był dobry.
A to wspomniany indyk:
Kurczę, ja specjalnie mięsożerna nie jestem, ale na wspomnienie mięs weselnych ślinka mi cieknie (bo chociaż na weselu za dużo tego nie zjadłam, to mnóstwo zostało i mieliśmy potem obiady przez cały tydzień zapewnione :))
Oczywiście były również oczepiny - w nieco innej formie niż na
weselach w Poznaniu, więc to też przyciągnęło uwagę gości (między innymi
dlatego tak bardzo zależało mi, żeby robić wesele w moich stronach,
chciałam, żeby zobaczyli coś innego, moją okolicę i moje tradycje).
Welon złapała moja kuzynka i nie podlegało to dyskusji, bo dosłownie
wpadł jej w ręce, ale z muszką już taka prosta sprawa nie była :) Dawno
nie widziałam, żeby się kawalerzy tak bili o tę muchę :) A tu trzeba
było powtarzać, bo muszka wpadła w ręce kolegi Franka i chłopaka mojej
siostry. Żaden nie chciał puścić i ostatecznie ją... rozerwali :P Więc
wodzirej zarządził powtórkę. Ostatecznie potwierdziło się, że gdzie
dwóch się bije tam trzeci korzysta, bo tym razem mucha dostała się w
rękę trzech nieustępliwych kawalerów, ale narzeczony kuzynki od welonu
wykazał się sprytem i tak to jakoś zrobił, że tych dwóch zostawił z
niczym :)
Później Franek miał do obtańcowania wszystkie panny, a ja wszystkich kawalerów. No i pozostało jeszcze przeprowadzenie testu zgodności małżeńskiej :) Nie wiem, czy znacie tę zabawę oczepinową - w każdym razie w moich stronach jest bardzo popularna, w Poznaniu spotkałam się z nią tylko raz. Młodzi siadają na krzesełkach tyłem do siebie i ściągają buty, każde z nich trzyma buta swojego i swojego współmałżonka. Prowadzący zadaje pytania w stylu: "Kto pierwszy powiedział kocham cię" (Franek :)) A my odpowiadamy podnosząc buta jej lub jego :) Nie widziałam odpowiedzi Franka ani on moich, ale goście co chwilę wybuchali śmiechem. Myślałam, że to dlatego, że ciągle odpowiadamy inaczej, a tymczasem później okazało się, że byliśmy wyjątkowo zgodni :) Chyba tylko w dwóch czy trzech kwestiach udzieliliśmy innej odpowiedzi :) Niektórzy goście nie mogli wyjść z szoku, że się tak we wszystkim zgadzamy, łącznie z kwestiami - kto bałagani, kto sprząta, kto trzyma kasę, kto rządzi w sypialni, kto jest większym zazdrośnikiem :P No cóż, my to wszystko mamy już od dawna ustalone, pod tym względem rzeczywiście lepiej nie mogliśmy się dobrać ;)
Przy okazji oczepin często jest również podziękowanie dla rodziców, ale na naszym weselu zrobiliśmy to wcześniej, głównie ze względu na mojego dziadka i babcię Franka - nie mieliśmy pewności, że będą chcieli zostać aż do północy, a dla nich również mieliśmy upominki. To właśnie wtedy zatańczyliśmy nasz drugi taniec, dedykowany rodzicom i dziadkom, tym razem do piosenki "Chcę tu zostać". Fajnie się złożyło, bo nasz zespół miał ten kawałek w swoim repertuarze, więc tańczyliśmy do muzyki na żywo. Teraz to już w ogóle był luzik i zero stresu :) A później zatańczyliśmy wszyscy razem: my, nasi rodzice i dziadkowie, oczywiście do piosenki "Cudownych rodziców mam". Tak, wiem, że niektórzy twierdzą, że to oklepane, ale uważam, że nie ma żadnej innej piosenki pasującej tak bardzo na tę okazję.
Naprawdę piękne to wszystko było... I my też bawiliśmy się wspaniale, teraz to już zupełnie nie rozumiem, kiedy ktoś mówi, że w ogóle nie bawił się na swoim weselu, bo albo nie miał czasu, albo był zbyt zestresowany :) My w zasadzie cały czas byliśmy na parkiecie! W przerwach "na jednego" staraliśmy się podejść do każdego i trochę pogadać, ale nic na siłę, bo nie zawsze się dało. Ale byliśmy :) Dla siebie i dla innych. Siedząc przy stole, czasami patrzyliśmy na siebie i wymienialiśmy swoje spostrzeżenia. Przede wszystkim nie mogliśmy uwierzyć, że to już się dzieje i obiecywaliśmy sobie, że będziemy cieszyć się każdą chwilą i korzystać z każdego momentu na całego.
Później Franek miał do obtańcowania wszystkie panny, a ja wszystkich kawalerów. No i pozostało jeszcze przeprowadzenie testu zgodności małżeńskiej :) Nie wiem, czy znacie tę zabawę oczepinową - w każdym razie w moich stronach jest bardzo popularna, w Poznaniu spotkałam się z nią tylko raz. Młodzi siadają na krzesełkach tyłem do siebie i ściągają buty, każde z nich trzyma buta swojego i swojego współmałżonka. Prowadzący zadaje pytania w stylu: "Kto pierwszy powiedział kocham cię" (Franek :)) A my odpowiadamy podnosząc buta jej lub jego :) Nie widziałam odpowiedzi Franka ani on moich, ale goście co chwilę wybuchali śmiechem. Myślałam, że to dlatego, że ciągle odpowiadamy inaczej, a tymczasem później okazało się, że byliśmy wyjątkowo zgodni :) Chyba tylko w dwóch czy trzech kwestiach udzieliliśmy innej odpowiedzi :) Niektórzy goście nie mogli wyjść z szoku, że się tak we wszystkim zgadzamy, łącznie z kwestiami - kto bałagani, kto sprząta, kto trzyma kasę, kto rządzi w sypialni, kto jest większym zazdrośnikiem :P No cóż, my to wszystko mamy już od dawna ustalone, pod tym względem rzeczywiście lepiej nie mogliśmy się dobrać ;)
Przy okazji oczepin często jest również podziękowanie dla rodziców, ale na naszym weselu zrobiliśmy to wcześniej, głównie ze względu na mojego dziadka i babcię Franka - nie mieliśmy pewności, że będą chcieli zostać aż do północy, a dla nich również mieliśmy upominki. To właśnie wtedy zatańczyliśmy nasz drugi taniec, dedykowany rodzicom i dziadkom, tym razem do piosenki "Chcę tu zostać". Fajnie się złożyło, bo nasz zespół miał ten kawałek w swoim repertuarze, więc tańczyliśmy do muzyki na żywo. Teraz to już w ogóle był luzik i zero stresu :) A później zatańczyliśmy wszyscy razem: my, nasi rodzice i dziadkowie, oczywiście do piosenki "Cudownych rodziców mam". Tak, wiem, że niektórzy twierdzą, że to oklepane, ale uważam, że nie ma żadnej innej piosenki pasującej tak bardzo na tę okazję.
Naprawdę piękne to wszystko było... I my też bawiliśmy się wspaniale, teraz to już zupełnie nie rozumiem, kiedy ktoś mówi, że w ogóle nie bawił się na swoim weselu, bo albo nie miał czasu, albo był zbyt zestresowany :) My w zasadzie cały czas byliśmy na parkiecie! W przerwach "na jednego" staraliśmy się podejść do każdego i trochę pogadać, ale nic na siłę, bo nie zawsze się dało. Ale byliśmy :) Dla siebie i dla innych. Siedząc przy stole, czasami patrzyliśmy na siebie i wymienialiśmy swoje spostrzeżenia. Przede wszystkim nie mogliśmy uwierzyć, że to już się dzieje i obiecywaliśmy sobie, że będziemy cieszyć się każdą chwilą i korzystać z każdego momentu na całego.
Czas rzeczywiście płynął bardzo szybko, ale też nie było tak, że w ogóle nie wiem, kiedy to minęło :) Byłam bardzo świadoma wszystkiego, wiedziałam, że to się właśnie dzieje, a ja jestem w centrum wydarzeń i odczuwałam to całą sobą.
I jak zwykle dodam, że tego się nie da opisać... :) Chociaż być może do tego, jak się czułam i co myślałam jeszcze wrócę, dzisiaj staram się skupić na konkretach.
I jak zwykle dodam, że tego się nie da opisać... :) Chociaż być może do tego, jak się czułam i co myślałam jeszcze wrócę, dzisiaj staram się skupić na konkretach.
W zasadzie nie wiem kiedy impreza zaczęła się kończyć :) Tu jeszcze trwała na całego:
Ale to chyba było niedługo po naszym babskim występie - bo ten widzieli jeszcze niemal wszyscy goście. Aa właśnie, bo o babskim występie nie było prawda? :)) A więc to był taki zaplanowany spontan :) Zaplanowany, bo brałyśmy pod uwagę możliwość, że zatańczymy, spontan, bo decyzję podjęłyśmy pod wpływem chwili i tak naprawdę w ogóle nie byłyśmy do tego przygotowane :)
Wystąpiłam ja, moja siostra oraz wszystkie nasze koleżanki!
Dawno temu, na pierwszym roku studiów, kiedy miałam coś w rodzaju WFu nauczyłyśmy się z dziewczynami układu tanecznego do tego:
Pokazałam to też Dorocie i Jusce i swego czasu tańczyłyśmy sobie to na domówkach, no ale od tego czasu to też już minęło dobre pięć lat :)
Próbowałam też nauczyć dziewczyny tego układu podczas panieńskiego, ale za późno się za to zabrałam, bo flaszki już na stole stały puste i tylko moja siostra cokolwiek załapała :) Mimo to nie zniechęciłyśmy się. Kiedy tylko stwierdziłyśmy, że tak - zatańczymy, przećwiczyłyśmy z Karoliną, Anią i Alą na szybko gdzieś w jakimś przedsionku podstawowe ruchy. Potem pokazałam jeszcze co i jak Dadze. Reszta poszła na żywioł i robiła to, co my :)
Nie powiem, że byłyśmy mistrzyniami synchronizacji :) Na pewno nie. Nie powiem też, że wszystko wyszło nam pięknie - bo oczywiście, że chwilami się myliłyśmy i obracałyśmy każda w inną stronę, ale nie o to chodziło :) Chodziło o ten żywioł! O to, żeby zrobić coś razem! Skoro zawsze się tak dobrze razem bawimy, to dlaczego nie na moim weselu? :) I co z tego, że było nierówno, myślę, ze większość osób, która na nas patrzyła, widziała zupełnie coś innego - i to właśnie to chciałam pokazać :)
To chyba było moim marzeniem, żeby zorganizować coś takiego na własnym weselu z bliskimi koleżankami i jestem im bardzo wdzięczna, że się na to zgodziły. Niektóre aż się do tego paliły, inne trochę się obawiały, ale żadna nie protestowała, żadna nie była niechętna. Nie obawiały się kompromitacji, nie przeszkadzało im, ze nie znają układu - ani nawet to, że przecież 'występowały' w większości przed ludźmi zupełnie sobie obcymi. Wiem, że zrobiły to też dla mnie i bardzo to doceniam :) Ale jestem też pewna, że niczego nie robiły na siłę. Wiele było pięknych momentów na weselu, a to był jeden z nich...
Chyba po drugiej gości zrobiło się jakoś mniej i powoli każdy dojadał to, co miał na talerzu i dopijał zawartość kieliszka :) Nie mam pojęcia, o której zwinęła się orkiestra - z zapowiedzią, że wrócą jutro, ale chyba jakoś po trzeciej?? Wiem, że ostatni goście - to znaczy nasi rodzice, siostra, ciocia, Karolina, Ania, Dorota i Juska wychodzili po czwartej. Zostaliśmy z Frankiem oraz z Alą i R. którzy pomagali nam jeszcze ogarnąć kilka spraw.
A później poszliśmy już na górę do naszego "apartamentu nowożeńców" Ach, jakże żal było zdejmować tę moją suknię, o której wiedziałam, że więcej jej już nigdy nie włożę (chociaż... moja mama włożyła swoją na 25tą rocznicę więc kto wie:)) Kiedy ostatni raz patrzyłam na zegarek było po piątej, a to oznacza, że spaliśmy tylko cztery godziny, jednak mimo tego, obudziliśmy się radośni i wcale nie zmęczeni. Ale to już znowu inna historia :)
Ps. Link do piosenki już chyba działa :)
Co za piękny opis! :) Z przyjemnością przeczytałam całość i obejrzałam zdjęcia!
OdpowiedzUsuńpozdrowienia!
Miło mi :)
UsuńPozdrawiam również.
Dzięki! Znów się poczułam jak Twój gość...
OdpowiedzUsuńW takim razie cieszę się, że mogłam Cię gościć :)
UsuńPiękna relacja - śledzę, śledzę :)
OdpowiedzUsuńA co do sukni... Dlaczego miałabyś nigdy więcej jej nie założyć? Szkoda, żeby nie mieć już więcej okazji cieszyć się tak wyjątkową kreacją. Może odnawianie przysięgi małżeńskiej co kilka lat? Może wyjątkowe sesje zdjęciowe w kolejne rocznice ślubu? To na pewno miła tradycja :)
Tubycie.bloog.pl (prosiłaś jakiś czas temu o adresy)
Cieszę się w takim razie :)
UsuńMasz rację, szkoda, chociaż naprawdę nie wiem, czy i kiedy będę miała możliwość ją włożyć :)
Ale rzeczywiscie, Franek też ciągle mówi o tym, że koniecznie musimy odnawiać przysięgę, ciekawe, czy mu wystarczy zapału :) BYłoby miło.
Dziękuję.
Cieszę sie, ze tak szczególowo wszystko opisujesz, ale jest jedno "ale"- czytam i mysle sobie napisze to, tamto w komentarzu, a pod koniec notki juz nie pamietam co mialam napisac:D
OdpowiedzUsuńA tak na powaznie:
1. Szkoda, ze juz nie ma tanca z gwiazdami, daliscie taki popis, ze byscie sie nadawali:)
2. Te mnie dziwi moda, na sesje po, a nawet kika dni przed slubem, ale z drugiej strony bys nie musiala zalowac sciagajac suknie, ze to ostatni raz:D
3. co do zabaw- na weselu a arka i , magdy, ci od totka, na filmie widziala (nie bylismy, bo ja bylam tuz przed porodem, ale potem film widzielismy) jak jakas zabawe wygral stary kawaler i mloda- okolo 12letnia dziewczyna i jakie to bylo niesmaczne jak wodzirej i goscie w ogole krzyczeli, ze maja sie pocalowac, dziewczyna cala czerwona, wygladala jakby chciala zwiac stamtad, nie dziwie sie, cmoknela go w policzek, ale wodzirejowi malo i dalej swoje! ble, bez sensu w ogole, wiec w sumie dobrze, ze nie chcieliscie takich zabaw, bo nie kazdego one bawia, i bywaja niesmaczne.
4. wiesz, wy tak wszystko perfekcyjnie zorganizowaliscie, ze wiadomo bylo, ze wszyscy beda zadowoleni!!!!:)
No fakt, tez o tym myślałam, że to może być problem, bo kiedy ja czytam długie notki, to mam tak samo.
Usuń1. Nie no bez przesady, ramy nie było pewnie takiej jak trzeba a praca stop zapewne pozostawiała wiele do życzenia :)
2. Niby tak, ale suknia byłaby już jednak brudna i w ogóle to nie to samo :)Nie nie, dla mnie to jakiś głupi zwyczaj jest. A przed ślubem to już w ogóle abstrakcja - bez obrączek??? :O
3. Absolutnie takie zabawy są nie w naszym stylu! Nie podoba mi się żadne pompowanie balonów siadaniem na pompkę, niedwuznaczne teksty i takie tam. Wydaje mi się to żenujące i wręcz obleśne w niektórych przypadkach. Na szczęście na weselach na których byłam nie było takich rzeczy.
4. Ja wiedziałam, że raczej narzekać nie będą ale nie spodziewałam się tylu pochwał! Rodzice Franka wręcz twierdzą że to najlepsze wesele na jakim byli - lepsze nawet niż wesele jego brata, a przeciez w ustach rodziców to niepoprawne politycznie :P
Ja tak mam najczesciej czytajac Twoje notki własnie:P
UsuńPraca stóp?:P Jakby Iwona Pawlowic to pisala:D
No na kilka dni przed to dla mnie tez abstrakcja, w ogóle zdjecia przecież też wyrazaja emocje, prawda? Wiec te robione i przed i po po prostu nie moga byc takie prawdziwe, autentyczne jak te robione w ten dzien:)
W ogóle jest wiele zabaw weselnych tak badziewnych, tandetnych i głupich po prostu, ze jak najdalej od takich. Ja wiem, ze zabawy są wtedy gdy goscie juz maja wypite, ale mimo wszystko czasem wychodza z tego takie cyrki, ze wcale smiesznie nie jest, szczególnie jak potem sie to oglada;/
To Franka brat jak sie dowie to sie obrazi:P
No sorry , no ;) trudno, musisz sobie jakoś z tym poradzić, bo chyba stylu pisania nie zmienię :)
UsuńTaki był mój zamiar, żeby tak zabrzmieć :P
Myślę dokładnie tak samo. Po prostu myślę, że te zdjęcia nie byłyby takie piękne, gdyby robione były innego dnia, bo zabrakłoby tego wewnętrznego piękna trochę :)
Zdecydowanie masz rację, jak wspomnialam, na szczęście nie miałam okazji oglądać takich rzeczy na zywo, ale po prostu znam siebie i swoje reakcje i wiem, że czułabym się mocno zażenowana :)
Ee, może nie, to nie taki typ chyba, chociaż ja mu tego nie powiem :) Dla nich i tak pewnie ich wesele było lepsze :)
Znalazłam juz na to sposób, po przeczytaniu, zaczynam pisac komentarz is ie cofam do notki, to sobie przypominam mniej wiecej co chcialam napisac:D
UsuńTeż tak czasami robię, albo.. jak mam pod ręką coś do pisania to zapisuję, co będę chciała skomentować ;)
UsuńMargolka-kolejny raz się powtórzę. Macie z Frankiem zdrowo-rozsądkowe podejście do tematu wesel, a poza tym mieliście wspaniałych gości. Podoba mi się, że:
OdpowiedzUsuń1. Single nie byli dyskryminowani, a uczestniczyli we wspólnej zabawie.
2. Wszyscy się zintegrowali a nie było tak, że każdy tańczy tylko z tym z kim przyszedł.
3. Dziękowaliście nie tylko rodzicom, ale również dziadkom (może i "Cudownych rodziców mam" jest oklepane, ale to najlepsza piosenka na tą okazję)
4. Franek obtańczył wszystkie panie, a Ty panów.
5. Staraliście się podejść do każdego i zamienić kilka słów.
Tak powinny wyglądać wesela, szkoda, że wiele młodych par zapomina, lub też nie przejmuje się tymi szczegółami o których napisałam.
Jednak sesji zdjęciowych jak wychodzenie na kilka godzin, czy za ścianę restauracji do ogródka nie popieram.
A kluski śląskie źle mi się kojarzą ;)
My po prostu w ogóle jesteśmy zdrowo rozsądkowi, więc nie było powodu, żeby się wyłamywać z tego w tej kwestii :) A że gości będziemy mieli wspaniałych wiedzieliśmy już w momencie tworzenia listy :)
UsuńDla mnie to naturalne, ze wesele jest dla nas, ale zapraszamy tych wszystkich ludzi właśnie po to, zeby świętowali i bawili się razem z nami. Bez ich obecności to nie byłoby to samo, więc musieliśmy - a raczej chcieliśmy wszystkim pokazać, jak bardzo są dla nas ważni. Nie bylo tam obcych, a jedynie osoby, z którymi jesteśmy w dość bliskich relacjach, więc zalezało nam na tej rozmowie, czy tańcu z każdym.
Nie widzę powodu, dla którego osoby bez pary miałyby być dyskryminowane, przecież to nie jest ujma, czasami nawet wręcz przeciwnie. Mnie też cieszyło bardzo, że naprawdę było tak, jak się spodziewałam i goście bawili się ze sobą, nie tylko we własnym towarzystwie.
Nie wyszliśmy na kilka godzin, tak naprawdę nie było nas góra godzinę a w dodatku był to czas tuż po obiedzie, kiedy wszyscy goście i tak wyszli na spacer. Zauwazyłam, że na kazdym weselu tak jest, że gdy obok jest park lub ogród to goście się rozchodzą i i tak nikogo prawie nie ma na sali. Dlatego połączyliśmy jedno z drugim - podczas sesji spotykaliśmy co chwilę spacerujących gości, którzy mogli sobie z nami zrobić zdjęcie lub przyglądać się, co robimy. Nie wyobrażam sobie robić zdjęc innego dnia, w ogóle tego nie czuję.
Mnie natomiast kluski kojarzą się bardzo dobrze i w zasadzie nie umiem sobei wyobrazić, że można ich nie lubić :)
Również uwielbiam kluski śląskie, ale na ostatnim weselu na którym byłam zjadłam ich dwie porcje co zostało mi wypomniane słowami: "Jak będziesz tyle żarła to pękniesz!" Zamiast cieszyć się, że jedzenie smakuje to żałują.
UsuńOgólnie na weselach na których bywałam zabrakło tego co u Was, dlatego napisałam, że jesteście zdrowo-rozsądkowi, bo to, że ogólnie jesteście świetni to nie wątpię-mimo, że nie zawsze się zgadzamy :)
?? Nie kumam takich złośliwości, nie rozumiem co bolalo osobę, która Ci coś takiego powiedziała. Staram się od takich ludzi trzymać z daleka, choc wiem, ze niestety nie zawsze się da.
UsuńA na weselu jest zazwyczaj tyle jedzenia, że nawet wskazane, żeby goście opychali się na potęgę :)
No, to już pewnie kwestia gustu ;)Swoje za uszami mamy, jak każdy. W każdym razie po prostu nie w naszym stylu przesadne wzruszenia czy romantyzm (to tylko od czasu do czasu:)), raczej stąpamy twardo po ziemi (może czasami za bardzo) - ale tacy już jestesmy, więc i w kwestiach ślubno-weselnych było to widać, akurat nam wyszło to raczej na dobre :)
Na tym weselu wszystkich bolało, bo coś siedziało im na wątrobie i to nie był nadmiar alkoholu ;) Delikatnie mówiąc wesele niezorganizowane, a dosadnie najgorsze na jakim byłam!
UsuńDlatego fajnie wiedzieć, że są jeszcze normalni i zwyczajni ludzie na tym świecie :)
Na szczęście nie mam jeszcze takiego w swoich wspomnieniach :) (i oby tak zostało) - oczywiście były wesela, na których bawiłam się lepiej lub gorzej, które podobały mi się bardziej lub mniej, ale fatalnego to jednak nie było.
UsuńSą, są, potwierdzają to zdecydowanie osoby w naszym otoczeniu :)
Życzę Ci, żebyś nie miała takich fatalnych doświadczeń, jakie ja mam, co czasem tutaj opisuję, tylko samych dobrych potwierdzeń :)
UsuńZapomniałam dodać, że ta Wasza koleżanka stoi tak, jakby istotnie była jurorką i oceniała Wasz taniec ;)
Na razie się na to nie zanosi, bo chyba troche odpoczniemy od wesel :)
UsuńBo ja wiem Wszyscy stali podobnie, ona się po prostu załapała :) Jest zresztą tancerką, stąd jej postawa jest nieco inna niż "normalna" - tak czy inaczej, denerwowała się, bo chciała, zeby dobrze to wyszło :) Zawsze tak ma, przy okazji występów swoich podopiecznych.
Przeczytałam całość jednym tchem:) Poczułam się jakbym była gościem :):):)
OdpowiedzUsuńJa ściągając suknię, wiedziałam, że założę ją jeszcze we wtorek na sesję właśnie. Nie podoba mi się jak Modzi znikają na sesję i nie ma ich na weselu 3 godziny... dlatego już wcześniej ustaliliśmy, że sesja będzie we wtorek. Była też sesja w przerwie jak u Was, ale my nie bylismy pewni pogody (koniec września) dlatego teraz mamy więcej zdjęć:)
Cieszę się takim razie :)
UsuńMnie się też nie podoba, gdy młoda para znika na kilka godzin, dlatego nigdzie nie wyjeżdżaliśmy. Nie było nas najwyżej godzinę ( a i tak byliśmy, bo cały czas byliśmy na widoku :)), a goście w tym samym czasie spacerowali wraz z nami i robili sobie z nami zdjęcia albo nas obserwowali :) Sesja po ślubie w ogóle do mnie nie przemawia, to już zupełnie nie to samo - nie ma tych emocji,suknia już przybrudzona, fryzura, makijaż... :) Wiem, że tak się robi, ale u nas to w ogóle nie wchodziło w rachubę.
Ja np chciałam mieć loczki na wesele, ale mam takie włosy, że niestety nie wiem czy do kościoła dojechałabym z loczkami czy z prostymi... dlatego na sesje zrobiła mi fryzjerka te moje loczki,nie ukrywam że po dojechaniu na miejsce już było ich mniej o połowę ale były i zdjęcia w loczkach mam:)
UsuńRozumiem.. :)
UsuńNo ja mimo wszystko cieszę się, że u nas wyszło tak, jak wyszlo, bo wlasnie tak chcialam :)
Tę zabawę z przechodzeniem pod liną znam ;) tylko mnie jakoś nie przekonała, nie wiem sama czemu. No i u Ciebie zabawy są już pierwszego dnia, a u mnie drugiego ;)
OdpowiedzUsuńTort mi się podoba, tak smacznie wygląda, mniam :) No i kubki smakowe mi poruszyłaś, zjadłabym coś z takiego weselnego stołu :D
U nas poprawiny to czas, żeby porozmawiać, czasami potańczyć, ale przede wszystkim moment, kiedy wszyscy wyjeżdzają i trzeba pożegnać gości. My w zasadzie co chwilę wychodziliśmy, żeby kogoś pożegnać.
UsuńSmaczny był bardzo :)
Rozumiem ;) U mnie to po prostu drugi dzień zabawy, do rana :) U Was to spokojniejszy dzień już :)
UsuńMniam, nie pisz więcej :D
U nas to po prostu dzień pożegnań :) Ale nie chodzi o to, ze w moich stronach a po prostu w mojej rodzinie (u Franka poprawin nie ma wcale) - gdyby wszyscy byli na miejscu, to pewnie by się bawili, ale poza moimi rodzicami tylko pięć osób nie musiało wyjeżdżać, cała reszta to goście z całej Polski, więc pierwsi wyjeżdżali tuż po obiedzie.
UsuńDobra :) Sama jestem głodna, więc nie będę się prowokować :)
Mam już teraz jasność :) Ale pewnie żal im było odjeżdżać po takiej zabawie.
UsuńTrudno mi powiedzieć :) W każdym razie my jak jeździmy na wesela, to też zazwyczaj po obiedzie wyjeżdżamy , bo przeważnie mamy przed sobą jeszcze kilkaset kilometrów do pokonania.
Usuńa mi moje wesele jednak minęło w mgnieniu oka :P W pewnym momencie przerażona pomyślałam, że chyba gościom się nie podoba, bo po kolei każdy się zaczął zbierać... Okazało się, że już ranek nadchodził ! :P
OdpowiedzUsuńI pytanie mam co do tych sesji :) (każdy na ten temat pisze z tego co widzę;D) Piszesz, że nie podoba Ci się, że para młoda znika na długo ale też nie fajnie jest robić zdjęcia w inny dzień... To jakie rozwiązanie zaproponowałabyś tym, którzy nie mogą robić zdjęć w ogródku za salą, a chcą bardzo mieć taką pamiątkę ? ;)))
Mnie tez szybko minęło, chociaż jednocześnie miałam świadomość tego czasu i nie było tak, ze ani się obejrzałam a tu już po wszystkim.
UsuńZaproponowałabym po prostu, żeby robili jak uważają :) To jest sprawa pary młodej, jak to rozwiąże, ani jedno ani drugie rozwiązanie nie jest moim zdaniem dobre (choć sesja w inny dzień chyba przemawia do mnie najmniej) ale czasami trzeba się na coś zdecydować, trudno :)Najgorzszym rozwiązaniem chyba byłoby rezygnowanie ze zdjęć w ogóle :)
W każdym razie my zrobilismy właśnie tak jak uważaliśmy :) Wzięliśmy to pod uwagę po prostu już na samym początku.
AHH przeczytałam całość ;-) Jedząc śniadanie, odsłuchałam piosenki i obejrzałam zdjęcia. Jeszcze raz gratuluję i cieszę się, że to był ślub Twoich marzeń ;-)
OdpowiedzUsuńDziękuję :) Ja też się cieszę, bo rzeczywiście taki był :)
Usuńnie wiedziałam, że na weselach są takie zabawy jak przechodzenie po linach czy test zgodności małżeńskiej. W moich stronach jest tylko pociąg, kaczuchy, oczepiny, ubieranie śmiesznych nakryć głowy albo wspólne jedzenie jabłka przez parę młodą...
OdpowiedzUsuńWiesz, myślę, że to jakie są zabawy zależy przede wszystkim od pary młodej i zespołu (no i tradycji oczywiście też) - ja byłam w ostatnim czasie na 10 weselach - nie licząc swojego - i naprawdę różnorodność tych zabaw była zdumiewająca :) Kilka razy widzialam na przykład zabawę z zabieraniem krzesełek, albo przynoszeniem "fantów".
UsuńPociąg i nakrycia głowy u nas też były - oczepiny rzecz jasna też, ale kaczuchy to już na poprawinach. A tego jedzenia jabłka to nie widziałam nigdy :)
Będą jeszcze kolejne notki dot. ślubu? Bo uwielbiam je u Ciebie czytać :)
OdpowiedzUsuńJestem pod wrażeniem organizacji i zabawy :) Oby każda Panna Młoda miała takie wspomnienia cudowne z tego dnia jak Ty :)
Będą :) Zostaly jeszcze poprawiny, ale tak ogólnie to myślę, że tak szybko ten temat z mojego bloga nie zniknie, bo mam jeszcze sporo przemyśleń na ten temat :)
UsuńTak, też tego życze kazdej Pannie Młodej :)
Ależ mam ochotę wybrać się na takie wesele jak Wasze:-)))
OdpowiedzUsuńMargolko, widzisz ja też zawsze uważałam, że głupio tak robić sobie zdjęcia po jakimś czasie od wesela i tego nie chcieliśmy. Umówiliśmy się z naszym fotografem, że zrobimy je tego samego dnia popołudniu. Ale cóż było począć, gdy po naszym wejściu na salę lunęła ściana deszczu i nie przestało padać do samego wieczora?:-) Uzgodniliśmy, że sesję w plenerze zrobimy na spokojnie w naszym przepięknym parku i to dopiero po powrocie z podróży poślubnej, bo za dwa dni wyjeżdżaliśmy na Fuertę:-) Nie straciliśmy ani minuty z naszego jednodniowego wesela, co bardzo nas cieszyło. A po powrocie z wakacji, lekko opaleni, założyliśmy z sentymentem nasze ślubne kreacje, ja nawet pokusiłam się o powtórkę z makijażu i fryzury;-) i w piękny, ciepły, słoneczny dzień spacerowaliśmy po parku pozując do zdjęć i mając z tego dodatkową radość;-)
Kluski śląskie- bez nich u nas nie ma żadnego wesela ani przyjęcia:-)) A Amelka uwielbia je tak, że jak na ten mały brzuszek to potrafi zjeść więcej niż ja;-)
:)
UsuńDlatego własnie napisałam w odpowiedzi Madlen, że choć oba rozwiązania nie do końca mi odpowiadają, to czasami po prostu trzeba coś wybrać :) Taką sesję nie tylko warto, ale wręcz myślę, że trzeba mieć :)- nawet kosztem tego, że się traci jakąś część zabawy, albo organizuje się to innego dnia. Grunt, żeby młodej parze pasowało dane rozwiązanie.
Ja się cieszę, że u nas z tą sesją wyszło właśnie tak, a nie inaczej. Ale gdyby pogoda pokrzyżowała nam plany tak, jak Wam, pewnie zrobilibyśmy tak samo - byleby mieć te zdjęcia. Dlatego nie uważam, że coś jest lepsze albo gorsze, po prostu napisałam, jak ja to odczuwam:)
No u Was to już ten prawdziwy Sląsk, więc nie dziwota :)U mnie trochę mniejsza ta tradycja jest, ale zdecydowanie na weselu kluski musza być,a u mnie na komunii (w domu) też się bez klusek nie mogło obejść:)
Super to wszystko opisałaś. I pięknie wyglądałaś:) Też nie chce zabaw na swoim weselu z podtekstem seksualnym. Jakoś przestało mi się to już podobać. Wy zabawy mieliście fajne chociaż pod tą liną nie chciałabym się tarzać po brudnej podłodze:)
OdpowiedzUsuńDzięki ;) Cieszę sie, że odpowiada Wam taka forma, bo nie zmieniłabym jej ;) NAwet mimo tego, że naprawdę nie lubię opisywać tego, co sie wydarzyło i nieźle się namęczyłam przy tych notkach, a głównie przy selekcji zdjęć :)
UsuńTo zupełnie nie w moim stylu, więc mnie się to chyba nigdy nie podobalo, ale na żywo na szczęście nie mialam okazji oglądać tego typu zabaw :)
Co do tej linki - właśnie o to chodziło, ze wszyscy, a najbardziej prowadzący - byli zaskoczeni tą zawziętością uczestników :) Wydawało się, że jak linka będzie już nisko, to się nikomu nie będzie chciało pod nią czołgać i może nawet specjalnie jej dotkną, a tu okazało się, że każdy robił co mógł, żeby się przecisnąć :)
Niemniej jednak podłoga specjalnie brudna nie była :)
Ufff, przeczytałam calutką notkę, trochę mi to zajęło, bo jednym tchem dzisiaj było to niemożliwością i nie pamiętam do czego chciałam się odnieść :D Niektóre zabawy bywają naprawdę żenujące i nie chciałabym w takich uczestniczyć, także fajnie że nikt nie był zniesmaczony. Moi rodzice ostatnio byli na weselu i w ramach deseru była ciepła szarlotka podana z lodami, bardzo mi się to spodobało, bo jeszcze się z tym nie spotkałam. W moich stronach, a przynajmniej na tych weselach, w których uczestniczyłam nie było zdjęć w trakcie wesela, więc to dla mnie nowość :) Młodzi mają zdjęcia robione w dniu ślubu, a potem jadą do kościoła, no i ta kuzynka z wesela sierpniowego miała sesję po ślubie. Wiadomo uczesanie i makijaż już nie ten weselny, ale zdjęcia wyszły bardzo ładnie i biegali w zbożu :D
OdpowiedzUsuńantylia
W ogóle nie wchodziło w grę, żeby ktokolwiek mógł być zniesmaczony, bo to zupełnie nie w naszym stylu.
UsuńTeż się nigdy nie spotkałam z deserem w takiej formie na weselu - zazwyczaj podaje się po prostu lody :)
Natomiast jeśli chodzi o zdjęcia, to u mnie akurat różnie bywa, ale prawie zawsze jednak w trakcie wesela jest ta sesja - czasami młodzi wyjeżdżali, a czasami mieli ją własnie obok miejsca, gdzie było przyjęcie i goście często szli z nimi. Mimo wszystko nie przemawia do mnie sesja w inny dzień - ani właśnie jakieś sesje w specjalnych stylizacjach :)
A ja lubię długie notki:) Fajnie mi się czytało:) I szkoda, że już koniec tych Twoich opisów weselnych. Mam nadzieję, że teraz będziesz opisywać swoje przeżycia będąc już żoną;)
OdpowiedzUsuńNo właśnie, a jak Wam się żyje? Jak się czujesz będąc żoną już prawie miesiąc?
Ja też zamierzam tak opisywać swoje wesele, o ile jeszcze wtedy będę prowadziła bloga. To naprawdę fajna pamiątka.
Ale kto powiedzieał, że to koniec? :) Wcale nie mam zamiaru kończyc tego tematu, bo jescze mam sporo przemyśleń z nim związanych.
UsuńA żyje nam się świetnie :)
Już po najważniejszej części, więc główny opis wesela się skończył. Ale jeśli mówisz, że masz jeszcze sporo przemyśleń to się cieszę, bo najbardziej właśnie lubię czytać nie wspomnienia, a przemyślenia:)
UsuńNo ja do tego jednak inaczej podchodzę :) dla mnie każda część jest równie ważna a więc i opisów nie dzielę na główne i poboczne :)
UsuńPo sobie wiem jaki to żal rano na koniec wesela uświadomić sobie, że to już koniec. I chociaż żyjemy wspomnieniami to żal zdejmować z siebie tą piękną suknię- tak jak piszesz.
OdpowiedzUsuńTrochę żal ;) Ale trudno, tak to już w życiu bywa :)
UsuńWcale nie było za długo i super się czytało :) Te miesiące przygotowań a potem wszystkie piękne chwile mijają zbyt szybko...
OdpowiedzUsuńNo to zawsze tak jest - w całym naszym życiu, więc spodziewałam się, że tak to odczuję :)
UsuńI znowu mnie świetnie wprowadziłaś w nastrój, aż zgłodniałam i poszłam podgrzać rosół :))
OdpowiedzUsuńA czemu Wasze oczepiny są inne niż poznańskie? Bo nie zajarzyłam.
Chodzi o to, że mają inną formę. Na poznanskich weselach zazwyczaj po prostu pani młoda odpina welon, panny chodzą dookoła niej i ona go rzuca - potem to samo jest w przypadku pana młodego. U nas było tak, ze to pan młody usiłuje odpiąć ten welon, ale wszystkie panny usiłują mu to uniemozliwić klepiąc go po rękach akcesoriami kuchennymi. Potem, kiedy panna młoda sciąga muszkę, to kawalerowie mają ją po rękach całować, żeby jej to utrudnić. I w ogóle chodzi jeszcze o całą otoczkę i zabawy związane z oczepinami.
UsuńNo to faktycznie nie znałam tego zwyczaju, ale muszę przyznać, że brzmi zabawnie.
UsuńMnie się zdecydowanie takie oczepiny dużo bardziej podobają (jako widzowi nawet) niż te, gdzie się tylko rzuca welonem :)
UsuńAle fajnie! Napisz coś więcej o tych oczepinach Margolko, pierwszy raz słyszę o takim zwyczaju
UsuńNo to już Ci odpowiedziałam w kolejnej notce ;)
UsuńNaprawdę wiele więcej nie ma w tej sprawie do dodania, chyba, ze masz konkretne pytania?
Tadam, przeczytałam całość za jednym razem! I nic, że jest po 1 w nocy ;)))
OdpowiedzUsuńGłodna się przez Ciebie zrobiłam :))) Tyle jedzenia, te opisy... nawet kiedy to piszę, to przełykam ślinę :)))
U mojej koleżanki też była zabawa na zgodność, gdzie odpowiadało się, podnosząc buty. Fajnie się na to patrzyło :)))
W takim razie, gratulacje ;)))
UsuńNo jedzenie było naprawdę pyszne i aż sama bym sobie teraz pojadła trochę tego :)
Tak, to jest fajna zabawa - zarówno dla uczestników jak i obserwatorów, kiedy ja byłam na jakichś weselach lubiłam na nią patrzeć :)
Bardzo mi się podoba drugie zdjęcie! I tort był przepiękny!
OdpowiedzUsuńOby całe Wasze życie było tak udane jak wesele.
Dziękujemy :)
UsuńOby :)
Wow...jakie figury podczas tańca...chciałoby się od razu w tym wszystkim uczestniczyć :)
OdpowiedzUsuńOrkiestra i jedzenie, obojętnie w jakiej kolejności to dwa podstawowe filary by wesele było wspominane jako bardzo udane :) o towarzystwie nie wspomnę, ale to jakby jest z góry zagwarantowane ;)
Figury to akurat zasługa Dagi :) Ona to wszystko ułożyła, my tylko tańczylismy :)
UsuńTak, myślę, że chyba w dużej mierze jest tak, jak napisałaś i to są najważniejsze sprawy, które decydują o tym, jaka będzie zabawa. No a że towarzystwo będzie udane to oczywiście wiedzieliśmy w momencie tworzenia listy gości ;)
Bardzo Ci dziękuje, że opisujesz to wszystko tak szczegółowo przyda mi się :)A co do zabaw weselnych jestem podobnego zdania. Już na wstępnie zastrzegłam "naszej" orkiestrze, że nie chcemy żadnych żartów np. z teściów...
OdpowiedzUsuńI myślę, że bardzo słusznie, uważam, ze to naprawdę nie jest potrzebne :)
UsuńTo króciutkie mieliście wesele. No, ale ważne, że wszystko się udało i dobrze się bawiliście.
OdpowiedzUsuńKróciutkie? :) Wszystkie wesela, na jakich byłam trwały około dwunastu godzin - nasze również :)Dlatego wydaje mi się takie, jak zwykle. W każdym razie ze względu na to, ze poprawiny zaczynaliśmy już o 12 myślę, że to była optymalna godzina zakończenia :)
UsuńWłaśnie później przeczytałam notkę o poprawinach i w takim razie zwracam honor :) U mnie w rodzinie wesela kończą się koło 7 rano dlatego tak stwierdziłam :)Za to poprawiny mieliście jak drugie wesele :)
OdpowiedzUsuń:)Spoko, nie poczułam się z niego "odarta" :P A o której zaczynają sie wesela u Was?
Usuńzazwyczaj tak koło 17-18.
UsuńTak myślałam :)Bo wszystkie wesela,na których byłam, a które kończyły się o 5tej, 6tej, zaczynały się właśnie w tych godzinach i później.
UsuńMy mieliśmy ślub o 14, a to i tak było dość późno jak na nasz region :)
ps. zapraszam do mnie w wolnej chwili.
OdpowiedzUsuńwww.mojezycie-przedslubem.blogspot.com
Tak, tak, już zajrzałam z ciekawości (po Twoim nicku dotarłam;))
UsuńAle dziękuję za zaproszenie, na pewno się odezwę wkrótce :)